Wszedł Herberto.
– Trochę się różnimy metodami działania, ale chylę czoło – powiedział.
– Możesz ojcze pomóc przeliczyć ten niesamowity zarobek?
– Ależ oczywiście.
Liczył długo, a tymczasem gospodarz leżał na łóżku i dochodził do siebie.
– Dwadzieścia pięć tysięcy złotych – powiedział wreszcie. Z niewielkim ogonem.
– Marika, weź jakiś słoik. Wiesz, co to jest? Kiwnęła głową.
– Wiem. Gdzie zakopać?
– Nie zakopuj. Postaw na strychu. Przyda się później. Niespodziewanie na ścianie zaczął pojawiać się napis.
Czekam na ciebie na zamczysku. Pośpiesz się.
Jakub zaklął.
– Właśnie wtedy, gdy jestem w kiepskiej formie.
– Może o to mu chodziło, gdy rzucał urok? – zagadnął Herberto. Pojedziemy razem?
– Nu, tylko tego mi brakowało, żeby mnie gliny z tobą przyuważyły.
– Pojedziemy przez pola, jeśli się da?
– Można.
– Jestem po cywilnemu, a oni szukają zakonnika. Może uda nam się załatwić tego całego Iwanowa.
– Nie możemy go załatwić. Jeśli nie uda nam się odczarować naszych drogich przyjaciółek…
– Myślę, że będziemy walczyć z potęgą jego umysłu. Może uda nam się wydrzeć mu jeszcze coś.
– Nie byłbym takim optymistą. Ale niewykluczone.
– Kiedy wyruszymy?
– Za pół godziny będzie ciemno. W ciemności nie będzie widać, czy nie przemieszcza się jako niewidzialny. Musimy wyruszyć natychmiast.
Minutę później sadowili się na motorze. Droga, którą pojechali, była potworna. Same wyboje i głębokie koleiny wydarte w miękkim lesie przez koła traktorów, a potem skamieniałe po wysuszeniu. Przemknęli koło żydowskiego cmentarza. Herberto, który starał się wyczuwać echa okolicy, poczuł z tego miejsca cała lawinę emocji. Musiały wsiąknąć w ziemię, bo większość nagrobków rozkradziono. Emocje były różne. Leżeli tu ludzie, którzy żyli sobie całkiem nieźle i inni, którzy żyli gorzej. Była w nich jednak radość życia. Nad ich grobami unosiła się miłość pozostających i żal po starcie przyjaciół. I odrobina nienawiści promieniująca z tych najnowszych najświeższych grobów.
Przy okazji wyczuł myśli Jakuba. W jakiś sposób wiązały się z tym miejscem. W jego myślach walczyły ze sobą różne uczucia. Niechęć do kogoś. Żal po kimś, miłość, ale do kogoś, kto leżał gdzie indziej. To uczucie było szczególnie silne i bolesne. Sięgnął głębiej. Pod zewnętrznym pancerzem był mrok. Były tam myśli o zemście. Zadowolenie z powodu licznych ofiar tego uczucia. Dawno zaschła krew. Mściwa satysfakcja. Worek odrąbanych niemieckich głów przyniesiony tu na cmentarz, a potem wrzucony do rzeczki. Duchowny wzdrygnął się. Było tam też coś o spirytusie zaprawionym arszenikiem. Coś o okupantach, którzy zwijali się w agonii, podczas gdy jego współpasażer czytał spokojnie gazetę. Wycofał się z jego umysłu. Był wstrząśnięty. Niespodziewanie poczuł się, jak gdyby znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem.
Co on, przybysz z dalekiego obcego kraju, mógł zrobić tu, gdzie wzięli się za bary złośliwy kapłan zamierzchłych kultów oraz samozwańczy egzorcyta-amator, a przy okazji kłusownik i wielokrotny zbrodniarz wojenny? Każdy z nich dysponował lisią chytrością, brakiem jakichkolwiek zahamowań do robienia bliźnim rozmaitych krzywd i przy tym sporą dawką chłopskiej logiki pozwalającą rozwiązywać nierozwiązywalne z pozoru problemy za pomocą ognia i noża. Jakub zwolnił.
– Ta góra to Zamczysko – wskazał ręką. Ja pojadę naokoło od strony stajni dworskiej. To te ruiny na szczycie.
Ty przemknij się od strony piaskowni. Powinna tam być ścieżka.
– Dobra. Nie zaczynaj beze mnie.
– Tego nie mogę obiecać. Iwanów może od razu zabrać się za mnie.
– Słusznie.
Zakonnik zeskoczył z przyczepki i pobiegł kłusem w stronę wyrobiska piasku, zaś Jakub pojechał dalej. Zaparkował koło ruin stajni.
– Jestem – powiedział głośno.
– Widzę – powiedział Iwanów. Zmaterializował się powoli. Był gotów do ucieczki lub ataku.
– Po, co mnie wezwałeś?
– Zagramy?
– O co?
– Jeśli będzie orzeł, to odczaruję dziewczyny. Jeśli reszka, to możesz mnie zastrzelić.
– Wolne żarty. Zabrałeś moją monetę.
– Masz jeszcze w kieszeni piętnastorublówkę.
– Mam też peerelowskie dziesięć złotych. Też jest na nim orzeł.
– Skąpiec – powiedział Iwanów z przekonaniem. Jakub wyszarpnął z kieszeni pistolet i wystrzelił, nawet nie celując za siebie. Rozległ się skowyt bólu i postać przed nim zaczęła znikać. Odwrócił się. Za nim stał czarownik. Był bez jednej ręki i brakowało mu kawałka ucha. Stojąc na jednej nodze, trzymał się za stopę drugiej.
– Niech cię cholera. Mogłeś mnie zabić!
– Och, proszę o wybaczenie. Co właściwie robiłeś za moimi plecami?
– Chciałem ci zasłonić oczy i zapytać „zgadnij, kto to”. Głupie pytanie. Tak swoją drogą, to chyba straciłeś zdolność do rozdwajania się.
– Oddałem ją przestrzeni. Nieistotne.
Wystrzelił raz jeszcze znowu ponad ramieniem. Tym razem nie trafił. Ale czarownik i tak pojawił się w tym miejscu.
– Jesteś szybki, ale zezowaty – powiedział.
– Zez nie przeszkadza w celowaniu. Chyba, że jest połączony z astygmatyzmem.
– Tak… Gramy dalej?
Jakub wydobył z kieszeni monetę.
– Jeśli będzie orzeł, to cię zabiję. Jeśli będzie reszka, to też cię zabiję. Jeśli upadnie na krawędź, to odczarujesz dziewczyny.
– Ech Jakub. Ty nawet o swojej klaczce mówisz „dziewczyna”. Rzucaj.
Rzucił. Moneta zniknęła.
– Chyba mnie obrabowałeś już drugi raz?
– Wybacz, ale sam mnie do tego zmusiłeś. Niezależnie od tego, jak by upadła, zabiłbyś mnie.
– Odczaruj dziewczyny.
– Ech, nie.
– Dlaczego nie?
– Przyłącz się do mnie. Będziemy razem władali tą ziemią.
– Będziemy niewolnikami niedźwiedzia.
– To nie jest zły pan.
– Nie obronił cię przed księciem Danielem.
– No cóż, nikt nie jest doskonały.
– Co oferujesz mi, w razie gdy się przyłączę?
– Patrz.
Część ściany stajni zamieniła się jakby w ekran projekcyjny. Pojawiła się na nim Monika. Była naga. Jakub poczuł przypływ pożądania.
– Nie tylko ona – szepnął Iwanów. – Także możliwości w tej dziedzinie, jakich nie miałeś nigdy w życiu.
– Nigdy nie myślałem za pomocą rozporka. Co dalej?
Na ekranie pojawił się młody Jakub. Taki, jaki wizerunek nadał sobie przed południem. Silny, wysoki trzydziestolatek z grzywą jasnych włosów na głowie. Prawa ręka Wypruwacza. Fachowiec od mokrej roboty. Szaleńczo odważny i bardzo silny.
– Młodość – powiedział Iwan. Młodość prawie wieczna.
– Co jeszcze?
Na ekranie pojawiły się samochody, jakieś lokale, alkohol w zagranicznych butelkach.
– Oferuję ci władzę równą mojej.
– A, co trzeba by zrobić?
– Znajdziesz niejakiego Herberto de Saletę i zabijesz go.
– Dlaczego sam tego nie zrobisz?
– Nie umiem go znaleźć. Jego obraz jest dla mnie niepoznawalny.
Herberto wyrósł za jego plecami i zarzucił mu strunę fortepianową na szyję.
– Mamy go – powiedział.
Czarownik usiłował złożyć z palców jakiś znak, ale Jakub dał mu po łapach. Okazało się przy tym, że tylko jedna jest prawdziwa. Druga była niematerialna. Przywiązali go do drzewka za stajnią.
– A teraz gadaj – powiedział egzorcysta. Jak odczarować dziewczyny?
– Nic ze mnie nie wyciśniecie.
Jakub pobiegł do motoru. Wrócił z kanistrem benzyny.
– Obawiam się, że wkrótce staniesz przed obliczem odźwiernych piekła – powiedział spokojnie.
Herberto powstrzymał go gestem.
– Poczekaj. Zawsze zdążymy go spalić. Najpierw niech mówi. Gdzie jest posąg?
– Gówno ci do tego. Nigdy go nie dostaniecie. Nawet Daniel go nie tknął, bo się nie odważył.
– O tym sami zadecydujemy.
– Przyłączcie się do mnie – zachęcił. Dostaniecie wszystko, czego wam będzie trzeba. Wszystkie marzenia. Absolutna władza.
– Tak? – zdziwił się Hiszpan. Na przykład?
Naga Monika pojawiła się w powietrzu. Zasłaniała sobie wstydliwie najintymniejsze detale, ale uśmiechała się zachęcająco.