– Dobrze – powiedział. Poczekajcie na zewnątrz, zaraz dołączę.
Został sam. Zapalił świece. Podpalił oba snopki konopi.
– Nefet, hafat gahem opetl – krzyknął. Odejdź duchu ciemności. Wniknij w zwierzę. Oczyść duszę tego chłopca ze swojego jadu. Szyłgana czyłgana. Ja ci to rozkazuję. Mechet Nyva. Aser befer mubet! Słuchaj głosu mojego, bo ja jestem Jakub Wedrowycz, wiedzący!
Kłęby dymu, ścielącego się początkowo po ziemi, uniosły się i zaczęły wirować. Wybiegł z piwnicy. Zatrzasnął drzwi i podparł je grubym kołkiem.
– Co teraz? – zapytał jeden z mężczyzn.
– Pozostaje nam czekać. Zaraz powinno być po wszystkim.
W piwnicy coś łomotało, a potem rozległ się przeraźliwy nieludzki skowyt. Jeden z mężczyzn poderwał się na równe nogi.
– Co się tam dzieje? – zdenerwował się.
– Złe moce opuszczają ciało. To musi boleć, jeśli mają je opuścić całkowicie.
Skowyt ucichł, przeszedł w rzężenie. Monika poczuła jak pot ścieka jej po plecach. Wreszcie zapadła cisza.
– Otwierajcie – polecił egzorcysta. Tylko ostrożnie. Uchylili drzwi.
– Odsuńcie się!
Ledwie zdążyli wykonać jego polecenie, gdy z dołu ciągnąć za sobą dwa druty wyleciała kura. Jakub jakby od niechcenia stuknął jednym z drutów w biegun akumulatora. Huknęło i kura rozerwała się na kawałki. Zagrabił to, co z niej zostało gracką.
– Dajcie tak z pół litra benzynki – poprosił. Ściągnęli mu rurką do słoika. Polał ptasi zezwłok i podpalił.
– Możemy już wejść? – zapytała Monika z niepokojem.
– Niech się trochę wywietrzy.
Po chwili zeszli na dół. Chłopak był nieprzytomny. Sznurek przeciął mu nadgarstki, ale krwawienie było nieznaczne. Wyciągnęli go na powierzchnię. Jakub za pomocą brzytwy ściął mu kolorowy czub z głowy i rzucił obojętnie pod płot. Następnie zdarł z leżącego kurtkę i spodnie. Przez chwilę patrzył z żalem na skórzane buty, ale i je umieścił na stercie. Punk leżał teraz na ziemi w majteczkach w kropeczki i zielonych skarpetkach.
– Te łachmany też trzeba spalić – powiedział.
– Co z nim? – zaniepokoiła się matka.
– Zaraz docucę.
Przydźwigał z domu wiadro wody i wylał z rozmachem na pacjenta. Ten zerwał się i zatrząsł z zimna.
Matka podała mu kawałek starego worka, aby się wytarł.
– Co to było? – wymamrotał.
– Zostałeś uleczony – powiedział Jakub.
– Uleczony? – zdziwił się uprzejmie.
– Teraz będzie spokojny. Gdyby jednak znowu mu odbiło, to proszę go przywieźć. Daję gwarancję na usługę. Dożywotnio.
– Ile się należy? – zapytała pani Rozalia.
– Jak w kościele. Co łaska.
Wręczyła mu kopertę. Nie zajrzał nawet do środka.
– Gdyby nie pomogło, to proszę przywieźć go znowu – powtórzył. – Coś postaram się jeszcze.
Chłopak popatrzył na niego zdziwiony.
– Co miałoby pomóc? – zaciekawił się.
– Może mieć niewielkie luki w pamięci – wyjaśnił egzorcysta.
Pożegnali się i odjechali. Jakub przeciągnął się leniwie. Wydobył z kieszeni kopertę i zajrzał ciekawie do środka. Brwi jego uniosły się lekko, ale jego twarz po chwili znowu przybrała wyraz obojętności.
– Mam tu trzysta dolarów – powiedział. Sto dla ciebie za nieocenioną pomoc.
– Ale ja…
– Student jest ubogi i ma suchoty – powiedział dobrotliwie i wsunął jej banknot do kieszeni. Przynieś mi migiem słoik z kuchni. Powinnaś znaleźć go w szafce. Z plastykową nakrętką.
– Dziękuję
– Nie ma za co.
Pobiegła. Wróciła po chwili ze słoikiem. Jakub odkręcił go, powąchał wnętrze, po czym włożył resztę pieniędzy do środka i wykopawszy saperką dołek koło schodków, umieścił go tam. Przysypał go ziemią i przyklepał.
– Ojej – wyraziła zdumienie.
– Nie widziałaś nigdy jak się zakopuje pieniądze?
– Nie lepiej do banku?
– Nie mam zaufania. Widzisz, przed pierwszą wojną złożył mój tato pieniądze na koncie. Było tego dużo. Zrobił z Ałmazem Paczenką mały interes na dostawach do Rosji. Chciał nawet kupić samochód, byłby drugi w tych stronach, bo gubernator z Chełma miał już jeden, ale czasy były niepewne. Po wojnie powiedzieli mu, żeby zapomniał o carskiej Rosji i jej bankach. W latach międzywojennych pracowałem z Aleksandrem Pilipiukiem w Radomiu, w fabryce zbrojeniowej. Zarobiliśmy ładny kawałek grosza. Ale znowu wybuchła wojna i diabli wzięli nasze oszczędności. Nikt mnie nie namówi, by powierzać pieniądze bankierom. Zresztą, jeszcze by się odpowiednie służby zainteresowały, dlaczego mam ich tak dużo.
– Rozumiem.
– To zrób coś na obiad, a ja wezmę konia i trochę się rozpatrzę po wsi.
– Za tym paskudnym?
– Masz na myśli Iwana Iwanowa? Tak. Spróbuję trochę wysondować, w jakiej jest formie i może uda mi się popsuć mu zdrowie.
– Powiedział, że dzisiaj nie jest w formie…
– Drogie dziecko, że on nie jest w formie, to nie znaczy, że nie mam mu robić kuku. Gdy jest nie w formie, tym bardziej powinienem próbować. Może coś mi się uda. Zresztą, zwróć uwagę na jedno. Jeśli ten drań tak rozrabia, nie będąc w formie to, co się stanie, gdy ją odzyska? Nie pomyślałaś o tym?
– Ma pan rację. Ale sądziłam, że to będzie szlachetny pojedynek dwu obdarzonych nadnaturalnymi mocami…
– Nie mam nadnaturalnych mocy. Nie widzę duchów. Nie potrafię zatrzymać rozpadu swojego ciała. Jedyne, co umiem, to tych parę magicznych sztuczek, jeśli godzi się tak nazwać te znachorskie praktyki. Częściowo się ich nauczyłem, częściowo doszedłem do nich metodą prób i błędów. Z większością wampirów i innymi problemami poradziłem sobie chłopskimi, zdroworozsądkowymi metodami.
– Aha. Tak jak z tą kurą?
– Och, ta kura to tylko rekwizyt. Sam nie wiem, czy rzeczywiście złe duchy wnikają w nią. Tak robili znachorzy z Dubienki, u których leczyłem się w czasie wojny. Zabijali kurę na końcu i palili. Ja użyłem materiału wybuchowego, żeby było efektownie. Ostatecznie zapłacili mi, co łaska, ale słono i mieli prawo do naprawdę ciekawego widowiska, a przy okazji uzdrowiłem tego chłopaczka.
– Czy on naprawdę był opętany?
– Bo ja wiem? Dla mnie każdy taki, co sobie farbuje włosy i nabija kurtkę ćwiekami, jest obłąkany. A od tej muzyki, której słuchają, to faktycznie zajeżdża siarką. Powinnaś zbadać wpływ muzyki, jeśli ten nowoczesny łomot można w ogóle tak nazwać, na podświadomość takich jak on. Z tego, co widzę, stają się leniwi, apatyczni, a na wszelkie próby rozbudzenia i przywołania do porządku reagują agresją. Typowi młodzi psychopaci. W przyszłości mordercy. Napatrzyłem się na takich za młodu i widzę, co z niektórych wyrosło.
– A jaka jest na to recepta?
– Dwie. Strzelać albo kastrować.
Poszedł do obory. Monika zamyśliła się. Po chwili wyjechał na Marice przez bramę. Studentka zamknęła za nim wrota. Usiadła na ławeczce. Powiał wiatr. Ślad, gdzie zakopał słoik, był słabo widoczny, zawiał go lessowy pył, ale ciągle widziała to miejsce. Prawie dwa lata pracy. W słoiku w ziemi. I podobno były jeszcze inne słoiki. Wzruszyła ramionami. Poszła do stajni i popatrzyła na dość świeżo pobielone ściany. W stajni wisiały pod sufitem pęczki ziół. Nie wiedziała, jakie tajemnice mogą skrywać. Na co pomagają, na co szkodzą. I nagle zrozumiała sens swojej pracy. To było, co innego niż czytanie katalogu magii brata Rudolfa – średniowiecznego podręcznika dla spowiedników. To było realne. Obok całego cywilizowanego świata żył człowiek, który na co dzień wykorzystywał wiedzę, wydawałoby się umarłą przed stu laty. Człowiek, który wyganiał złe duchy, walczył z wampirami, gadał ze swoim koniem. Mercedes miał warszawską rejestrację. Sława jego rozchodziła się daleko. A on nic nie robił, aby podnieść sobie poziom życia. Wkładał pieniądze do słoików i zakopywał w ziemi. I najwyraźniej było mu obojętne, czy ktoś je wygrzebie, czy nie.
Jakub przechowywał w swoim umyśle wiele prastarych tajemnic. Trzeba było zachować je od zapomnienia. Spisać. Tylko, czy mogła napisać w swojej pracy, że narysowawszy kilka znaków na ziemi, zmienił pogodę w całej okolicy? W stajni nie było much. Czy dlatego, że pora była zbyt wczesna i jeszcze nie obudziły się z zimowego snu? Czy może pomogły wiszące pod sufitem zioła, a może i na to miał metodę? Magiczną albo zdroworozsądkową. Zdjęła ze ściany szczotkę i wolno zaczęła szczotkować nią swoje włosy. Szczotka była szorstka i pachniała koniem.