Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gusiew uaktywnił wszystkie urządzenia wszyte w ubranie przez chłopców od efektów specjalnych pani prezydent, ale mężczyzna podniósł uspokajająco dłoń. Potem zerknął na trzymane w dłoni udko.

– Musieliście, tam w realnym świecie, mieć jakąś ucztę – odgryzł kawałek kurczaka. – Wszystko, co dzieje się tam, ma swoje odbicie tu. I odwrotnie – odrzucił udko do tyłu. – Boże, jak ja nie lubię mięsa… – otarł usta z tłuszczu.

– Powie mi pan, gdzie jest Fałszywy Cmentarz? – indagował Gusiew.

– Niełatwo do niego dojść. Trzeba przekroczyć miejsce, gdzie był Mur Marzeń, a tego jeszcze nikt nie przeżył.

– Toteż nie chcę, żeby mnie pan tam zaprowadził. Wystarczy, że wskaże pan drogę.

– Niech mi pan poda jeden powód, dla którego miałbym to zrobić.

Gusiew wzruszył ramionami.

– Załóżmy się o cokolwiek. Zagrajmy. A jeśli wygram trzy razy pod rząd, pan mi powie.

Tamten spojrzał badawczo.

– Coś mi mówi, że pan rozumie Grę. Ci na górze naprawdę przysyłają coraz bardziej inteligentnych ludzi – uśmiechnął się. – Ale ja też rozumiem Grę.

Wyjął z kieszeni trzy monety, zamknął je w dłoni.

– Trzy zakłady od razu – powiedział. – Ja też rozumiem – powtórzył poprzednią kwestię. – Ciekawe, czy i tym razem Gra zechce panu pomóc.

Gusiew zmrużył oczy. Nie czuł żadnego drgnięcia rzeczywistości, więc tamten musiał dokładnie wiedzieć, o czym mówi. Wyjęte z kieszeni monety trzymał zaciśnięte w dłoni. Trzeba będzie odgadnąć wszystkie trzy naraz. Drgnięcia rzeczywistości wciąż nie było. Gusiew uśmiechnął się lekko. No skoro tak… to tak. Jak mówił Wielki Szu. Wystarczyło nie chcieć wygrać. Ale nie poprzez proste powtarzanie „Nie chcę, nie chcę, nie chcę…”. To nic nie dawało – trzeba było wewnętrznie przekonać samego siebie. Gusiew był za starym wyjadaczem, żeby stanowiło to dla niego jakąkolwiek trudność. A zresztą… Przecież to tylko mu się śniło, o czym ciągle przypominał pulsujący blask czerwonej diody w kąciku oka.

– Trzy reszki – wybrał najmniej prawdopodobną odpowiedź.

Mężczyzna otworzył dłoń, poświecił sobie pochodnią. Potem zaczął się śmiać. Nawet nie pokazał monet.

– No dobrze – wskazał kierunek, gdzie chyba znajdowało się skrzyżowanie Łaciarskiej i Kotlarskiej. – Mur Marzeń był mniej więcej tam.

– A Fałszywy Cmentarz?

– Nie wiem, w jaki sposób pan wygrał, ale… – tamten zawahał się przez moment. – Cmentarz musi pan znaleźć sam.

Zrobił ruch, jakby chciał odejść, ale zatrzymał się jeszcze.

– Coś panu powiem. Pewnie zastanawia pana, dlaczego Azja Maciejczuk wysyła tu coraz nowych agentów. Agentów idealnych… Takich, którym to wszystko wokół „się tylko śni”. Otóż odpowiedź jest bardzo prosta; pewnie jeszcze nie zwrócił pan uwagi, ale te światy, pański i mój, są ze sobą powiązane.

– Owszem – przerwał mu Gusiew. – Zwróciłem na to uwagę.

Tamten spojrzał z wyraźnym zainteresowaniem.

– O? I nie wyciągnął pan wniosków? Nie zastanawiał się pan, dlaczego pani Azja przeznacza tak monstrualne kwoty, żeby brać agentów z waszego świata, a nie ryzykuje własnym?

– Dlaczego?

– Proste. Skutki uboczne – mężczyzna podszedł z pochodnią do najbliższej kamieniczki. – Skutki uboczne – powtórzył, przykładając pochodnię do okapu. – Przeżyliście rozbiory, wojny, pożogi i powodzie, był głód i zarazy. Na jaką cholerę ma to się dziać w państwie pani Azji? Nie lepiej u was?

Drewniany okap zajął się szybko. Mężczyzna podszedł do następnej kamieniczki i podetknął pochodnię pod niski ganek.

– Tu wokół ludzie są pogrążeni w kataleptycznym transie. Oni też chcą połączyć się z Pośrednikiem, ale pani prezydent musi to zrobić osobiście, przy pomocy jakiejś makabrycznej technologii, która pozwala rekrutować agentów z przeszłości. Wysyła was tu, jednego po drugim, żebyście znaleźli Pośrednika na Fałszywym Cmentarzu i ryzykowali istnieniem własnego świata. Nie lubimy ingerencji tych ludzi na górze. Oni chcą to wszystko spieprzyć dla doraźnej korzyści przenikania do innych światów. Mimo to – uśmiechnął się miło – mam nadzieję, że powstrzymam pana bez uciekania się do wojny czy rozbiorów…

Wrzucił pochodnię przez okno kolejnej kamienicy, odwrócił się i ruszył przed siebie szybkim krokiem.

Gusiew zerknął na rozprzestrzeniający się pożar. Coś mu mówiło, że facet ma wiele innych pułapek w zanadrzu, ale chwilowo nie miał pojęcia jakich. Skrzywił się lekko.

– Idziemy – zerknął na Irkę.

Ta pociągnęła wariata w kierunku Kraszewskiego. Choć nazwy ulicy domyślał się jedynie na podstawie położenia ważniejszych budowli, które istniały w realnym świecie, to miał wrażenie, że wybrała dobry kierunek. Cała reszta została przebudowana na drewniane, średniowieczne kamieniczki i wąskie ulice z rynsztokami pośrodku, znane mu tylko z nielicznych rycin, które oglądał w albumach. Powoli zbliżali się do skrzyżowania Łaciarskiej i Kotlarskiej. Gdzieś tu musiał być kiedyś Mur Marzeń. Gusiew orientował się teraz w ich położeniu wyłącznie po dachach kościołów. Drgnął, gdy usłyszał dźwięk dzwonu. Najpierw jeden, potem przyłączyły się następne.

– Co to jest?

– Biją w dzwony, bo zauważyli pożar – wariat wskazał kciukiem za siebie.

Gusiew zatrzymał się nagle.

– To ty potrafisz mówić?!

Wariat spojrzał na niego zdziwiony.

– No przecież zawsze mówiłem – wzruszył ramionami. – To ty bełkotałeś.

– No nie, nie. Przez cały czas przyznawałem ci rację – uśmiechnął się z własnego dowcipu. – Irka, co ty na to?

– Yrrggghhhhyyyyy – powiedziała Irka.

Gusiew zrozumiał.

– O Jezuuuuuuuu! – krzyknął, kucając momentalnie i zaciskając powieki.

Wokół biły dzwony.

Wokół słychać było ryk syren. Gdy Dietrich obudził Gusiewa w realnym świecie, widząc na wykresach, że przyjaciel kuca, ten nie mógł nawet unieść się na łokciu.

– Co się stało?

Gusiew – nieprzytomny, ogłuszony syrenami wielu samochodów, które przemykały pod instytutem – z trudem potrząsnął głową.

– Zacząłem wariować – mruknął. – Doprowadzili mnie do szaleństwa.

– Co?

– Wariat, którego prowadziliśmy ze sobą we śnie, nagle przemówił zrozumiałym językiem. A Irka zaczęła bełkotać. Jaki z tego wniosek? – Gusiew podniósł się ciężko i sięgnął po ubranie na krześle. – Że to ja zwariowałem. Musiałem uciekać, żeby nie spędzić reszty życia w jakimś wariatkowie na wspinaniu się po niewidzialnym murze.

– Więc tak załatwiali agentów? Tych, co zaszli za daleko?

– To znaczy, że ona ma na imię Irka? – spytała Irmina. – To od Ireny?

– Od Iraku.

– Chodźcie – Gusiew nareszcie uporał się z ubraniem. – Są jeszcze skutki uboczne.

– Czekaj, co zrobimy? Jeśli każdego, kto zbliży się do Muru Marzeń, ogarnia szaleństwo, to nie ruszymy dalej.

– Jeszcze nie zwariowałem, więc jeśli przebywa się tam stosunkowo krótko, szaleństwo chyba nie ogarnia człowieka. Przynajmniej nie tak od razu.

– No to co zrobimy? – powtórzył Dietrich.

– Na razie zobaczmy, jakie są skutki uboczne – Gusiew otworzył drzwi. – Szybciej!

Wybiegli na parking przed instytutem. Potem dalej, na ulicę.

Liczba wozów straży pożarnej, które usiłowały przepchnąć się wąską ulicą, pozwalała przypuszczać, że każdy wrocławianin ma chyba własną „sikawkę”. Albo własną karetkę pogotowia, bo drugi pas był zajęty przez grzęznące w korku pojazdy służby zdrowia.

– O kurwa!

– Jak długo to trwa? – spytał Gusiew.

– Syreny słyszeliśmy od paru godzin…

– Tak. Czas we śnie płynie inaczej…

– Czekaj – wtrąciła się Irmina. – Tędy się nie wydostaniemy – wskazała na zapchaną ulicę.

– Mam gazik zaparkowany po drugiej stronie. Od szpitala – Dietrich wskazał kierunek.

Przebiegli podziemiami niemieckiego bunkra. Szpitalni ochroniarze początkowo nie chcieli ich przepuścić. Wymiękli dopiero na widok służbowych legitymacji.

– Co się dzieje?

– Nie wiem – starszy już, gruby mężczyzna w czarnym mundurze wzruszył ramionami. – W radiu słyszeliśmy, że pali się kościół Świętej Elżbiety… i chyba cała ulica Traugutta. Mają ściągać posiłki.

47
{"b":"100640","o":1}