Mury ratuszowej piwnicy miały ponad sto pięćdziesiąt lat, ale nigdy w czasie swojego istnienia nie usłyszały takiej porcji wymyślnych przekleństw. Klątwy Jakuba wsiąkały w ściany. I pozostały tam na wieki. Każdy budynek ma swoją aurę. I w zależności od tego, czy przebywają tam źli, czy dobrzy ludzie, aura jest jasna lub ciemna. Hotele z reguły maja aurę bardzo ciemną i ona później oddziaływuje na ich mieszkańców. Lepiej żyje się w hotelach nowych. Choć są i stare o dobrym rezonansie. A z domami bywa różnie. Jeśli mieszkali w nich dobrzy ludzie, atmosfera takiego domu koi jak dobre stuletnie wino. Jeśli ich mieszkańcy byli źli, atmosfera jest zabójcza dla dobrych ludzi. Stają się źli, a ci źli jeszcze gorsi. W ratuszu bywali różni ludzie. Łotry, kanalie i karierowicze. Dobrych było niewielu. Jeśli chodzi o przenikanie przez ściany, to zły czarownik ma niewielkie szansę przeniknięcia przez ściany domu dobrych ludzi.
Przez ściany ratusza Iwanów przeniknął bez trudu. Podróżowanie pod ziemią było nawet dla niego niemożliwe, natrafił jednak na jakiś zapomniany loszek. Tam pozbył się więzów i poczekał aż Jakub, ciągle miotając wściekłe klątwy, głównie pod swoim adresem, odejdzie. Dopiero później przybrał niewidzialność. Ukrył się w bagażniku autobusu i odjechał. Do Uchań. Alkohol osłabił go. Musiał odpocząć przed ostateczną rozprawą z Wędrowyczem.
* * *
To była ciężka noc. Jakub pił i robił sobie wyrzuty. Miał wroga w ręku, a ten go przechytrzył. Monika leżała w łóżku nakryta pikowaną kołdrą i płakała nad swoim losem. Marika, która wypróbowywała przez cały wieczór ludzką garderobę i kosmetyki, siedziała teraz w samej bie- liźnie i starała się j ą pocieszyć. Rżały coś do siebie. A potem poszły spać w jednym łóżku. W łóżku Jakuba, ale on nie miał im tego za złe. Sam przespał się na ławie w kuchni. Nad ranem obudził się i zaczął się intensywnie zastanawiać. W Chełmie przebywał egzorcysta. Egzorcysta wysłany, by rozprawić się z Iwanowem. Może on potrafiłby pomóc? Rano, gdy tylko dziewczęta wstały i zjedli śniadanie, Jakub wyszczotkował kurtkę.
– Muszę jechać do Chełma – powiedział.
– Kiedy wrócisz? – zapytała Marika. Zdążył się już przyzwyczaić do jej głosu.
– Myślę, że po południu.
Pocałował każdą z nich w czoło, a potem wsiadł na motor i pojechał. Atak przypuścił od razu z grubej rury. Zaparkował motor u stóp Górki i pieszo wdrapał się na nią.
Jego znajomy Ksiądz Franciszek Daszyński kopał coś na grządkach za budynkami gospodarczymi.
– Niech będzie pochwalony – zagadnął Jakub, zdejmując czapkę.
– Na wieki wieków. Proszę, proszę. Jakub Wędrowycz się zjawił. Cóż pana sprowadza?
– Och, straszne problemy. Mam pytanie.
– Jeśli tylko będę umiał na nie odpowiedzieć…
– Czy nie słyszał ojciec o przybyłym z Hiszpanii egzorcyście, który ma tu walczyć ze złośliwym kapłanem?
Ksiądz złapał się za głowę.
– Skąd wiecie o tym Jakubie? Ojciec Saleta przekazał tą informację, z tego, co wiem, tylko mnie i to poufnie.
– Chym, no cóż, ja trafiłem na tego drugiego. Potrzebuję pomocy tego egzorcysty.
– To bardzo źle. Aresztowało go UB. Z tego, co mi wiadomo, na żądania konsula o dopuszczenie go do aresztanta wyparli się wszystkiego.
– Czy ojciec wie, gdzie go trzymają?
– Mają zakonspirowany areszt w dawnej siedzibie generała Hansa Hosena.
– O! Znam to miejsce,
– Ale nie wiem, jak można by go stamtąd wydostać.
– Za to ja wiem. Odbędzie się dzisiaj powrót Wypruwacza z Chełma.
– Synu…
– Dziękuję za pomoc. Do zobaczenia ojcze.
Zbiegł po schodkach do motoru. W biegu przekształcił swój wygląd. Poczuł się znowu młody. Znowu miał trzydzieści lat i był prawą ręką legendarnego Wypruwacza. Z przy czepki wydobył pepeszę i milicyjny mundur. Założył talerz naboi. Sprawdził, czy ma na podorędziu granaty. Ruszył aż się za nim kurzyło.
Przed byłą siedzibą generała był po dziesięciu minutach. Wydobył zza pazuchy granat i wyrwawszy zawleczkę, wrzucił go w uchylone drzwi. Budynkiem wstrząsnęła eksplozja. Wdarł się do środka. Jakiś ogłuszony częściowo detonacją ubek wybiegł z pomieszczenia z boku. Ruchy Jakuba były precyzyjne. Tak jak wtedy, gdy wiele tak temu oddział Wypruwacza zdobył już raz ten budynek. Tak jak wtedy, gdy jako egzorcysta odcinał szkieletowi głowę łopatą. Teraz wrócił do swoich wcześniejszych wcieleń. Złapał ubeka za gardło i rzucił nim o ścianę. Poprawił kolbą karabinu w żołądek. Ubek zwalił się na ziemię i tam zastygł. Jakub wygarnął w sufit z pepeszy krótką serię.
Brzęk szkła świadczył o tym, że pozostali kamraci ogłuszonego opuszczają siedzibę w takim pośpiechu, że nie uważają za słuszne tracić czas na otwieranie okien. Zbiegł do piwnicy, gdzie mieściły się cele i mała sala tortur pomysłu jeszcze generała. Z pomieszczenia z boku wyskoczył Małpiasty. Jakub nigdy nie czytał książek o pochodzeniu człowieka, ta gałąź wiedzy jakoś do tej pory umykała mu. W pierwszej chwili pomyślał, że ma do czynienia z oswojonym gorylem. Małpolud wziął straszny zamach i walnął go lewym sierpowym. W sekundę wcześniej drugi Jakub Wędrowycz pojawił się za jego plecami i rąbnął go z całej siły kolbą karabinu w łeb. Zmarnował nie więcej niż dziesięć sekund na wymalowanie na ścianie, krwią cieknącą z rozbitego łuku brwiowego leżącego, wielkiego i krzywego napisu.
„ Wszystko zostanie pomszczone. Wypruwacz”.
Odstrzelenie kłódki, którą zamknięto celę, było dziełem jednej chwili. Zakonnik był przytomny.
– Kim pan jest? – wykrztusił na widok gościa w milicyjnym mundurze uzbrojonego w karabin.
– Ojciec Saleta?
– Tak. A kto pyta?
– Teraz jestem Wypruwaczem z Chełma, ale normalnie nie. Proszę za mną.
– Dokąd?
– Na wolność.
Pobiegli po schodach do góry. Jakiś ubek przechylił się przez poręcz. Jakub zawył potępieńczo i wypuścił w sufit kolejną serię. Funkcjonariusz zwiał. Motor czekał przed wejściem. Jakub zdarł z siebie milicyjny mundur i wtłoczywszy zakonnika do przyczepki, ruszył ostrym gazem. Dyszał ciężko.
– Dokąd jedziemy? – zapytał Herberto.
– Do Woj sławie – wy dyszał egzorcysta. Mam tam dla ojca robotę.
– Przepraszam najmocniej, ale powinienem pozostać tu na miejscu. Tego wymaga dobro mojej misji.
– Furda. Iwanów ukrywa się gdzieś w moich stronach i zbiera siły, aby się z księdzem rozprawić. Teraz mamy okazję go załatwić.
– Ale powinienem zniszczyć jeszcze posąg…
– Zdążymy.
Wepchnął pepeszę do przyczepki. Wyjechali na szosę do Woj sławie.
– Gonią nas – zauważył Herberto.
Faktycznie, narastający ryk i odległe jeszcze rozbłyski niebieskiego światła wskazywały na zbliżający się pościg. Skoncentrowanie się podczas jazdy było bardzo trudne, ale Jakub ciągle jeszcze był w stanie totalnej euforii i dlatego udało mu się to. Milicjanci z nadjeżdżającego radiowozu zobaczyli jak z uciekającego przed nimi motocykla najpierw zniknął kierujący, potem rozwiał się w powietrzu pasażer razem z przyczepką. Sam motocykl jechał jeszcze kawałek, po czym przyśpieszył i także zniknął.
Obaj funkcjonariusze wyskoczyli z radiowozu i wgapiali się w zdumieniu w pustą drogę.
– Co to było? – Zdziwił się jeden z nich.
– Bo ja wiem? Słyszałeś, co powiedzieli przez radio? Że ścigamy człowieka podającego się za legendarnego Wypruwacza. Ponoć wdarł się do UB.
– Cholera, wszyscy kombinują jak stamtąd nawiać, a on chciał do środka?
– A może to był duch? Nie podoba mi się to, jak zniknął.
– Jest tam!
Motor właśnie znikał za kolejnym wzgórzem. Wskoczyli do glinowozu i wcisnęli gaz do dechy. Motor stał tuż za szczytem pagórka na szosie. Zatrzymali się obok. Na motorze siedzieli Herberto i Jakub.
– Dokumenty, rzućcie broń – zakomenderował starszy glina.
Obie postaci posłusznie podniosły ręce do góry, po czym motor zniknął. Odwrócili się zdezorientowani. Ich radiowóz właśnie rozpływał się w nicość. Jakubowi nie udało się to do końca. Pojazd pozostał półprzejrzysty.