Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Czerwone światło pulsowało w lewym oku Gusiewa. Major wprowadził go do ogromnej windy.

– Proszę pana – powiedział oficer, gdy pojawiły się drzwi. Nie zasunęły się, na opadły, nie zamknęły… Po prostu się pojawiły. – Proszę pana, w trakcie audiencji pod żadnym pozorem nie wolno kucać!

Jezuuuuu… „Jak kucnę we śnie, przerywasz wszystko!” powiedział Dietrichowi. No przecież oni nie mogli o tym wiedzieć!

– Dlaczego akurat mnie postanowił pan poinformować o kucaniu? – zapytał w miarę spokojnie.

– Ja jestem tylko oficerem do specjalnych poruczeń. I chciałem jedynie panu powiedzieć, że podczas audiencji absolutnie nie wolno kucać. Lepiej też nie siadać, dla pewności.

Drzwi zniknęły. Major wprowadził go do sali, gdzie czekała kilkunastoletnia dziewczyna i jakiś generał, sądząc po orderach, gwiazdkach i lampasach. Obydwoje wyglądali na Słowian. Mieli jasne włosy i niebieskie, wcale nie skośne oczy.

– To jest ambasador RP przy Watykanie – major rozpoczął prezentację – pan pułkownik Gusiew. A to jest – zwrócił dłoń w drugą stronę – pani Prezydent Rzeczypospolitej, Królowa Polski, Matka Boska Częstochowska, Asia Maciejczuk.

Gusiew odruchowo pochylił głowę, ale nie mógł oderwać wzroku od prześlicznej, kilkunastoletniej pani prezydent. Zauważyła to.

– Dobra, dobra – podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. – Tak naprawdę to mam 96 lat i nazywam się Hui-Czon. Na ten wygląd i nazwisko musiałam zapracować, i wydałam naprawdę dużo pieniędzy… Więc nie przesadzaj z tym zachwytem, Gusiew. To chirurgom należą się oklaski.

– Pani prezydent…

– Możemy chyba rozmawiać mniej oficjalnie – ruchem ręki odprawiła majora. – Coś jest nie tak z twoim lewym okiem, Gusiew.

Drgnął znowu. Przecież nie mogła widzieć diody pulsującej w realnym świecie…

– Pani prezydent? – spytał ostrożnie.

– Wiesz… Gdy człowiek rodzi się na opanowanych przez triady przedmieściach Pekinu, to wyrabia w sobie instynkt przeżycia. Ja naprawdę sama zapracowałam na tę słowiańską twarz – przesunęła ręką po policzku. – I sama zapracowałam na swoje słowiańskie nazwisko! Ciężką pracą, naprawdę ciężką. Nie chcę tego zmarnować, posyłając na dół jakiegoś durnia.

– Na dół? – spytał. – Do zakopanego pod ziemią Wrocławia?

Uśmiechnęła się.

– Przygotowałeś się. Nie jesteś jak dziecko we mgle, nie jesteś jak ci inni.

Nikłe światełko pulsowało w kąciku oka przez cały czas. Nie mógł zrozumieć, dlaczego wszystko wokół wydaje się być takie realne. Pani prezydent Maciejczuk, z wyglądu siedemnastoletnia dziewczyna, skinęła palcem, i jak spod ziemi pojawił się lokaj z tacą. Oboje wzięli po kieliszku wina, generał obok najwyraźniej nie uznawał tego rodzaju trunków. Boże… Czuł zapach i smak wyśmienitego alkoholu, zimno doskonale schłodzonego kieliszka. Palce zwilgotniały od kropli wody, spływających ze spotniałego szkła. We śnie to nie było możliwe. Nie czułby jej oddechu, kiedy zbliżyła twarz, nie dostrzegłby pierścieni na jej palcach, z których jeden miał wyrzeźbione w diamencie godło RP. To wszystko nie było możliwe we śnie. A jednak… Dioda, przyklejona w kąciku lewego oka gdzieś tam, w realnym świecie, a tu niewidoczna, mówiła mu, że przeżywa właśnie fazę REM. Ale to niemożliwe. To niemożliwe! Wykresy EEG w prawdziwej rzeczywistości nie mogły kłamać, ale przecież nie mógł czuć tego wszystkiego. To był sen!!! Tylko sen…

Asia Maciejczuk zbliżyła się jeszcze bardziej.

– Dam ci czterdziestu komandosów osłony do zejścia – powiedziała. – Ale, oczywiście, tam na dole będziesz musiał działać sam. Problem jest w czym innym: jak cię stamtąd ewakuować? Wiesz, jak teraz wygląda Wrocław, mniej więcej?

– Raczej nie.

– OK. Lata temu postawiono tam budynek, który ma ponad cztery kilometry wysokości. To granica wytrzymałości ówczesnego żelazobetonu. W hallu mieściło się prawie całe centrum historycznego Wrocławia, które, oczywiście, zachowano. Problem tkwi w tym, że po zasypaniu całości mamy cztery i pół kilometra do przebycia. Co gorsza, w parku wrocławskim trudno oddychać, bo, cholera, leży za wysoko, ale zaczęliśmy natlenianie. Zresztą nieistotne. Komandosi sprowadzą cię na dół i opuszczą na jakąś budowlę, mniej więcej na dach kościoła Świętego Krzyża. Wiesz, gdzie to jest?

– Tak.

– OK. Tuż przed kościołem jest pomnik.

– Wiem. Świętego Jana Nepomucena.

– Ty naprawdę jesteś dobrze przygotowany – uśmiechnęła się znowu, tym razem z podziwem. – Świetnie! Żołnierze zdemontują pomnik, zaś w jego miejsce podstawią atrapę, nie do odróżnienia od oryginału. A w środku będzie stał pocisk kosmiczny.

– Jaki? – spytał.

– Zwykła rakieta. Jeśli znalazłbyś się w niebezpieczeństwie, wystarczy wsiąść i odpalić. Niestety, zginiesz momentalnie, ale to żaden problem. Pocisk będzie miał takie przyspieszenie, że nawet zgnieciony przebije te cztery i pół kilometra betonu i poleci w kosmos. Na orbicie przejmą go nasze statki, wyjmiemy cię i odtworzymy. Nic się nie bój, to sprawdzona technologia.

– Nie boję się, pani prezydent – powiedział, odruchowo mrużąc lewe oko, bo dioda z realnego świata przez cały czas dawała o sobie znać.

– Nareszcie prawdziwy mężczyzna – podała mu następny kieliszek wina.

– Czego mam się dowiedzieć?

– Nie wiesz? – przez chwilę miał wrażenie, że jest rozczarowana.

– Nie.

– Nie czytałeś źródeł?

– Przepraszam, pani prezydent. Jakich źródeł?

– No, z twoich czasów. Z twojej epoki.

– Aaaa… – niewiele rozumiał. – Eeeeeee… chyba nie.

– Mniejsza z tym – zerknęła na swojego generała w lampasach. – Masz znaleźć fałszywy cmentarz. A na cmentarzu pośrednika – podała mu zalakowaną kopertę. – Będziesz wiedział kiedy to otworzyć. Powodzenia, pułkowniku!

Odruchowo zasalutował do gołej głowy. Pani prezydent Maciejczuk oddała honory, generał również – Gusiew i dziewięćdziesięciosześcioletnia dziewczyna-prezydent zrobili to raczej dla zabawy, a generał na poważnie.

– Przepraszam, czy mógłbym przed wyjściem zadać jedno pytanie?

Pani prezydent odstawiła pusty kieliszek. Ledwie dostrzegalnie przygryzła wargi.

– Widzisz, z wami, Polakami, mam zawsze problem. To nie to, co Chińczyk, który od razu zrobi, co się mu mówi… – przystanęła przed świetlistą szybą, która znikła momentalnie, ukazując ogromne pomieszczenie wypełnione ludźmi skupionymi nad jakimiś urządzeniami. Ale w dalszym ciągu nie dobiegał stamtąd żaden dźwięk. – Polak zawsze musi zadać pytanie.

Odwróciła się i popatrzyła mu prosto w oczy. Ruchem ręki powstrzymała go, gdy chciał coś powiedzieć.

– Mam na imię Asia. Nazwisko sobie zmieniłam, ale imię jest prawdziwe – westchnęła. – Tak nazywaliście dziewczynki, chcąc pokazać imperialną siłę… Asia. Asia… Czyli AZJA!!! – krzyknęła. – Władza nad Azją – uśmiechnęła się nagle. – Ale nigdy nie przewidzieliście, że idąc do Azji staniecie się nią…

Podeszła do Gusiewa i położyła mu rękę na ramieniu.

– Odpowiem ci.

Popatrzyła mu prosto w oczy i odpowiedziała, choć przecież nie zadał żadnego pytania.

– Tak. On żyje.

Gusiew obudził się z krzykiem. Szarpiąc kable, odkleił wszystkie czujniki EEG i zerwał plaster, przytrzymujący martwą teraz diodę.

– O kurwa!!!

– Co się stało? – spytał „Sepp”.

– Byłeś tam? – spytała Irmina.

– Psiakrew! Byłem!!! – wrzasnął, zrywając się z łóżka. – No byłem! Byłem.

Z wiszącej na krześle marynarki wyjął paczkę papierosów. Jezus! Marynarka na krześle! Prawie taka, jak TAM. Zaczął gorączkowo sprawdzać, czy ma przyklejoną do policzka diodę, choć przecież sam ją przed chwilą odkleił; kosił oczy, aby upewnić się, że w lewym kąciku nie pulsuje czerwone światło.

– Co się stało? – Dietrich był wyraźnie zaniepokojony.

Roztrzęsiony Gusiew usiadł na blacie biurka. Zapalił papierosa.

– To… – zaciągnął się głęboko, a potem wydmuchnął dym pod sufit. – To było tak potwornie realne!

– Ten sen?

37
{"b":"100640","o":1}