Dietrich roześmiał się cicho i zaklął. Gusiew klął głośno.
– No dobra – Ivan otworzył okno i usiadł na parapecie z nogami na zewnątrz. – Włączamy?
– Sam se włączaj! Nie, nie zabiję człowieka.
– To po coś pistolet kupił?
– Dla jaj! Nie zabiję jej.
Irmina wzięła z biurka porzucone notatki Borkowskiego.
– A jeśli ci powiem, że Jarek Wiśniowiecki żyje?
Gusiew ryknął śmiechem.
– Byłem na pogrzebie. Przestań mi tu nareszcie chrzanić!
– Posłuchajcie mnie, chłopaki – zaczęła przerzucać kartki. – Tylko posłuchajcie.
Zaczęła powoli czytać, wodząc palcem po drobnych literach. To były opisy snów, które zbierał Borkowski. Papiery, które zainicjowały jego pracę.
– „Kobieta, lat 36. Mówiła tak: Coś biegło przez czterysta kilometrów. Wszyscy byli zaintrygowani. Znaleźli ślady w takim wielkim parku. Ślady ciągnęły się i ciągnęły. Byli bardzo zdziwieni. Powiedzieli mi, że mogę zostać agentem. Obudziłam się…”.
Irmina wzięła następną kartkę.
– „Mężczyzna, 23 lata. Ocknąłem się w takim wielkim parku. Wydawało mi się, że to nie sen. Że wszystko dzieje się realnie. Podeszła do mnie policja. Powiedzieli, że coś biegło przez prawie czterysta kilometrów jednej nocy. Znaleźli ślady. To coś miało rozstaw nóg na jakieś trzydzieści centymetrów. Policjant pytał, czy mogę dla nich pracować, czy zostanę ich agentem”.
– „Kobieta, 23 lata. Myślałam, że to nie sen, że to się dzieje naprawdę. Wokół było mnóstwo wojska i policji. Podszedł do mnie jeden taki oficer w rogatywce. Powiedział, że Wrocław został zasypany dawno temu i teraz nad nim jest taki wielki park. Ale tam pod spodem coś się dzieje. Coś przebiegło jednej nocy prawie czterysta kilometrów. Oficer spytał, czy zostanę ich agentem. Obudziłam się przerażona!”.
– „Mężczyzna, 44 lata. Nigdy nie śniłem czegoś podobnego. Ja z reguły zapominam wszystkie swoje sny, ale tego nie zapomnę. Wydawało mi się, że nie śnię. To było strasznie realne. Wiem, że się bałem. Cały dygotałem ze strachu, choć wokół było mnóstwo policji. Znaleźli jakieś ślady, ciągnące się od horyzontu po horyzont. To był jakiś park. Wokół było pełno drzew. Jeden z policjantów podszedł do mnie i spytał, czy zostanę ich agentem. Obudziłem się spocony…”.
– „Mężczyzna, 56 lat. To było zupełnie nieprawdopodobne uczucie. Wydawało mi się, że nie śnię. Pamiętam trawniki, drzewa i park. Wokół było pełno wojska i policji. Podszedł do mnie jakiś oficer. Miał na sobie polski mundur, ale wyglądał bardzo dziwnie. Pamiętam, że w tym śnie dygotałem ze strachu. Ten oficer powiedział, że pod spodem, pod ziemią znaczy, jest Wrocław. Zasypany, chociaż nie do końca. Oficer pytał, czy zgodzę się być ich agentem. Obudziłem się, krzycząc. Żona chciała wezwać lekarza, albo nawet pogotowie”.
– „Mężczyzna, 34 lata. To było coś zupełnie nieprawdopodobnego. Nigdy w życiu nie byłem tak strasznie pewny, że nie śnię. Wydawało mi się, że wszystko to dzieje się naprawdę. To był jakiś dziwny świat. Pamiętam ogromny park. Podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Dziwnie wyglądał. Miał warkocz. Powiedział, że chcą mnie posłać na dół. Do Wrocławia. Znaczy pod ziemię. Coś biegło i biegło, i biegło… Jednej nocy wiele kilometrów. Jak się obudziłem, to wziąłem środki nasenne, ale już nie mogłem zasnąć tej nocy. Poszedłem do pracy zupełnie struty, bo cały czas pamiętałem, że Wrocław jest pod ziemią. Głęboko. A na górze taki park. Ale ja nie mogłem tam pójść, panie doktorze. Strasznie się bałem…”.
– „Kobieta, 26 lat. Nigdy czegoś takiego jeszcze nie śniłam. To było jak rzeczywistość. Miałam wrażenie, że zasnęłam na kocu, w słońcu, i ocknęłam się nagle. Wokół było pełno ludzi w polskich mundurach. Jeden z nich podszedł do mnie. To było… jakby się działo naprawdę. On na mnie patrzył. Nigdy czegoś takiego nie śniłam, nigdy tak naprawdę. On miał polski mundur, ale wyglądał jakoś tak… jakoś tak dziwnie. Miał czarne włosy i warkoczyk, taki jak u dziewczyny, ale nie był dziewczyną. Powiedział, że coś biegło przez park, i oni odkryli ślady. Ale to ich jakoś tak mało obchodziło. Spytał mnie, czy zejdę… nie uwierzy pan, panie doktorze… czy zejdę pod ziemię, do Wrocławia. Obudziłam się z krzykiem, aż matka przybiegła z drugiego pokoju, pytając co mi jest. A ja już nie mogłam zasnąć tej nocy”.
– Po co nam to czytasz? – spytał Gusiew.
Irmina szeleściła kartkami. Odłożyła wszystkie oprócz ostatniej.
– „26 sierpnia. Przyszedł do mnie Jarek Wiśniowiecki. Opowiedział mi swój sen, chichocząc. Poleciał znanym schematem. Stwierdził, że nigdy nie czuł czegoś aż tak realnego. Tak jakby ocknął się nagle w rozległym parku. Wokół byli ludzie w polskich mundurach. Jarek – ciągle śmiejąc się – twierdził, że wyglądali dziwnie. Warkoczyków nie pamiętał. Podszedł do niego jakiś oficer, zasalutował, i powiedział, że ci, którzy wysłali tu Wiśniowieckiego, oszukują w jakieś grze. Oni go tu nie chcą, ale nie ma sprawy – nic ich to nie obchodzi. Może spełnić swoją misję i wracać, skąd przyszedł. Nie namawiali go, żeby został ich agentem. Jedyny element wspólny z innymi relacjami to park, zakopany Wrocław, o którym wspomniał któryś z żołnierzy, i to dziwne poczucie realności snu”.
– I co? – spytał Gusiew.
– Myślę, że Wiśniowiecki żyje – odparła Irmina.
– Aha! A w trumnie pochowaliśmy pieska?
– On nie jest stąd, „Pułkowniku”. Jego wysłali faceci, którzy oszukują z zupełnie innego miejsca, niż to. Myślę, że żyje – przysiadła na brzegu biurka. – Ale gdzie indziej.
– Dietrich – Gusiew odwrócił głowę. – Słyszałeś kiedyś większe bzdury?
– Tak – „Sepp” machał spuszczonymi za parapet nogami. – Wczoraj w telewizji puścili przemówienie premiera.
Roześmiał się z własnego dowcipu.
– Ivan, przestań pieprzyć, tylko powiedz, co robimy?
Dietrich zerknął na Irminę.
– Dzwonimy po pogotowie? Chociaż za ładna, cholera, żeby ją tak od razu przeznaczyć na dawcę organów…
– Dobra – Węgierka zeskoczyła z biurka. – Idę coś zjeść teraz, ale spotkamy się wieczór. Tutaj.
Razem z Dietrichem mknęli czarną hondą przez tereny wodonośne. To był najlepszy dojazd na strzelnicę.
– Co sądzisz o tej babie? – Gusiew, mając dobrą setę na liczniku, cudem zmieścił się na małym drewnianym mostku nad śluzą.
– No przecież to regularna narkomanka. Widziałeś jej łapska?
– Nie jest narkomanką. Widziałeś jej oczy?
– Zakochałeś się?
– Coś trzeba zrobić – zaparkował pod strzelnicą z piskiem opon, w tumanie kurzu.
– Niby co? – Dietrich wysiadł pierwszy.
Najpierw musieli pójść na bramkę. Jezu! Trzeba wpisać nazwisko, numer pozwolenia, godzinę wejścia, numery broni… Brakowało tylko rubryki z numerem fiuta.
– Włączysz te urządzenia?
Szli korytarzem, który wydawał się mieć parę kilometrów długości. Musiał być cholernie długi, bo z boku, za ścianą, mieli pola strzałów dla karabinów. Oglądali znane im od lat zdjęcia Reni Mauer, wiszące na ścianach.
– Zwariowałeś?
– Po coś z nią jednak gadasz… – Dietrich otworzył drzwi prowadzące na salę „25 metrów”. Owionął ich zapach spalonej nitrocelulozy, który wżarł się we wszystko wokół. „Zapach Wietnamu”, jak mówił Gusiew.
– No to co zrobimy?
– Ja idę powiesić tarcze – Ivan otworzył drzwi do korytarza bunkra. – Tylko nie strzel mi w dupę, dobrze?
Gusiew przygotował dwa stanowiska: stoliki, krzesła, osłony. Po chwili obaj mogli założyć okulary i ochraniacze na uszy. Od tej chwili jedyną skuteczną metodą porozumiewania się był krzyk.
Zaczęli od „dwudziestek dwójek”, ale siali potwornie, ledwie mieszcząc się w tarczach. W czarne padał co trzeci strzał.
– No i co z nią zrobisz? – wrzasnął Dietrich.
Gusiew wyjął Sig Sauera i walił z dziewięciu milimetrów.
– A co radzisz? – po chwili wyciągnął z torby tetetkę i zaczął ładować pociski do płaskiego magazynka.
– Tak to możemy gadać godzinami – Ivan zważył w dłoni rewolwer.357 Magnum, który nosił w kaburze na tyłku. – Czemu, kurde, w powieściach nie piszą, że broń zawsze trzeba czyścić? Nawet po jednym strzale.