Jeszcze nie wierząc w to co się stało, oparł dłonie na kole i pociągnął do siebie. Z równym powodzeniem mógł ciągnąć zabetonowany kołek, ani drgnęły. Przyłożył ucho do metalu. Tom musiał walić z całej siły, gdyż słyszał głuche uderzenia. Zlustrował drzwi upewniając się, że wszystkie zamknięcia są odblokowane. Przywarł plecami do ściany i rozglądając się po korytarzu uruchomił końcówkę komputera.
– Komputer. Odblokuj drzwi komory ciśnień.
Mówiąc, wodził talerzem anihilatora po korytarzu.
– Polecenie alogiczne. Drzwi są odblokowane. Zagryzł wargi.
– Komputer. Sprawdź to jeszcze raz. Odpowiedź przyszła momentalnie.
– Drzwi są odblokowane.
– By cię szlag trafił!
Wyłączył końcówkę i począł nadsłuchiwać. Tom najwidoczniej zrozumiał jego intencje i odszedł od drzwi. W przeciwnym razie Jan nie mógłby użyć anihilatora, gdyż razem z drzwiami unicestwiłby dowódcę. Broń miała kilkucentymetrowy rozrzut. Stanął kilka metrów z tyłu i wycelował talerz w koło blokujące. Wcisnął spust i nic się nie stało. Zdążył jedynie stwierdzić ten fakt, gdyż moment później wrzasnął. Jego broń poczęła się topić w rękach, wręcz ściekając po rękawicach. Odrzucił ją w kąt, lecz wrzące krople metalu poczęły wyżerać materiał. W panice zerwał dymiący skafander.
Światło korytarza było Jasne i monotonne. Wyodrębniało każdy szczegół. Gładki metal zamkniętych drzwi, roztopioną kałużę anihilatora i jego rozrzucony skafander; trzy szczegóły na tle normalności statku.
Jan szarpnął drzwi jeszcze raz, ale nie ustąpiły. Odwrócił się i wrócił niebawem z miotaczem. Nie zostawiając sobie czasu do namysłu podniósł broń i wystrzelił. Tym razem miotacz został cały, lecz nie odpalił. Zdezorientowany Jan zajrzał do lufy i chyba tylko absurdalność tego gestu sprawiła, że wyczuł niebezpieczeństwo. W ostatniej chwili szarpnął lufę na bok. Ładunek z wizgotem przeleciał koło twarzy i wyrżnął w drzwi od sterówki, demolując je doszczętnie. Fala nadciśnienia przycisnęła go do ściany. Słony smak krwi upewnił, że ma rozbite wargi.
Zrozpaczony kucnął na podłodze i zacisnął pięści aż do bólu. Pomieszczenie miało osiem metrów sześciennych i tyle samo mieściło powietrza. Nie ruszając się i nie ulegając panice, Tom mógł tam wytrzymać co najwyżej godzinę. To coś, co było na statku i w niepojęty sposób miało władzę nad przedmiotami, skutecznie niweczyło wszystkie próby ratunku.
Jan jeszcze długo próbował uwolnić dowódcę. Niestety, każda z prób kończyła się tak jak poprzednio. To, że nie zginął zawdzięcza własnemu szczęściu i faktowi, że owo coś tylko bawiło się z nim, nie mając na razie zamiaru zabijać. Po dwóch godzinach ze świadomością, że został sam, podszedł do drzwi komory. Już chyba tylko z przyzwyczajenia pociągnął je do siebie. Bryła metalu poddała się jego woli. Nie spodziewając się tego, przytrzymał ją odruchowo. Cisza. Szczelina była niewielka, około dwóch centymetrów. Czuł na dłoni, jak wydobywa się przez nią ciepłe i zużyte powietrze. Nie myślał o niczym i dlatego dopiero po chwili poczuł, że ktoś napiera po drugiej stronie. Zimny pot przyszedł razem z myślą, że tym kimś nie może być Tom, a już z pewnością, nie Tom żywy. Nacisk rósł. – Tom! Słyszysz mnie?
Odpowiedzi nie było, tylko drzwi odchyliły się jeszcze o centymetr. Jan zaparł się nogami i pchnął je raz, a gdy strach dopełzł do gardła, jeszcze raz z całej siły. Nie wystarczyło, gdyż pozostały uchylone. Spocone dłonie ślizgały się po metalu. Widząc, że przegrywa, zebrał siły i wrzeszcząc na całe gardło zetknął złącza. Przytrzymując drzwi plecami dokręcił koło. Potem wypuścił je z rąk i wodząc dłonią po ścianie osunął się na podłogę. Metal przyjemnie chłodził spocone plecy. W korytarzu było cicho. Spojrzał w górę spod wpółprzymkniętych powiek, szukając miejsca bądź rzeczy, skąd mogło przyjść niebezpieczeństwo. Dopiero później zjawiła się myśl, że powinien prezentować się godniej; godniej jako człowiek. Oparł dłonie o podłogę i wstał na drżących nogach. Nawet nie oglądając się za siebie poszedł do sali łączności.
Procedura startu była przygotowana. Mógł to sprawdzić z odczytów komputera. Z trudem uwierzył, że przebywa tu dopiero od dziewięciu godzin. Do momentu skoku brakowało jeszcze równej godziny. Usiadł w fotelu, nie starając się nawet zastawić rozbitego wejścia. Było mu to obojętne. Gdy to coś będzie chciało go zabić, nie będzie w stanie się przeciwstawić. Był bezbronny..
Dopiero teraz odczuwał, jak bardzo drażniący jest kolor ścian. Jednak człowiek, który go projektował nie mógł przewidzieć tego, co się stanie. Nikt nie mógł tego przewidzieć. Jan wręcz
fizycznie czuł bezwładność swego myślenia. Ból głowy ćmił, męcząc, lecz nie pobudzając do działania.
Uniósł powieki i potoczył wzrokiem po sali. Zbyt długo trwający spokój zwiastował niebezpieczeństwo. Żaden dźwięk, bądź ruch nie odchodziły od normy, a mimo to Jan się nie uspokajał. Rozejrzał się raz jeszcze i stwierdził, że siedzi obok schowka z elementami pomocniczymi. Przeczytał napisy i wysunął najniższą szufladę. Było tam kilkaset płytek chryzotowych i kilkanaście dyktafonów. Każda z tych rzeczy bez trudu mieściła się w jego dłoni. Odchylił się w fotelu i przystąpił do notowania. Miało mu to zająć około pół godziny. Wykazał w tym czasie olbrzymią wytrzymałość psychiczną, gdyż mimo potężnego obciążenia potrafił prowadzić sprawną, zwartą relację. Tylko z zabarwienia głosu można było odebrać jego napięcie. Gdy skończył, milczał parę minut, jakby analizując sytuację. Potem westchnął spoglądając tęsknie na zegar i pochylił się, aby odłożyć dyktafon na pulpit. Nie zrobił jednak tego, gdyż uderzył boleśnie ręką w coś niewidocznego. Zaskoczony wyciągnął ją raz jeszcze i przejechał delikatnie palcami po niewidzialnej przeszkodzie. Była idealnie gładka. Gdy wstał, przekonał się, że zagradza cały pulpit wraz z czytnikami. Wyciągnął rękę w górę i podskoczył, jak mógł najwyżej, lecz tafla pola sięgała do samego sufitu. Tknięty przeczuciem przeszedł w kierunku drzwi, z rękami przed sobą. Dwa metry od przeciwległej ściany plasnęły o przeszkodę.
Zbierał myśli. Wszystko wskazywało na to, że jest uwięziony w klatce, skutecznie, odgradzającej od wszystkich instrumentów i pomieszczeń. Na myśl o tym. serce poczęło bić mocniej.
Poczuł wielkie zmęczenie i oparł się plecami o przeszkodę. Apatycznym wzrokiem patrzył na pusty monitor, poprzez pozornie nie zmienioną salę. Wokół leżała cisza, okonturowana biciem Jego serca. Wzrok osunął się na leżący obok fotela dyktafon. Gdy mu się przyglądał, musiał zrobić krok do przodu, gdyż wydawało się, że owa ściana ciśnie na jego plecy. Ułamek sekundy później zrozumiał, że to nie jest bynajmniej złudzenie. Wyprostował się i chyba tylko dzięki temu, że wciąż obserwował dyktafon, rzucił się w jego stronę. Nie pomylił się. Tamta ściana również była ruchoma i wystawał z niej tylko rożek aparatu, nic więcej. Najdelikatniej jak tylko mógł, wpił się paznokciami w jego powierzchnię i z wyszczerzonymi zębami przeciągnął aparat do siebie. Pieczołowicie ściskając go w dłoni odszedł na środek pomieszczenia i włączył zapis. Od tej pory już wszystkie dźwięki miały się zarejestrować.
Później chciał sprawdzić z jaką prędkością posuwają się ściany, ale okazało się to niemożliwe. Poruszały się nierytnaicznie, raz przyspieszając, raz zwalniając, jakby świadomie drocząc się z człowiekiem. Ale ruch był na tyle szybki, że groził Janowi zmiażdżeniem jeszcze przed wejściem w skok, do którego brakowało prawie piętnastu minut Zegar pracowicie ukazywał kolejne sekundy, dając mu cień nadziei.
Uczono go kiedyś, że w sytuacji krańcowo stresowej należy za wszelką cenę uspokoić własne nerwy, najlepiej przez głęboką koncentrację. Dlatego też położył się na podłodze z rozkrzyżowanymi rękami i zamknął oczy. Jego nogi, a z przeciwnej strony głowa miały go poinformować, jak wiele zostało miejsca. Mimo iż starał się o niczym nie myśleć, ciągle miętosił te same myśli.
– Czy zdążę? Przecież tak mało mi brakuje.