Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A nam kazali nie wpuszczać nikogo do budynków publicznych – dodał drugi ochroniarz. – To są podobno celowe podpalenia.

– Bin Laden atakuje!

– Spokój! Wy idźcie na parking – Gusiew zerknął na Irminę i Ivana, a potem pobiegł do całodobowego sklepu w podziemiach szpitala. Obecność pacjentów (w dzień) i niezliczonych rzesz ochroniarzy ze wszystkich okolicznych budynków (nocą) sprawiała, że całodobowy sklep w tym miejscu dawał gwarancję zysku, jednak „Pułkownik” spędził parę chwil na budzeniu sprzedawczyni. Kupił dziecinny zestaw do numerowania i żółty kogut na dach, zasilany z gniazda samochodowej zapalniczki. Pędem wybiegł na parking.

– No i co ty robisz?! – Dietrich wychylił się z szoferki, w której na cały regulator wyło radio.

„Wrocław jest w dramatycznej sytuacji! Bezprecedensowa w historii Polski skala pożarów daje rzecznikowi Straży Pożarnej asumpt do oświadczenia, że była to cała seria celowych podpaleń. Płonie, po raz kolejny w historii miasta, kościół Świętej Elżbiety, kościół Jedenastu Tysięcy Dziewic, a także boczna nawa Katedry. Cała ulica Traugutta w ogniu! Palą się galeriowce na Krzykach! Bardzo ciężka sytuacja na ulicy Zielińskiego zmusiła służby porządkowe do masowej ewakuacji mieszkańców. Zmobilizowano obecne w granicach miasta oddziały wojskowe oraz służby specjalne. Od dwóch godzin obowiązuje dekret prezydenta o zakazie wstępu do jakichkolwiek budynków publicznych. Pracownicy wszystkich prywatnych firm ochroniarskich mają udać się bezzwłocznie do punktów koncentracji przewidzianych w planie mobilizacyjnym. Inżynierowie architekci, urbaniści, budowlańcy, elektrycy, hydraulicy, górnicy, gazownicy, chemicy oraz inżynierowie z uprawnieniami wodno-kanalizacyjnymi mają natychmiast zgromadzić się w swoich zakładach pracy. Wszystkich przebywających w domach lekarzy wzywa się do stawienia w miejscach pracy w trybie pilnym. Służby komunalne stawia się w stan mobilizacji. Każdy mężczyzna zdolny do noszenia broni i ciężkiej pracy ma natychmiast zgłosić się w najbliższej jednostce wojskowej…”.

– Boże! Co ty robisz?! – wrzasnął Dietrich, patrząc, jak Gusiew kończy oklejać jego samochód samoprzylepnymi literami z dziecinnego zestawu. Na masce i burtach pojawiły się wielkie napisy: „Nr 1103. P. KwP. w Ś”. – Co to znaczy?

– Inaczej nas nie przepuszczą – Gusiew zamontował na dachu żółtego koguta i wetknął kabel do gniazda zapalniczki.

– Dlaczego nie napisałeś „Army Rangers”?! Co to jest „P. KwP. w Ś”?

– Cała nasza nadzieja w tym, że oni też nie wiedzą – Gusiew wskoczył na przednie siedzenie. – Ruszaj!

Radziecki jeszcze, ale tuningowany wielokrotnie gazik na szczęście zapalił od pierwszego razu. Dietrich przygrzał ostro, ale za chwilę wrąbali się w korek przy parku.

– Jedź przez trawnik!

– Jezu…

– W razie czego złożymy się na mandat.

Gazik bez trudu pokonał krawężniki i żywopłot, masakrując niewielkie krzaki. Wydostali się na główną, potem pod most Zwierzyniecki, ale… Tu właśnie zrozumieli, co naprawdę znaczy tytuł „O jeden most za daleko”… W każdym razie Arnhem z całą pewnością nie było szturmowane z taką zaciekłością, jak most Zwierzyniecki.

– Psiakrew – Dietrich wysiadł i stanął na masce. – Robimy w tył zwrot i jedziemy wokół tego bajzlu, przez Mydlaną i na Karłowice.

– Ocipiałeś? Przecież tak jak za powodzi główna pomoc przyjdzie od strony Poznania! Całe Karłowice będą zaraz zatkane poznańskimi wozami straży pożarnej!

– No to w lewo, cofamy się i przez…

– Na Krzykach będziesz miał wozy z Legnicy, Brzegu i Opola. Dotrą szybko, bo mają dobrą A-4, ale później wrąbią się w miasto. Będziesz miał monstrualny korek przy każdej stacji benzynowej, bo przecież paliwo im się skończy.

– No to co robimy? – Dietrich zajął z powrotem miejsce za kierownicą.

Gusiew wychylił się z okna.

– Gazownia!!! Gazownia!!! – zaczął się drzeć, wymachując swoją legitymacją z Instytutu Badania Snów. – Pilny przejazd!!!

Jeden z mężczyzn, którzy usiłowali kierować ruchem na moście zbliżył się trochę, patrząc na napisy „P. KwP. w Ś” z lekka ogłupiałym wyrazem twarzy.

– Dobra, jedź przez chodnik. Powinieneś się zmieścić.

Dietrich, przyzwyczajony w domu do wzorowego porządku i prawdomówności, o mało nie dostał zawału. Poczerwieniał na twarzy i już po samej jego minie było widać, że nie jest z gazowni, ale z góry żałuje i prosi wysoki sąd o możliwie najniższy wymiar kary. Jechał prawym chodnikiem mostu, usiłując nie patrzeć na wprost, i tylko interwencja Gusiewa uchroniła go od uderzenia w barierkę.

– Dalej chodnikiem – o mało nie wyrwał koledze kierownicy z rąk.

Darli przez Curie-Skłodowskiej, a właściwie trawnikami przy trotuarach. W ten sposób prawie udało im się dotrzeć do ulicy Norwida, tu jednak natknęli się na strażaka, który nie miał już wrodzonej uprzejmości policjantów, i którego nie wzruszały żadne legitymacje.

– Spierdalać! – zakomunikował im miłym głosem.

Jakimś cudem skręcili jeszcze w Norwida, ale dalej już nie dało się jechać. Barykada z dwóch policyjnych kolczatek i sporego autobusu, skonfiskowanego Akademii Rolniczej, skutecznie gasiła zapały tych, którzy chcieliby się przedrzeć.

– I co teraz? – spytała Irmina.

– Spróbujmy przejść na plac – mruknął Gusiew, wysiadając z samochodu. – Zobaczymy, co się dzieje.

– Przecież wokół pełno wojska i policji. A do budynków rządowych nie można teraz wchodzić – wskazała na rząd czerwonych tablic na bramach wokół.

– To są budynki różnych uczelni, a uczelnie – zapamiętaj dokładnie! – uczelnie to jedna wielka mafia.

Pobiegli w stronę wejścia do jaskini astrofizyków. Ochroniarze, oczywiście, zastopowali ich w wejściu, lecz wystarczył jeden telefon do kolegi, który w odpowiedzi nie przebierał w słowach, żeby ochroniarze, gnąc się w ukłonach, przeprowadzili ich na plac po drugiej stronie. Dalej jednak nie szli, bowiem widok był zupełnie nieprawdopodobny…

Ktoś zerwał już trakcję tramwajową i przewrócił słupy. Ktoś wygolił wszystkie żywopłoty. Inna ekipa właśnie odwracała uliczne latarnie, wzdłuż osi pionowej, w drugą stronę. Dosłownie po chwili zobaczyli cel tych działań. Dwa rolnicze Dromadery, skrzydło w skrzydło, zatoczyły ciasny łuk nad placem, który kiedyś był przecież niemieckim, wojskowym lotniskiem w centrum miasta. I teraz właśnie powracał do swojej podstawowej funkcji, którą wyznaczono mu w czasach drugiej wojny. Dwa samoloty weszły na oś betonowego pasa dla tramwajów i zaczęły schodzić do lądowania.

– O kurwa! – jęknął Dietrich.

Mimo środka nocy obie maszyny miały idealne warunki do lądowania. Perfekcyjne oświetlenie z odwróconych latarni, niesamowicie długi, równy betonowy pas, i żadnych przeszkód wokół. Dromadery wylądowały jeden po drugim. Potem zaczęły kołować po szerokiej przestrzeni, by ustawić się jak najbliższej strażackiej pompy, która wprost z rzeki mogła napełnić ich ogromne zbiorniki. Mniej więcej po minucie pojawił się An-2 i również wylądował jak na paradzie, ustawiając się pod pompą. Potem znowu dwa kolejne Dromadery, tak jak poprzednie wykonując ciasny krąg, ustawiły się na osi starego, wojskowego lotniska.

– Jezu… – Dietrich ukrył twarz w dłoniach. – Co myśmy zrobili?! – patrzył na łuny pożarów, z różnych stron rozświetlające miasto, na kołujące w powietrzu samoloty gaśnicze, na setki osób uwijających się jak w ukropie.

„Wszyscy mężczyźni zdolni do noszenia broni i do ciężkiej pracy – grzmiały głośniki ustawione na samochodach policji – mają stawić się w jednostkach wojskowych najbliższych swojego miejsca zamieszkania. Inżynierowie wszystkich specjalności muszą zgłosić się w swoich miejscach pracy. Wszyscy lekarze…”.

– Co myśmy zrobili? – powtórzył Dietrich. Chyba dopiero w tej chwili uwierzył.

Gusiew wyjął papierosa.

– Czy ktoś ma ogień? – zerknął na łuny pożarów. – Powiem wam tak: dopiero teraz ten facet z podziemi mnie wkurwił.

– I co mu zrobisz? Co zrobisz gościowi, który ci się tylko śni?! – podświadomie odwrócił sytuację agentów schodzących do podziemnego miasta.

48
{"b":"100640","o":1}