– A wiesz co ja zrobię dla swojego kraju? – warknął Hofman. – Zabiję! Zabiję was obu!
Abwehra jest instytucją, która nie ma kłopotów z informacją i wyszukiwaniem danych. Aneta Bielak wybrała numer telefonu, który wyświetlił się na laptopie.
– Dzień dobry – powiedziała słodkim głosem. – Jestem z Abwehry… tfu, przepraszam. Jestem z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Czy to Polskie Towarzystwo Eksploracyjne?
– Tak. Czym mogę służyć?
– Chcę spytać o bunkry.
Głos mężczyzny po drugiej stronie był cichy, spokojny i kojący. Rozmówca nie pytał, o jakie bunkry chodzi. On doskonale wiedział o czym mówi dziewczyna z ABW.
Zaczął powoli wyjaśniać. W samych budowlach nie można nic znaleźć. Są tam teraz hurtownie, magazyny, Obrona Cywilna, jednym słowem nic. Jednak nie można zabrać się do jakichkolwiek poważnych badań, bo przeszkadzają przeróżne instytucje państwowe. Nie ma możliwości przewiercenia kilkudziesięciometrowych czap z betonu, bo natychmiast pojawia się jakiś urzędnik i zabrania, wyprasza, motywuje swój upór setkami stron nieistotnych dokumentów.
Bunkry to nie jest parę osobnych budowli. One tworzą system. Warto zerknąć na plan podziemnych połączeń, który da się wygrzebać z archiwum. Koniecznie trzeba zerknąć na „listę Wróbla” – to spis tajnych niemieckich zakładów. Trzeba to dokładnie przestudiować, bo bunkry to nie kilka budynków postawionych byle gdzie i byle jak.
To jest ogromne urządzenie. Jedno monstrualne urządzenie, ukryte głęboko pod ziemią. Jakiś rodzaj akceleratora, który ciągnie się pod całym Wrocławiem. Podobno o dostęp do niego zabijali się agenci BND. Nikt nie pozwala dzisiaj przewiercić tych gigantycznych czap betonu, zawsze jakiś zakaz się znajdzie – choćby z sanepidu. Ale pozwolenia nie ma, i chyba nie będzie. Nikt nie daje zgody na dojście do podziemi Wrocławia. Każdy kierownik zakładu, na którego terenie wywiercono dziurę i dokopano się do podziemi, nagle zaczyna ściemniać i każe swoim natychmiast zakopać, co wykopali. To nie jest bezpieczne, lepiej nie zbliżać się do podziemi. I tak jest od lat.
W każdym razie istnieje kilka opisów świadków. To jest jedno wielkie, monstrualne urządzenie, które nie wiadomo do czego służyło. Służy? Tam coś jest. Być może jakiś nieprawdopodobnej wielkości akcelerator. Nie wiadomo. To jest system, wielokilometrowe „coś”. Wystarczy zerknąć na szerokie tunele obok, którymi ciężarówki mogły jeździć, a nawet się w nich mijać. Niestety, proszę pani, wejście tam też nie jest łatwe.
– A kończąc – powiedziała Aneta Bielak – czy mógłby pan mi powiedzieć, tak prywatnie… Nie wiem, jak sformułować pytanie.
– Niech pani wali wprost.
– No, ale głupio zabrzmi. Pan nie jest funkcjonariuszem, ale…
– Proszę pytać.
Aneta zawahała się.
– Aaaaa… czy to urządzenie, pańskim zdaniem… Jezu, nie wiem jak to powiedzieć! Czy ktoś je, w pańskiej opinii, czasem… włącza?
Głos mężczyzny w słuchawce był spokojny i kojący.
– Proszę pani, włączyli je jakieś pół roku temu.
– Jezu! Skąd pan wie?!
– Proszę pani, zawsze odwiedzają nas jacyś napaleńcy od duchów. Zacząłem nawet robić wykres. Ilu idiotów przyjdzie, w którym miesiącu. Wskaźnik wahał się gdzieś w okolicach procenta, a pół roku temu podskoczył pięciokrotnie.
– Dlaczego pan łączy te dwie sprawy?
– Ja nie łączę. Nie jestem funkcjonariuszem. Ja chciałbym tylko dorwać się do tych bunkrów, a nie mam żadnej szansy.
– W państwie prawa? Nie ma pan szansy?
– W państwie prawa. Nie mam.
Była zszokowana.
– A skąd pan tyle wie?
– Z tych samych źródeł, z których korzystała pani.
– Przecież to niemożliwe. Pan nie ma takich możliwości jak ja!
– Wystarczy troszeczkę starań – roześmiał się. – I niech pani pamięta… To urządzenie jest włączone. Nikt nie wie, co się stanie.
Matysikowi coraz bardziej chciało się spać. Siedemdziesiąt dwa lata życia dały jego ciału nieco w kość, lecz jeśli chodzi o „ducha”, to wszystko wskazywało na to, że eks-komandos jest jeszcze na fabrycznej gwarancji.
Cierpliwie przedstawiał Hofmanowi kolejne informacje.
W wyniku eksperymentu udało się stworzyć „nie do końca umarłych”, ale jego rezultaty sięgały nawet trzystu kilometrów. Kiedyś zaobserwowano Efekt aż w Czechosłowacji, i to była najtrudniejsza akcja, w trakcie której o mało nie wpadli. Trzeba było likwidować wszystkich, którzy zetknęli się z szarą kulą, bo skutki były okropne. Jeśli chodzi o zombie, to poddawały się kontroli z wielkim trudem. Te stworzone na miejscu można było opanować i coś im kazać – na przykład zabić „Źródełko”. Niestety, istoty powstałe z „zarażeń” znajdowały się pod wpływem niekontrolowanego szału, trzeba więc było likwidować ludzi, którzy zetknęli się z „szarością”. To było naprawdę lepsze niż duchy, które nie wiedziały czego chcą, a dużo mogły. To nie byli ludzie – to były zgęstki uczuć. Dość władne zgęstki.
Ale później okazało się coś jeszcze. OP-1, ubiory przeciwchemiczne, których używali, nie były skuteczne. Sami też mieli jakieś dziwne, poronne skutki uboczne – przyczepiali się do nich „częściowo umarli” ludzie. Nazywano je Aniołami, ponieważ im pomagały. „Źródełko” nie miała Anioła, więc ją łatwo było zabić. Hofman musiał też się kiedyś „częściowo zarazić”, więc jego nie udało się zabić. „Pyskówka” pomogła w odpowiednim momencie.
A teraz najważniejsze: widząc upiorne skutki uboczne wstrzymano eksperymenty. Wtedy wszystkie zombie jakby zamarły. Cóż, język naprawdę nie jest w stanie opisać tych stanów, nie ma w nim pojęć, którymi można opisać, co się wtedy działo.
Teraz jednak ktoś na nowo podjął eksperymenty. Od pół roku zombie są aktywne… Miraż władzy i mocy okazał się silniejszy niż rozum. Ale ten ktoś, kto to zrobił, chyba nie wiedział, jaki będzie finał. Za kolejne pół roku zaczną się pojawiać Efekty, szare kule zarażające ludzi śmiercią i szaleństwem. Skutki mogą być odległe od Wrocławia nawet o trzysta kilometrów. To może się stać nawet w Niemczech, nawet w Czechach…
Na pytanie, skąd Niemcy mogli mieć przed kilkudziesięciu laty taką technologię, nie było odpowiedzi. Może znaleźli kawałek UFO? Może tam był jakiś geniusz? Cholera wie. W każdym razie to ciągle nie udaje się do końca. Zawsze coś zawodzi, zawsze są upiorne skutki uboczne.
– Kto to robi? – spytał Hofman.
– Nie wiem – odparł Matysik. – Nie mam zielonego pojęcia.
W tym momencie zadzwonił telefon.
– Panie Marku, pan mnie nie zna – głos należał do wyraźnie podpitej kobiety. – Jestem Aneta Bielak z Abwehry.
– Tak, słucham?
– Wie pan? Kilkadziesiąt dziewczyn w tym kraju, w różnych komendach rozsianych wszędzie, pokazało właśnie, że potrafią stanąć na rzęsach.
– Proszę?
– One pokazały, że potrafią stanąć na rzęsach. Potrafią dokonać niemożliwego.
Hofman dopiero teraz się domyślił.
– Ma pani nazwisko mordercy „Źródełka”?
– Tak. Mam.
Chwila ciszy. Matysik i Tomecki patrzyli na niego z napięciem. Zagryzł wargi. A potem podniósł oczy. Obydwaj drgnęli wyraźnie, choć lubili takie widoki.
– Czy wie pani, z czym się to łączy? Czy wie pani, co się stanie, jeśli mi pani poda namiary? – spytał.
– Tak. Wiem – odparła niezrażona. – Dlatego właśnie dzwonię.
– Oki doki – mruknął. – Jadę do pani.
– Świetnie. Czy mogę już powiedzieć: „Laska, zostaniesz pomszczona!”?
Nie było w nim cienia wątpliwości.
– Może pani.
A potem dodał:
– Proszę zawiadomić komendę.
– Jest pan pewny? – przez chwilę w jej głosie zabrzmiało wahanie.
– Jestem pewny.
Wezwali taksówkę, bo Hofman był po piwie i nie chciał prowadzić. Co za odruchy! W perspektywie może strzelanina, ale przepisów nie powinno się łamać… A przynajmniej przepisów drogowych. Hofman zamierzał zabić kogoś konkretnego, a nie przypadkowego przechodnia. Ot, różnica.