– Kurwa! – zdenerwował się jeden z funkcjonariuszy. Kawałek dalej na drodze zmaterializował się na chwilę motor. Był w nim jedynie pasażer. Obaj dzielni obrońcy prawa złapali broń i ruszyli za nim. Powstrzymał ich silny wybuch. Odwrócili się i zobaczyli jak ich pojazd zamienia się w wypalony wrak. To Jakub wtoczył pod podwozie granat. Odwrócili się, aby przynajmniej złapać pasażera, ale motoru już nie było. Pojawił się dopiero na następnym wzgórzu, ale oni nie mieli już sił, aby go gonić. Zresztą, na piechotę nie mieli specjalnych szans. Za to jeden miał krótkofalówkę. Wywołał posterunek w Chełmie i zaczął nadawać.
– Do wszystkich patroli. Sprawca napadu na siedzibę Urzędu Bezpieczeństwa ucieka czarnym motocyklem marki Zundapp szosą w kierunku Woj sławie…
* * *
Birski i Semen Korczaszko weszli na podwórko niewielkiego zadbanego gospodarstwa w pobliżu Lublina. Świeciło słońce. Dwójka małych dzieci bawiła się w oswajanie konia. Dawały mu kłaczki siana i usiłowały po przystawionym stołku wdrapywać się mu na grzbiet. Koń pozwalał ze sobą robić wszystko. W pewnej chwili podniósł głowę i spostrzegł Semena. Parzyli sobie przez chwilę w oczy. Zza szopy wyszedł gospodarz.
– Dzień dobry, moje nazwisko Birski – przedstawił się posterunkowy. Dzwoniłem do pana…
– Aha, tak. Pamiętam.
– To pan zgłaszał konia, który się przybłąkał?
– Tak, ja. To ten. Ogier, ale tak spokojna bestia, że w życiu takiego nie widziałem.
– Panie Korczaszko?
Semen podszedł do konia i przyjrzał mu się uważnie. Koń był niewątpliwie ten sam. Mrugnął do niego.
– To nie ten – powiedział.
– Jest pan pewien?
– Jasne. Po pierwsze jest mniejszy, po drugie miał gwiazdkę na czole innego kształtu, po trzecie zaś to jest ogier, a tamto to był koń.
– Jest pan pewien?
– Z pańskim prapradziadkiem pasałem konie dla hrabiego Alojzego. Pasaliśmy ich dużo. Cały tabun, w tym kilka było jego gości. Tylko raz się pomyliłem. Hrabia natarł mi wtedy uszy. To było dziewięćdziesiąt osiem lat temu. Od tamtej pory nie popełniłem ani jednego błędu.
I znałem wszystkie konie w okolicy. Mogę po kolei mówić, kto miał jakie konie i jak się nazywały, kiedy je kupił i kiedy poszły na kiełbasę.
– No cóż. Skoro pan tak twierdzi.
– To co ja mam z nim zrobić? – Zaciekawił się gospodarz.
– Na razie proszę przechowywać u siebie. Jeśli przez pół roku nie zjawi się właściciel, nabywa pan prawa do własności.
Poszli spisać protokół z oględzin konia. Semen podszedł do szkapy.
– Biorąc pod uwagę, co chciał ci zrobić, jesteś w moich oczach usprawiedliwiony – powiedział. Ale na przyszłość postaraj się nie zabijać ludzi.
Koń pochylił łeb w czymś w rodzaju pokłonu.
– No już dobrze – powiedział starzec i poklepał go po szyi, a potem dołączył i podpisał protokół.
Wykaligrafował swoje nazwisko staranną, przedrewolucyjną cyrylicą. Birski schował kopię protokołu do etui i wrócili do radiowozu. Wsiadając, Semen odwrócił się i popatrzył raz jeszcze na konia. W oczach ogiera coś zamigotało. Może to były łzy szczęścia?
Może popełniłem błąd – pomyślał, – ale do cholery mam prawo. Ostatecznie jestem już w najlepszym wieku, aby mieć starczą demencję.
Tymczasem Birski uśmiechał się do swoich myśli. Dlaczego stary podpisał się po rosyjsku? Może faktycznie, jak przebąkiwali co poniektórzy, nie znał polskiego alfabetu?
Dojeżdżali już prawie do Wojsławic, gdy odezwała się krótkofalówka w radiowozie.
– Do wszystkich patroli. W stronę Wojsławic ucieka czarny niemiecki Zundapp model 1942. Podróżują nimi Herberto Saleta, niebezpieczny szpieg oraz niezidentyfikowany osobnik podający się za legendarnego Wypruwacza.
Należy ich zatrzymać. Zachować ostrożność, są uzbrojeni w broń automatyczną.
Krew żywiej zakrążyła w żyłach Birskiego. Co nieco wiedział o pewnym czarnym motorze tej marki i niezidentyfikowanym osobniku nazwiskiem Jakub Wędrowycz, który miał zakopaną broń automatyczną, dużo amunicji i który urozmaicał sobie emeryturę różnymi drobnymi przestępstwami. Wysadził Semena na krzyżówkach, a sam ruszył ze znaczną szybkością w stronę Chełma. Zaraz koło bazy rolniczej minął go motocykl. W przyczepce siedział faktycznie jakiś Hiszpan w podartej sutannie, ale za kierownicą tkwił nie Jakub, ale jakiś trzydziestoletni na oko facet, o chorobliwe białej cerze i rozwianej grzywie białych włosów.
Motor miał czerwone siedzenia, podczas gdy ten Jakuba miał siedzenia wypłowiało zielone. Motor przemknął koło niego jak burza. Zawrócił radiowóz i właśnie chciał wcisnąć gaz do dechy, gdy znieruchomiał zdumiony. Na szosie nie było ani motoru, ani ludzi. Potrząsnął głową. Zanim z komendy przyjechał jego zastępca Malinowski gazikiem, zdążył już przeszukać wszystkie rowy. Ale uciekinierzy rozwiali się jak sen.
* * *
Jakub wjechał motorem do szopy i zniweczył swój kamuflaż. Znowu był starcem. Starym dziadem. Herberto przyglądał się temu, milcząc ponuro.
– No cóż, dziękuję za uwolnienie – powiedział wreszcie.
– Nie dziękuj, nie jesteś wolny.
Herberto na wszelki wypadek udał, że nie rozumie.
– Komu zawdzięczam wydobycie z tej paskudnej piwnicy i późniejsze kiwanie gliniarzy po drodze?
– Jestem Jakub Wędrowycz, miejscowy egzorcysta amator.
– Hym, a ja jestem Herberto Saleta. Można powiedzieć egzorcysta z wykształcenia i z zawodu.
– Zapraszam na obiad.
Weszli do domu. Przy kuchni krzątała się dość nieporadnie dziewczyna. W pokoju stała ładna, nieco wyleniała klacz i udzielała jej pouczeń modulowanym rżeniem.
– Pan pozwoli, że przedstawię – powiedział gospodarz. – To moja kłaczka Marika – wskazał dziewczynę. A to panna Monika, studentka socjologii z Lublina.
– Czy jest pan pewien, która jest która? – zaniepokoił się egzorcysta.
– Całkowicie. Moje drogie. To jest Herberto Saleta. Wysłannik z Watykanu. Ma walczyć z Iwanowem.
– Wolałbym, zachować incognito – zastrzegł się Herberto. Czy mogę spróbować telepatii?
Przenosił wzrok z dziewczyny na klacz i z powrotem.
– Proszę. Mamy nadzieję, że pomoże nam pan w naszych problemach. W zamian za to oferujemy pomoc z Iwanowem.
Herberto skoncentrował się. Wyczuł dość silnie aurę Jakuba. Rozpoznał w nim dziwnego człowieka, którego minął swojego czasu na Górce w Chełmie. Potem skoncentrował się na stojącej przy kuchni dziewczynie. Znalazł w jej umyśle wizje wielkiego siwego ogiera z ogromnym interesem i małego brązowego źrebięcia. Ponadto było tam pragnienie trawy i owsa. Drobne łakomstwo skierowane pod adresem stojącej na stole cukiernicy wypełnionej cukrem w kostkach. Brwi uniosły mu się lekko do góry.
Skoncentrował się dla odmiany na klaczy. Klacz rozmyślała o swoim temacie pracy magisterskiej i denerwowała się faktem, że jest całkiem goła w obecności dwu mężczyzn. Wyłączył swoje zdolności.
– Do licha – mruknął. One faktycznie mają wymienione dusze.
– Odkrycie Ameryki w konserwie. Chciałbym, żeby ojciec coś z tym zrobił.
– Mogę spróbować egzorcyzmować. Ale wtedy, co najwyżej wygonię duszę na zewnątrz.
– No i świetnie.
– Ale nie wciśnie się w tą drugą.
– A może by tak jednocześnie?
– Jutro o wschodzie słońca. To najlepsza pora. Ale pod pewnymi warunkami.
– Spełnię każdy.
– Po pierwsze synu twoje zdolności do znikania. Skąd człowiek taki jak ty posiadł takie umiejętności?
– Może to zabrzmi nieskromnie, ale wydarłem je w starciu z Iwanowem.
– Zmuszony będę ci je odebrać.
– Tylko tego brakowało! – zdenerwował się.
– Widziałem takie sztuczki tylko dwa razy w życiu i o dwa razy za dużo. To zbyt niebezpieczne. Nie zdołasz utrzymać tego w swoim umyśle. Wkrótce stada twoich wizerunków będą błąkały się po okolicy.