– Drogie dziecko – powiedział. – Egzystencja ma sens. Zawsze. A jeśli wydaje ci się, że nie ma, pomyśl nad tym, ilu ludziom w życiu pomogłaś i ilu jeszcze możesz pomóc. Jesteś częścią Bożego planu. Za każdym razem, gdy żywa wychodzisz z opresji, możesz sobie powiedzieć, że nie wypełniłaś jeszcze swojej misji na ziemi.
– A gdybym chciała wstąpić do klasztoru? – wypaliła nagle.
Zamyślił się na ułamek sekundy.
– Chyba co innego jest ci pisane – rzekł wreszcie. – Możesz sądzić inaczej, ale twoje życie dopiero się zaczyna. Nie czas jeszcze na odpoczynek.
– Dopiero się zaczyna? – Spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma.
I nagle poczuła coś jakby uderzenie prądem. Zrozumiała, że on też wie. Że odgadł w niej wampira, od razu, jak Alchemik…
– Nie ma znaczenia, jak długo żyjemy i jak długo będziemy żyli – powiedział, potwierdzając jej domysły. – Liczy się jakość. I nasze czyny względem innych ludzi. A kiedyś i tak wszyscy staniemy przed obliczem Pana i zdamy relację z naszej ziemskiej pielgrzymki. Ale jeszcze nie teraz. Wiele jeszcze zostało do zrobienia.
Patrzył na nią spokojnie, uśmiechając się.
– Dziękuję za radę. – Kilka słów duchownego pozwoliło jej przezwyciężyć apatię.
Jak on to zrobił?
* * *
Nogi same zaniosły ją na orientalistykę. Gryzł ją problem zagadkowej Murzynki. Poza tym musi jej przecież podziękować. Weszła do budynku. Co robić dalej? Cholera, przecież nie zapyta portiera, czy studiuje tu Murzynka nosząca w teczce książki. Trzeba podejść do zagadnienia bardziej naukowo.
W ataku na wrogi obiekt najważniejsze jest umieszczenie wewnątrz swojej agentury. Rozejrzała się uważnie, łowiła nosem zapachy. Biblioteka czy stołówka, oto jest pytanie. Hmmm. Stołówka. Zeszła do podziemi i kierując się zapachem starego oleju, na jakim, po raz nie wiedzieć który, usmażono frytki, znalazła odpowiednie pomieszczenie. Coś tu można zjeść? Można. Nie trzeba się zapisywać, wystarczy zapłacić. Drobne brzęczały jej w kieszeni. Zamówiła porcję frytek. Wrzący olej dość skutecznie odkaża, zmniejszając ryzyko zatrucia. To najbezpieczniejsze jedzenie. Zatrucie kaszanką zapamięta na długo.
Siadła sobie skromnie w kącie nad podwójną porcją, która wyglądała jak połówka normalnej, i popijając z butelki colę, przyglądała się wypełniającym wnętrze studentom. Niektórzy nawet na czas posiłku nie przerywali nauki. Jeden czytał notatki, kilku dyskutowało na temat ideogramów japońskich… I oto jej cel. Wysoki, jasnowłosy student siedział nad słownikiem. Na stole przed sobą rozłożył kserokopię jakichś tekstów. Na oko sądząc, perski z jedenastego wieku naszej ery. Zapisywał tłumaczenie, kreślił, klął i grzebał w słowniku. Dostał pracę, która wyraźnie go przerasta. Pomożemy…
Siadła obok niego, nawet nie zauważył. Bazgrał strasznie, ale dało się odczytać. Są i błędy.
– To nie tak – powiedziała mu tuż nad uchem. – Pomyliłeś formy. Ta litera – stuknęła długopisem w tekst – to nie „r”, ale ozdobna forma litery „m”.
– Niemożliwe – pokręcił głową.
– Założymy się?
Z uśmiechem przeczytała na głos całą linijkę. Teraz dopiero na nią spojrzał. I zamurowało go. Taka młoda i zna się na perskiej kaligrafii? Dalej przez tekst brnęli razem. Wytykała mu błędy, a właściwie potknięcia. Nieźle sobie radził, po prostu odrobinę brakuje mu wiedzy, wystarczyło tylko ukierunkować i robota poszła jak z płatka.
– O rany – westchnął, gdy wreszcie skończyli. – Jak mogę się odwdzięczyć?
– Mam problem – mówi. – Jest tu taka wysoka Murzynka. Chodzi w garsonce i z teczką pod pachą… Sądząc po kształcie czaszki, przyjechała z Sudanu. Chciałam sobie z nią chwilę pogadać o inskrypcjach z kościołów w Starej Dongoli…
– Nazywa się Anysza Safez. Jest lektorką arabskiego – wyjaśnia. – Znajdziesz ją na ostatnim piętrze, ma teraz indywidualne zajęcia ze studentami.
– Dzięki.
– To ja dziękuję…
Pobiegła schodami na górę. Student odprowadził ją spojrzeniem. Ileż ona może mieć lat? Szesnaście? Kim jest, skąd się wzięła, jakim cudem zna jedenastowieczną odmianę perskiego!? Może to córka któregoś z profesorów? Nie, wtedy nie pytałaby o panią Anyszę. A zresztą, czy to ważne? Spojrzał na dalszy ciąg pracy domowej i zagryzł wagi. Trzeba się pospieszyć i nadrobić stracony czas. Zwłaszcza że dzięki temu złotowłosemu cielątku wreszcie wiedział, jak się za to zabrać.
Czwarte piętro, kilka par drzwi. Przed jednymi tłoczyła się grupka studentów. Stanęła po drugiej stronie korytarza. Kolejne ofiary wchodziły i wychodziły, a ona patrzyła. Anysza wyglądała bardzo podobnie do małej Alodyjki, ale jednak nią nie była. Po pierwsze, ma dwadzieścia kilka lat, po drugie, znacznie smuklejszą szyję. I dużo ciemniejszą karnację. A zatem pomyłka. Cholera. Ale podziękować trzeba… Ostatni student? Ostatni…
Zapukała do drzwi. Weszła i uśmiechnęła się do lektorki. Ta oderwała wzrok od leżącej przed nią arabskiej gazety. Księżniczka słabo zna fusha, ale kilka zdań była w stanie sklecić.
– Chciałam podziękować…
Twarz Murzynki nie pokryła się trupią bladością. Za dużo pigmentu. Zrobiła się za to szara jak popiół.
– Wampir!
Słowo to różnie brzmiało w różnych językach, ale kultura masowa ujednoliciła jego wymowę. Anysza odepchnęła krzesło, odskakując do tyłu. Błyskawicznym ruchem sięgnęła pod pachę. O mamusiu, rewolwer. I to jaki, kaliber co najmniej dziewięć milimetrów. Pociągnęła za spust, nawet nie celując. Księżniczka w ostatniej chwili, widząc już czarną smugę pocisku, wykonała unik rodem z Matrixa. Huk ogłuszył je obie i zdezorientował.
Ale Monice zdarzało się bywać na wojnie, a pewnych rzeczy się nie zapomina. Przez drzwi nie zdążyłaby, a zatem oknem. Skoczyła, zaplątała w firanki, rozbiła szybę głową i ramionami, i wyrwała się na świeże powietrze. Które to piętro? Czwarte. Fatalnie…
Rąbnęła nogami, nie utrzymały jej i zaraz runęła na plecy. Cóż, fajny mieli przed wydziałem żywopłot. Wyłamała w nim dziurę jak stodoła. No trudno, jeszcze piętnaście lat i krzaki odrosną. Odetchnęła głęboko. Nic nie boli? Właściwie to wszystko. Kolana, kostki nóg, mięśnie, żebra, ramiona, głowa. Ale to inny ból, tępy, od wstrząsu i stłuczenia, a nie ostry od złamanych kości. Poruszyła stopami. Działały. A zatem kręgosłup nie jest uszkodzony.
Do listy urazów dodać musiała jeszcze liczne drobne skaleczenia wywołane przez odłamki szkła. Spojrzała w górę, na szczęście lektorka chyba przestraszyła się na tyle, że nawet nie podchodzi do okna. I bardzo dobrze, mogłaby ją zastrzelić bez trudu.
Teraz dopiero spostrzegła, że wokoło stoi wianuszek studentów. Ktoś podał jej rękę. Musieli słyszeć o wczorajszej strzelaninie przed budynkiem. A teraz znowu strzał i jej skok z okna. Co robić? Nietrudno udawać biedną, przerażoną, zagubioną nastolatkę. Łzy w oczach, potargane włosy, drobne, krwawe nacięcia na twarzy… Wyglądała niewinnie, bezbronnie, była na tyle śliczna i sponiewierana, by wzbudzić natychmiastowe współczucie. Jakaś studentka podała jej paczkę chusteczek. Dygnęła w podziękowaniu, co jeszcze odjęło jej kilka lat. Przyłożyła jedną do rozbitego czoła.
– Cóż za krwiożerczy wydział – powiedziała. – Już drugi raz próbują mnie tu zamordować…
– Nigdy wcześniej nic takiego nie miało tu miejsca. – Ktoś próbował bronić honoru swojej uczelni.
Rozejrzała się, okupując to porażającym bólem głowy. Wstrząs mózgu? Niewykluczone. Zakaszlała głucho. Dobra. Żyła, ale policja będzie tu za kilka minut. A zatem musiała wiać. Z tak rozbitymi kolanami nie ucieknie daleko.
– Przepraszam, czy ktoś może mnie odwieźć do Hotelu Europejskiego?
W każdym mieście jest Hotel Europejski. I jak tu nie pomóc biednej, poranionej nastolatce, którą jacyś dranie, wiadomo, że wykładowcy to skończone bydlaki, wyrzucili przez okno?
Pięć i pół minuty później wysiadła przed hotelem. Podziękowała i gdy tylko student odjechał, ruszyła szybkim krokiem w drugą stronę. Pod kurtką miała podpinkę z polaru, zarzuciła kaptur, by trochę zasłaniał jej poranioną twarz. Dowlokła się do mieszkania Alchemika. Na szczęście był w domu.