– Cudowna, cudowna – mamrotał Ritter i spojrzał na mnie rozpłomienionym wzrokiem. – Powiedzcie sami, czy nie jest cudowna?
Ilona uśmiechała się i kłaniała wszystkim, a co zabawne, zauważyłem, że była lekko zmieszana tymi dowodami uwielbienia. A więc sława nie zdążyła jej jeszcze popsuć… Spojrzałem w stronę ojca aktorki i dostrzegłem, że stary Loebe nie klaszcze, tylko wpatruje się w scenę z wyrazem rozdrażnienia na twarzy. Cóż, pewnie wolałby, aby sceniczna klęska rozwiała marzenia córki o wielkich przedstawieniach. Cześć, jaką darzyła ją aktorska brać, zapewne rujnowała jego plany, i wiedział, że będzie zmuszony już niedługo marzenia Ilony skonfrontować z rzeczywistością. A rzeczywistością miał być bogaty szlachcic z dobrym herbem. Pół biedy, jeśli będzie miły, młody i przystojny, ale nie sądziłem, by Ulrick Loebe szczególnie martwił się zaletami charakteru, wiekiem oraz urodą przyszłego zięcia. Liczyły się tylko koneksje, niezłe nazwisko i fakt, że dzieci z takiego związku oprócz majątku dziadka mieć będą również szlachecki herb ojca. W sumie widziałem dziewczęta, które sprzedawano taniej, więc może Ilona mogła mówić nawet o szczęściu? Niewątpliwie jednak szczęśliwa była właśnie teraz i właśnie tutaj. Oklaskiwana, z rumieńcem na policzkach, kłaniająca się ludziom, którzy niejedno widzieli i z niejednego pieca chleb jedli, a jednak była jak iskra piękna, rozświetlająca ich podłe życie. Chyba tylko ja jeden nie poddawałem się bez reszty urokowi dziewczyny. Bo też naprawdę inkwizytorów ulepiono z innej gliny.
– Przedstawcie mnie, jeśli łaska – poprosiłem cicho.
Ritter uśmiechnął się nieco kpiąco i skinął głową. Podeszliśmy do sceny i wdrapaliśmy się na nią po stromych, nieheblowanych stopniach. Pisarz podszedł do Ilony, a ona objęła go serdecznie i ucałowała w policzek. Kątem oka zauważyłem, jak Ulrick Loebe krzywi się jeszcze bardziej.
– Słońce moje, to było cudowne… – rzekł Ritter z emfazą i wykonał głęboki, teatralny pokłon.
Dostrzegłem, że Johann Schwimmer cofnął się o krok i patrzył w naszą stronę takim wzrokiem, że powinien wybrać się ze starym Loebe na piwo, gdyż pasowali do siebie niczym ukochani bracia bliźniacy.
– Heinz, jak zwykle uroczy – powiedziała z uśmiechem i pogłaskała go po ramieniu. – Ale ja się przecież tylko uczę od najlepszych. A poza tym nie można nie recytować tych strof, nie oddając im całego serca…
Zawsze wydawało mi się, że sformułowanie „pokraśniał z dumy” jest tylko przenośnią, ale cóż… Ritter naprawdę pokraśniał z dumy. Jak niewiele trzeba do szczęścia pisarzowi, pomyślałem.
– Przedstawisz mi swego przyjaciela? – Przeniosła na mnie wzrok i dopiero teraz spostrzegłem, że jej wykrojone na kształt migdałów oczy są tak błękitne, jak górskie jezioro rozjaśnione promieniami południowego słońca. Otrząsnąłem się. Oczywiście tylko w myślach.
– Mordimer Madderdin. – Skłoniłem się lekko. – Inkwizytor Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu.
– Jesteście tu… służbowo? – spytała, a uśmiech na jej ustach i w jej oczach zgasł.
– Na miecz Pana, nie! – powiedziałem szybko. – Ale to pytanie słyszę aż nazbyt często, czasami jeszcze poprzedzane słowami: „mam nadzieję, że nie”.
Niestety, uśmiech nie powrócił już na jej usta.
– Miło było pana poznać, mistrzu Madderdin. – Pochyliła lekko głowę. – Wybaczcie, panowie, muszę wracać do ojca.
Powiodłem za nią spojrzeniem, kiedy odchodziła. Miała tak wąską kibić, że zastanawiałem się, czy zdołałbym ją objąć dłońmi.
– Jeśli liczyliście na chwilę rozmowy, nie warto było kłuć w oczy swą profesją – mruknął Ritter.
Obróciłem się w jego stronę.
– Nie wstydzę się tego, co robię – rzekłem ostro. – I nie sądzę też, by ratowanie ludzi przed złem było czymś nagannym. Służę prawu oraz sprawiedliwości, tak jak je pojmuję mym wątłym umysłem.
– Nie wiem, czy rozumiecie – powiedział, pochylając się w moją stronę i ściszając głos, jakby zdradzał mi tajemnicę. – Ale kaganek miłości ciężko odpalić od bierwion stosu…
Wzruszyłem tylko ramionami, gdyż stanowczo pozwalał sobie na zbyt wiele. Ku mojemu ubolewaniu, profesję inkwizytora powszechnie kojarzono ze stosami, a przecież błogosławiona śmierć grzesznika w płomieniach była jedynie zwieńczeniem naszej żmudnej pracy. Poza tym w dzisiejszych czasach stosy nie płonęły już tak często jak niegdyś, kiedy to pod wpływem żaru inkwizytorskich serc wyludniały się całe miasta. Dalecy już byliśmy od okresu błędów i wypaczeń, a każdy przypadek staraliśmy się badać z miłą sercu Pana pieczołowitością.
Oczywiście, byli wśród nas i tacy, którzy wszędzie węszyli sprawki szatana. Co zresztą nie było jeszcze problemem. Problemem stawało się wtedy, kiedy wiedząc, że mają do czynienia jedynie z kryminalnymi przestępstwami, starali się je ubrać w kubrak herezji lub czarnoksięstwa.
Tacy ludzie tylko hańbili dobre imię Świętego Officjum. Chyba że, rzecz jasna, przyświecał im poważniejszy cel niż jedynie wykazanie się przed zwierzchnością lub zyskanie złudnej władzy nad bliźnimi. Sam musiałem kilka razy w życiu nagiąć prawo, lecz czyniłem tak z myślą o idei, która ważniejsza jest niż wszelkie przepisy ukute przez ludzi. Bowiem Pan, w swej niezmierzonej mądrości, rozliczać nas będzie z tego, jak służyliśmy Jego chwale, a nie jak pilnie studiowaliśmy prawnicze kodeksy. Zresztą grzeszni oraz winni byliśmy wszyscy i pytaniem były tylko czas i wymiar kary. Tak powiedział niegdyś mój Anioł, a ja nie miałem powodów, by nie wierzyć jego słowom.
– Witaj, Ritter. – Młodzieniec zakochany w Ilonie nie miał już co prawda wysuniętego przed zęby języka, ale nadal wyglądał dość głupawo. – Kogóż to przyprowadziłeś?
– Mordimer Madderdin, inkwizytor – burknąłem zły, że przerwał mi chwilę zadumy. – I nie jestem tu służbowo, jeśli takie miało być wasze następne pytanie.
– Inkwizytor? – zdziwił się. – Czy jesteście tu… Ano tak, powiedzieliście przecież… – Pochylił głowę, by pokryć zakłopotanie.
Przyjrzałem mu się uważnie, gdyż przedtem moja uwaga koncentrowała się głównie na pięknej aktorce. Johann Schwimmer był bardzo wysokim młodzieńcem, niemal o głowę wyższym ode mnie, ale chodził i stał, garbiąc mocno ramiona. Miał jasne włosy, ścięte równiutko tuż nad brwiami, oraz perkaty nos i za szerokie usta, co nadawało mu wygląd wioskowego przygłupa. Zauważyłem również, że ma krótkie, wygryzione paznokcie i świeże ranki na opuszkach palców. Ha, wymarzony kandydat dla Ilony, pomyślałem z jakąś dziwną dla mnie samego satysfakcją.
– Zobacz, co tam z rekwizytami – rozkazał Ritter. – Podobno pękł miecz Fabiana. Zajmij się tym.
– Już się robi – odparł Johann bez entuzjazmu i zniknął za kotarą oddzielającą zaplecze od sceny.
– On nie jest aktorem? – zapytałem.
– Boże mój, oczywiście, że nie. – Ritter niemal się przestraszył. – Nasz młody Fabian znowu zapił ryja z jakimiś dziwkami, a Ilona twierdzi, że nie potrafi grać do pustego powietrza…
– Więc Schwimmer zgłosił się na ochotnika. Typ człowieka, który lubi sobie dłubać w ranie, co? – Uśmiechnąłem się.
– Ot, prawda. Chcecie poznać starego?
Spojrzałem kątem oka w stronę Ulricka Loebe, który troskliwie otulał córkę płaszczem. Świadczyło to o nim jak najlepiej, a ja lubiłem ludzi potrafiących dbać o długoterminowe inwestycje.
– Darujmy sobie – odparłem.
– Ech, Loebe wybrzydza i wybrzydza, a dziewka wszak z latami nie młodnieje…
– Wybrzydza? – zapytałem.
– Ano tak. Ilonie trafiały się już naprawdę niezgorsze partie. Pan de Valettries. – Ritter zagiął wskazujący palec prawej dłoni. – Sekretarz księcia Leonu i ponoć prawy szlachcic. Hubert Gottschalk, trzeci syn barona Gottschalk, Giovanni Pompello, bękart kardynała Santini… No, że wymienię tylko tych znaczniejszych.
– I stary nic? – mruknąłem. – Na co on czeka? Na księcia z bajki?
– W końcu dziewczyna da pierwszemu lepszemu, zbrzuchacieje i tyle będzie miał ze swojego przebierania. – Wzruszył ramionami Ritter. – No, nie życzę jej tego – zastrzegł od razu i nie wyczułem w jego głosie fałszu. – Ale sami wiecie, jak jest… No dobrze, siądźcie sobie i oglądajcie. Przećwiczymy jeszcze kilka scen, a potem możemy zrobić to samo, co Fabian. – Mrugnął do mnie lewym okiem i przyczesał bródkę gestem, który w jego mniemaniu zapewne miał być lubieżny. – Kuffelberg stawia, bo niewielu wśród nas jest takich, co śmierdzą groszem, ale jemu akurat się poszczęściło.