Литмир - Электронная Библиотека

Marianna odczytała swoją pracę łamiącym się głosem, co chwila ocierając rzekome, a może prawdziwe łzy, wszelkimi dostępnymi środkami dawała do zrozumienia, ze to ona została okradziona, ze to jej pracę odpisała Joanna.

– Jest mi bardzo przykro – powiedziała na koniec – ze zostałam okradziona z mojego życia Zaraz moje ukradzione usłyszę i me wiem, czy to przeżyję – tym razem głos łamał się jej w sposób całkowicie niekontrolowany i tym razem poza wszelkimi wątpliwościami wybuchnęła najprawdziwszym szlochem.

Ale jej adwersarka postępowała w sposób identyczny.

– To ja zostałam okradziona z mojego życia – powiedziała Joanna – i kiedy przed chwilą usłyszałam, jak ktoś najbezczelniej w świecie czyta o moim sobie przywłaszczonym życiu, myślałam, ze umrę – i swoją pijacką konfesję Joanna czytała identycznie jak Marianna, identycznie łamał się jej głos, identycznymi gestami ocierała identycznie rzekome lub prawdziwe łzy, co więcej, dla wzmożenia groteskowej symetrii obie ocierały oczy identycznymi chusteczkami z bladoróżową koronką.

Wersja Joanny brzmiała mniej więcej tak “Było to w połowie listopada 1997 roku Obudziłam się o trzeciej w nocy i byłam w strasznym stanie. Kac był okropny, co nie dziwota, bo cały poprzedni dzień piłam. Byłam cała roztrzęsiona i mokra od potu. Wiedziałam, że jestem zupełnie bez pieniędzy. Mieszkałam wtedy z siostrą i jej mężem i przeczuwałam, że szwagier ma pieniądze. Szwagier prawie w ogóle nie pił i zawsze miał pieniądze.

Ostrożnie, aby ich nie obudzić, otworzyłam drzwi do ich pokoju i weszłam tam na palcach. Szwagier starannie wieszał ubrania w szafie i wiedziałam, że tam trzeba szukać. Bałam się jednak, że kiedy będę otwierała szafę, jej drzwi mogą zaskrzypieć i obudzi się albo siostra, albo szwagier, albo że obudzą się oboje naraz. Udało mi się jednak, szafa otwarła się bezszelestnie, w jednej z wiszących marynarek szwagra wymacałam w kieszeni portfel. Nie wyjmując go z kieszeni, wyciągnęłam z niego na oślep banknot. Nie wiedziałam, jaki to banknot, i bałam się, że jego nominał okaże się zbyt niski. Kiedy jednak znalazłam się w swoim pokoju i sprawdziłam, okazało się, że udało mi się wyjąć całe sto złotych, co nawet mnie ucieszyło, ale też i trochę przestraszyło; miałam wprawdzie aż nadto pieniędzy, ale równocześnie zachodziła obawa, że szwagier zauważy brak tak znacznej kwoty. Moja rozterka nie trwała jednak zbyt długo, ewentualności, by wrócić do pokoju szwagrostwa i włożyć z powrotem do portfela szwagra banknot stuzłotowy i usiłować znaleźć jakieś mniejsze pieniądze, nawet nie rozważałam. Po cichu się ubrałam, wyszłam z mieszkania i windą zjechałam na parter, tak się bowiem składa, że w naszym wieżowcu na parterze znajduje się sklep nocny. Weszłam tam i kupiłam szampana. Ponieważ mój głód alkoholu był okropny oraz ponieważ bałam się, że kiedy będę otwierała szampana w domu, korek wystrzeli i obudzi śpiących domowników, otwarłam szampana pod drzwiami windy. Moje obawy były zbyteczne, korek i tak nie wystrzelił. Wsiadłam do windy i nacisnęłam wszystkie dwanaście guzików, mieszkamy bowiem na dwunastym piętrze. Dzięki temu winda zatrzymywała się co chwila, ja zaś cały czas podczas tej długiej, przerywanej częstymi postojami jazdy popijałam szampana. Piłam chyba jednak zbyt łapczywie, bo kiedy winda dotarła wreszcie na dwunaste piętro, okazało się, że w butelce pozostało już bardzo mało szampana. Ponieważ miałam jeszcze sporo pieniędzy, a wypite bąbelki nieźle mnie rozochociły, postanowiłam zrobić dodatkowe zakupy. Jeszcze raz zjechałam na dół i jeszcze raz weszłam do sklepu nocnego.

Tym razem kupiłam dwie ćwiartki wódki czystej. Jedną miałam zamiar schować na czarną godzinę, a drugą zmieszać z coca-colą, której półlitrową butelkę także kupiłam. Po powrocie do domu dalej zachowywałam ostrożność, ale tez byłam już dużo swobodniejsza. Część coca-coli wypiłam, część wylałam do zlewu, starałam się tak wycyrklować, by w butelce pozostało dokładnie pół butelki, co mi się w pełni udało Do ćwiartki coca-coli dodałam ćwiartkę wódki, tak żeby wyglądało, że piję samą colę. Pustą ćwiartkę schowałam za lodówkę. Ta rzekoma cola, którą miałam zamiar postawić przy mojej wersalce i popijać w nocy, wyglądała trochę blado, ale nie dbałam o to, szwagier był fanatykiem zdrowej żywności, nie pijał żadnych napojów gazowanych i na pewno dokładnie nie wiedział, jaki prawdziwa cola ma smak i jaki kolor. Siostry się nie bałam, wiedziałam, ze w razie czego stanie po mojej stronie albo przynajmniej będzie mnie kryła. Położyłam się i popijając w chwilach przebudzeń, dobrze spałam praktycznie przez całą noc. Rankiem okazało się, ze wprawdzie szwagier nie zauważył ani braku banknotu stuzłotowego, ani zmienionego koloru coli, której zresztą pozostało bardzo mało, ale za to siostra bez powodu wszczęła awanturę. Bez słowa spakowałam się i opuściłam ten nieżyczliwy mi dom. Byłam spokojna, miałam jeszcze około czterdziestu złotych, na dnie torebki zaś spoczywała ćwiartka wódki.

Nie wiem, którędy wiodła moja wędrówka, nie wiem, jak długo trwał mój ciąg, nie wiem, jak się tu znalazłam w każdym razie obecnie bardzo pragnę przestać pić”.

Dyskusji, która rozpoczęła się po wystąpieniu obu autorek i która wbrew przewidywaniom rozwijała się ospale, słuchałem ze ściśniętym sercem. Najbardziej Poszukiwany Terrorysta Świata opowiadał się po stronie Joanny, Królowa Kentu po stronie Marianny. Siostra Viola podkreślała zarówno terapeutyczny bezsens, jak i etyczną grozę wzajemnego odpisywania prac. Krzysztof Kolumb Odkrywca twierdził, ze wprawdzie odpisywanie jest złem, ale ze być może zło to podszyte było dobrem, dobrą mianowicie, choć bezwiedną wolą, ponieważ me da się wykluczyć, iż autorki rozpoznały w swych pracach niejaką bliźniaczość przygód i wspólnotę losów. Doktor Granada i terapeuta Mojżesz alias Ja Alkohol milczeli.

– w roku 1985 nikt nie był w stanie kupić żadnej flaszki za pięćdziesiąt złotych – odezwał się w końcu siedzący pod ścianą Don Juan Ziobro, pozornie rozstrzygając spór na korzyść Joanny.

Słuchałem werdyktu ze ściśniętym sercem, nie odezwałem się ani słowem, choć powinienem, niezawodnie powinienem, pod każdym względem powinienem zabrać głos, w końcu to ja byłem autorem obu spornych prac. Kiedy przywieziono mnie na oddział deliryków, miałem na sobie cuchnącą rzygowinami koszulę i nadające się do komisyjnego spalenia w piecu kotłowniczym spodnie. Nie miałem przy sobie ani złotówki, ani jednego papierosa, nie miałem bielizny, mydła, szczoteczki do zębów, nie miałem niczego. Już wszakże po tygodniu, a już z pewnością po dwóch tygodniach, jąłem opływać we wszelkie dobra. Teraz po sześciu miesiącach (odliczając przerwy, po których tu bez pamięci wracałem) mam na sobie wytworny, trawiasty dres. W górnej kieszonce bluzy pobrzękują pięciozłotówki, na stoliku nocnym piętrzą się banany, pomarańcze, czekoladowe cukierki i inne wiktuały. Gdy otworzę szufladę, widzę wprost nieskończone zapasy papierosów. Każda czekolada, każda pięciozłotówka, każda paczka cameli, każda puszka kompotu ananasowego oznacza co najmniej jedną napisaną przeze mnie konfesję deliryczną albo jeden dziennik uczuć.

Gdy po oddziale rozeszła się wieść (a rozeszła się ona jeśli nie lotem błyskawicy, to lotem strzały), iż w cywilu param się pisaniem, mało biegli w pisaniu delirycy jęli gremialnie zwracać się do mnie o, rzecz jasna nie bezinteresowną, pomoc. Pomagałem im wszakże z czystym sumieniem. Ja nie tyle pisałem za nich, co przelewałem na papier ich mówienie. (Oczywiście były przypadki, że trzeba było coś w czyimś imieniu zmienić – na przykład w imieniu Najbardziej Poszukiwanego Terrorysty Świata trzeba było wszystko napisać od a do z – ale na ogół pisałem pod ich nieświadome dyktanda. Oni opowiadali historie wzięte ze swego życia, ja zaś, nanosząc drobne tylko poprawki stylistyczne, praktycznie słowo w słowo notowałem ich mówienie). W końcu nie jest wielkim sekretem ani literackim, ani egzystencjalnym fakt, iż mówić umieją wszyscy, natomiast zapisać swe mówienie mało kto potrafi. Tak jest – niekiedy stylizowałem ich zbyt gładkie języki, by nabrały niezbędnej i przez to wiarygodnej chropowatości stylu, ale jeśli dla kogoś te stylizacje miały znaczenie i jeśli na kogoś wpływały, tym człowiekiem byłem ja, nie oni.

4
{"b":"100411","o":1}