Choć udało mu się zaparkować dość blisko bramy, dobiegając do drzwi byli już kompletnie przemoczeni. Zaparowało nawet lustro w windzie! Irmina potrząsała głową, siejąc wokół kropelkami wody.
– Mogę wziąć prysznic? – wskazała na drzwi łazienki, gdy weszli już do domu.
– Pewnie – Gusiew wziął tylko ręcznik, żeby osuszyć własną głowę.
Nie chcąc jej krępować, przeszedł do salonu i włączył telewizor. Wycierał włosy, słuchając o gigantycznej powodzi w Czechach. Trochę to go zdziwiło – przecież czegoś takiego powinni się spodziewać wcześniej, a jakoś nie widział żadnych wiadomości na ten temat. Wzruszył ramionami; ostatnio mało oglądał telewizji.
Irmina wyszła z łazienki, chyba po superekspresowym myciu. Była owinięta w cieniutki ręcznik, który niezbyt ją osłaniał, a w dodatku przemakał błyskawicznie w co bardziej istotnych miejscach. Uśmiechała się łobuzersko. Podniosła trzymaną w ręku plastikową konewkę.
– Dam sobie rękę uciąć, że nie podlewałeś kwiatków, jak prosiła żona.
– Nie podlewałem – przyznał uczciwie.
Otworzyła drzwi balkonu i wyszła w kusym ręczniczku na zewnątrz.
– Przecież deszcz pada. Same się podleją.
– Nie, nie – przechyliła konewkę nad doniczkami. – Tę robotę trzeba odwalić uczciwie.
O tej porze, miał nadzieję, nie będzie zbyt wielu sąsiadów, którzy mogliby zobaczyć ją na balkonie i rozsiać plotki. Wiedział, że najgłupszą rzeczą byłoby ciągnięcie kobiety za rękę i próba ukrycia jej w mieszkaniu na siłę. Postanowił zemścić się perfidniej. Zamknął drzwi na balkon i zbliżył twarz do szyby z miną „No i co teraz?”. Przez chwilę bała się. Rękami zasłoniła brzuch i piersi przed wzrokiem potencjalnych podglądaczy, i zagryzła wargi. Ale to był tylko odruch. Cholernie inteligentna baba zdjęła ręcznik i zawinęła go sobie na głowie. Na golasa podeszła do barierki i krzyknęła:
– Panie sąsiedzie! Jestem koleżanką „Pułkownika” Gusiewa, a on zamknął drzwi na balkon!
Tym razem Gusiew spanikował. Otworzył drzwi, chwycił ją wpół i prawie wniósł do mieszkania.
Irmina chichotała.
– OK. OK. Chcę, żebyś mi coś zrobił – śmiała się. – Rozbierzesz się, czy weźmiesz mnie w skarpetkach, jak „swoją”?
Zmusiła go do śmiechu.
To co później nastąpiło, trudno nazwać aktem seksualnym. To, w pewnym sensie, nie był nawet stosunek płciowy. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że Irmina go zgwałciła, ale to też nie to. To była deklaracja miłości, przyjaźni i sympatii. Dwoje sukinkotów, szaleńców, wariatów i pojebów spotkało się nagle i zwąchało w całym wściekłym gronie, zwanym cywilizacją ludzką na planecie Ziemia. Dwoje kompletnych szaleńców. Dwoje odszczepieńców, odrzutków. Dwa zera zaksięgowane w księdze przychodów i rozchodów nowoczesnego społeczeństwa. Zdaje się, że te dwa zera, te dwie pozycje dawno skreślone z listy aktywów, właśnie zaczęły się kochać.
Uwielbiał tę pochrzanioną Węgierkę. Zdaje się, że była to pierwsza prawdziwa kobieta w jego życiu, cokolwiek by to znaczyło. To był pierwszy człowiek, którego tak naprawdę kochał. To był pierwszy szaleniec, który go uwiódł. Pierwszy, w przeciwieństwie do tych głupio poukładanych bab, które miał wcześniej. Jej nie miał. Z nią się przyjaźnił. Była dokładnie taka sama, jak on. I zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu.
Pili mocną herbatę, pół siedząc, pół leżąc na kanapie przed telewizorem.
– Słuchaj, kim byli ci faceci, którzy nas chcieli napaść? – zapytał nagle. Wciąż nurtował go incydent na szosie.
Irmina ziewnęła szeroko i przeciągnęła się. Ciągle nie pamiętał, że on jest doskonale wyspany, a ona z Ivanem musieli czuwać nad aparaturą.
– Słuchaj – przedrzeźniała go – nie wiem, kim oni byli. Nie mam zielonego pojęcia.
– Jeśli z jakiegoś urzędu, to dlaczego nie zabrali aparatów i…
– To nie jest takie proste – przerwała mu.
– Jak to nie jest proste? – aż się poderwał. – Wkroczyć pod osłoną policji i…
Roześmiała się.
– Po pierwsze, naprawdę nie wiem, kim byli. Po drugie, to nie jest takie proste, ponieważ oba światy są CHYBA ze sobą powiązane.
– Jakie światy?
Wstała lekko i podeszła do okna. Powoli odsunęła zasłonę i zgasiła światło. Deszcz walił w szyby z taką samą siłą, jak poprzednio.
– Powiedz mi, czy tam, we śnie… Nie spadło ci przypadkiem na głowę parę kropel wody?
Tylko machnął ręką.
– Tam mi spadło parę kropel, a tu od razu…
Nie dokończył, bo Irmina włączyła telewizor. Szukała jakiejś stacji podającej całodobowo wiadomości, i wreszcie znalazła. Powódź w Czechach, powódź w Niemczech, w Austrii, Węgry zagrożone. Megapowódź w Chinach.
– Przecież to się zaczęło wcześniej – wskazał na migoczący, kolorowy obraz.
– I tak, i nie – zrobiła zagadkową minę. – A może te światy przenikają się wzajemnie? Powiedz – nachyliła się nad nim, patrząc prosto w oczy. – Czy jest tam jakaś dziewczyna, która ci się podoba i ma ze mną coś wspólnego?
Natychmiast odwrócił wzrok.
Słusznie domyślił się, że ulica Prusa jest teraz rzeką. Pamiętał z realnego świata, że tam, na skwerze, było spore obniżenie, ślad toru wodnego, który później zakopano. W takim razie Sienkiewicza też powinna być rzeką. Tak było w średniowieczu, i nawet później, zanim zaczęto zasypywać koryta. A teraz odtworzyli historyczne kanały. Pani Azja Maciejczuk wybrała sobie całkiem niezłego agenta – przynajmniej orientował się w topografii terenu, którego nikt, z tamtych na górze, nigdy nie widział.
– Irka – obserwował drewniane kamieniczki ze schodami prowadzącymi wprost nad lustro wody. – Gdzie jest fałszywy cmentarz?
– Przecież już pytałeś – wzięła go za rękę. Drugą trzymała bełkoczącego wariata, żeby się nie zgubił. – Nie wiem.
Przystanął na chwilę, chcąc skorzystać z jej „mapy strachu”. Zaczął sunąć palcem po skomplikowanych liniach, które choroba wywołała na jej ręce.
– Boisz się?
– Trochę.
– A teraz?
Nie zdążyła odpowiedzieć – ktoś do nich podszedł.
– Czy dobrze słyszałem? – usłyszeli kpiący głos tuż za plecami. – Fałszywy cmentarz?
Gusiew odwrócił się gwałtownie. Tuż obok stał mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu. Z tyłu, pod ścianą najbliższej kamieniczki, było jeszcze trzech.
– Pan wie, gdzie to jest?
Tamten tylko się uśmiechnął.
– Jestem człowiekiem, który nie zamierza pana tam dopuścić – pstryknął palcami. Trzech mężczyzn ruszyło spod ściany. Przejęli Irkę i śliniącego się wariata, odciągając ich na bok. – Nie dopuszczę tam pana, mmmmm… jakby to powiedzieć? Nie stroniąc nawet od brutalnych metod.
Gusiew parsknął śmiechem. Czerwone światło pulsowało w kąciku lewego oka.
– Ojej – zakpił, robiąc „przerażoną” minę. – Będzie pan brutalny? Ojejku, jak ja się boję!
– Może za chwilę będzie panu mniej do śmiechu?
– Och, doprawdy? – Gusiew bawił się w najlepsze. – Jak rozumiem, pan będzie brutalny, o kolegach nie wspominając – wskazał trzech opryszków pod ścianą i westchnął. – Ma pan tylko jeden mały problem. To wszystko – wskazał drewniane kamieniczki wokół – tylko mi się śni.
Mężczyzna w płaszczu nie dał się jednak zbić z tropu.
– Wszystko tylko się panu śni – uśmiechnął się sympatycznie. – No to faktycznie mamy problem. Facet, któremu my się tylko śnimy. I cóż zrobić, jak mawiał generał Żeligowski. Zabić go? Przecież to tylko sen. Jeśli zabijemy pana tutaj, to tam, w realnym świecie, pan się po prostu obudzi. I cóż z tej śmierci we śnie? Niejeden to przecież już przeżył bez żadnego szwanku.
Gusiew rozłożył ramiona w geście „To naprawdę nie moja wina”.
– W takim razie, skoro rozmowa o moim zgonie jest bezprzedmiotowa, to może pokaże mi pan fałszywy cmentarz?
– Taaa… Facet, którego nie można tutaj zabić, bo wtedy po prostu się obudzi. Facet, któremu w tym świecie nic nie można zrobić. Facet z dziwnym światłem w lewym oku. Nietykalny – obciągnął poły płaszcza. – Doprawdy, jest pan agentem idealnym. Idealnym – powtórzył. – Niczego nie można panu zrobić, bo wszystko się panu jedynie śni.