– Wiesz, dlaczego nie damy się nabrać na lep twoich obietnic? – zapytał Jakub.
– Dlaczego? – zaciekawił się związany.
– Dlatego, że niczego nie obiecujesz naprawdę. Jesteś mistrzem złudzeń. Zsyłasz na nas obrazy. Wszystko jest dla ciebie iluzją, a tymczasem odrąbałem ci rękę. Wyobraziłeś sobie nową i sprawiłeś, abyśmy ją widzieli, ale nie jesteś w stanie powstrzymać nas przed zabiciem ciebie.
– Zagramy?
– Co? – zapytał zakonnik.
– Masz przy sobie złote ośmiorealowe peso. Wicekrólestwa Peru. Wybierasz znak mennicy w Limie czy herb Kastylii.
– A co będzie stawką?
– Jeśli wypadnie Lima, wpuścicie mnie. Jeśli herb, ja wypuszczę was. Jeśli stanie na krawędzi, moneta wzbogaci moją kolekcję.
– Odczaruj dziewczyny. – Nie.
– Postoisz do rana, to może zmądrzejesz.
W tym momencie strzeliły płomienie. Sznur spalił się na popiół. Ziemia wokół zadymiła. Czarownik uwolniony z więzów przeszedł kilka kroków w bok.
– Nigdy już nie uda wam się dostać mego ciała – powiedział.
Jakub strzelił do pnia. Kula zagłębiła się w drewno, okruchy żaru rozprysły się wokoło.
– Wcale nie panuję tylko nad złudzeniami. Zresztą, krowy naprawdę straciły mleko – powiedział. Pogadamy?
– Możliwe – odezwał się Herberto. O czym chcesz mówić? My chcemy cię zabić. Ty chcesz nas przekabacić. Chyba nie mamy o czym.
– Na przykład o tych biednych zamienionych miejscami kiciach, ale może później. Na razie pokażę wam trochę swojej mocy.
Stanął na krawędzi skarpy i wyciągnął ręce ponad wieś. Wyrzucił z siebie długie mętne zdanie. W kilkudziesięciu miejscach jednocześnie wystrzeliły płomienie. Było je doskonale widać w ciemności. Ludzie krzycząc, biegali między domami. Zaraz też pojawiły się dwa wozy strażackie. Ale strażacy nie radzili sobie z żywiołem.
– Złożycie mi pokłon, aby ratować tych ludzi – rozkazał. – Idź się wypchaj – powiedział Jakub. Po pierwsze w gminie mamy tylko jeden wóz strażacki, a poza tym jak szybko on się pojawił? W pięć sekund po wybuchu pożaru?
– Lepiej przyjdźcie jutro – powiedział Iwanów ze złością i zniknął.
– Wracamy – zadecydował emisariusz Watykanu. – Już za ciemno, żeby się dalej bawić w te podchody.
– Dobra. Ale jutro znowu spróbujemy.
Wsiedli na motor i pojechali. Na Zarowie. Wbrew pozorom Jakub nie zapomniał o wampirach na austriackim cmentarzu. Zaparkowali w starym miejscu.
– Po co mnie tu przywiozłeś? – zapytał Herberto.
– Zapolujemy?
– Na co?
– Na wampiry.
Daleko na polach pojawiło się niebieskie, migoczące światełko. Radiowóz.
– Cholera – zaklął Jakub. – Znowu ten idiota.
– Znikamy?
– Tak!
Uruchomili motocykl i pojechali przez las do szosy. Raz jeszcze udało im się zwiać.
Znalazłszy się na cmentarzu, Iwanów rzucił ukradziony rower w krzaki, a następnie zniweczył obraz radiowozu z włączonym kogutem. Stanął pośrodku cmentarza i wsłuchał się w głosy zmarłych. Ziemia ziała nienawiścią. Nienawiść była straszna. Nie wiadomo, kto nazwał to miejsce bratnią mogiłą. Ci, którzy leżeli w masowych grobach, mimo upływu siedemdziesięciu lat, gotowi byli skoczyć sobie nawzajem do gardeł. Kilku tylko zdołało się jakoś porozumieć. Tych zdecydował się pominąć. Potrzebował nienawiści. Strasznej nienawiści. Odszukał najsilniej promieniujące nią miejsca i tam zaczął kopać. Niebawem natrafił na resztki skrzynek z amunicją, które zakopywali tam niegdyś partyzanci. W tej chwili poczuł za swoimi placami czyjąś obecność. Nie zdążył się odwrócić, gdy otrzymał silny cios kijem w głowę. Upadł nieprzytomny na ziemię. W chwilę później z grobu, którego nie zdążył rozkopać do końca, wylazł wampir. Wampir był typowym przedstawicielem swojego gatunku. Za życia Rumun, imieniem Ilon. Obecnie o nieco zdefasonowanej urodzie. Zęby miał oczywiście takie jak trzeba. Popatrzył na leżącego.
Drugi wampir, Mefiu, stał nad leżącym, trzymając jeszcze ciągle w ręce kawał kija.
– Co to za hiena? – zaciekawił się mieszkaniec rozgrzebywanego grobu.
– Musi Jakub Wędrowycz.
– No, co ty. Gdyby to był Wędrowycz, to zbierałbyś teraz swoje resztki z okolicznych drzew. Nie zapominaj, ilu naszych załatwił.
– Dostanę order?
– Durniu, Wędrowycz nie dałby się tak łatwo załatwić.
– To co robimy z tą padliną? Można by trochę krwi…
– Tak, oczywiście. Znowu ci się chce po tamtej jałówce?
– Dlaczego by nie?
– Obżartuch. Mieliśmy mnóstwo czasu.
– Tak. Mieliśmy.
– To teraz poczekamy sobie na następną okazję.
– Mamy go zostawić?
– Tego nie powiedziałem. Wędrowycz miał kumpli. To zapewne któryś z nich. Trząchnij nim, niech dojdzie do siebie.
Palce wampira zapadły się w ciało.
– Ki diabeł? On jest niematerialny?
– Niemożliwe. Przecież go stuknąłeś.
Ciało na ziemi zniknęło. Iwanów zmaterializował się kawałek dalej.
– Czołem sokoły – powiedział. – A ty, kto?
– Och mniejsza o to. Nazywają mnie Iwan Iwanowicz.
– Ruski?
– Aha.
– Całkiem jak ci Ruscy, którzy nas zabili. Co z nim zrobimy?
– Ja myślę, że można by…
Iwanów zmaterializował się tuż przed nim z kluczem francuskim w łapie. Jednym ruchem wybił wampirowi kieł, a potem znowu zniknął.
– Chyba nic mi nie możecie zrobić – odezwał się, pojawiając na gałęzi drzewa. Bo widzicie, jestem dla was za sprytny – stał teraz za nimi. Ale możemy się dogadać.
– Dogadać? – zdziwił się Ilon.
– Mamy wspólnych wrogów. Co powiecie na to, żeby załatwić Wędrowycza?
– Nie wiemy nawet, gdzie mieszka.
– Ja wiem.
– Co w zamian? – Mefm chciał za wszelką cenę coś wytargować.
– Możecie wyssać krew z niego, dziewczyny, która z nim mieszka i jeszcze jednej szkapy. Nie wspominając o tym, że właściwie nie macie innego wyjścia.
Kiwnęli głowami. Zaczął tłumaczyć im drogę.
* * *
Dziewczyny poszły spać do obory. Herberto spał na ławie w kuchni, a Jakub w swoim łóżku. Spał czujnie, tak jak zawsze. Około północy obudził go cichy dźwięk. Coś usiłowało podważyć okno. Zsunął się cicho z łóżka i wymknął na zewnątrz. Pierwszy raz w życiu widział wampira. Dwa wampiry. Wampiry usiłowały otworzyć okno. Cichutko przebiegł do szopy.
– Tu jestem niedojdy – powiedział.
Łopata, ta srebrna, stała na podorędziu. Buchnęły dwa kłęby dymu. Wampiry zamieniły się w nietoperze i ruszyły pikującym lotem w jego stronę. W ostatniej chwili, gdy były już tuż tuż, machnął w powietrzu siecią rakarską. Oba wpadły w pułapkę.
– Herberto! – wrzasnął. Nadbiegł zakonnik.
– Co się stało? – zapytał.
Krzyk gospodarza wyrwał go ze snu.
– Mam dwa wampiry. Potrząsnął siecią.
– Zwykłe nietoperze – zaprotestował rozbudzony. – Zostaw, są pod ochroną.
– Tak myślisz? Potrzymaj.
Zakonnik wziął sieć w ręce. Jakub ujął łopatę w spracowane dłonie a potem dotknął ostrzem obu nietoperzy. Przemiana zaszła błyskawicznie. W sieci, która wpiła się teraz w ich ciało do kości, miotali się dwaj austriaccy żołnierze.
– Zwykłe nietoperze, co? – zakpił egzorcysta amator.
– Zwracam honor.
Przyładował im z całej pary łopatą i chyba udało mu się ich ogłuszyć. Wywlókł sieć na środek podwórza i polał sporą ilością benzyny z kanistra.
– Ma pan ogień? – zapytał zakonnika.
– Chyba nie chcesz ich spalić? – zdenerwował się.
– Dlaczego nie?
Herberto zamyślił się. Faktycznie nie było żadnego powodu, dla którego nie mieliby się z nimi rozprawić. W minutę później oba wampiry płonęły jak pochodnie. Wkrótce pozostała z nich kupka popiołu. Egzorcysta amator wykopał niewielką dziurkę w ziemi i zgarnął do niej resztki przepalonych kości.
– Gotowe – powiedział. Poszli spać.