Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dopiero gdy drzewa na Boulevard Malesherbes ponownie wypuściły liście, a ścieżki w Parc Monceau obrosły różowymi i białymi liliami, ustały ataki na dobre imię Anatola. Zaczął wreszcie stawać na nogi, najwyraźniej wziął się w garść, wracał do zdrowia. A Leonie odzyskała swojego ukochanego starszego brata. Skończyło się wychodzenie przed brzaskiem i wracanie po nocy, półprawdy i półkłamstwa.

Aż do dziś wieczór.

Niespodziewanie uświadomiła sobie, że ma mokre policzki. Otarła łzy zimnymi palcami i mocniej otuliła się szalem.

Już wrzesień, nie marzec.

Niepokój w sercu jednak pozostał. Brat ją okłamał. Dlatego czuwała przy oknie, kołysana grą Achille'a, nadsłuchując zgrzytnięcia klucza w zamku.

ROZDZIAŁ 7

Czwartek, 17 września

Wyszedł z pokoiku na palcach, nie budząc kobiety. Po cichu, by nie przeszkadzać innym mieszkańcom pensjonatu, zszedł wąskimi, drewnianymi schodami nie pierwszej czystości w samych skarpetkach. Płomyki gazowych lamp, po jednej na każdym podeście, sprowadziły go aż na parter.

Chociaż jeszcze nie wstał świt, Paryż się budził. Z najbliższej przecznicy dobiegały poranne odgłosy miasta, turkot drewnianych wózków mleczarzy i piekarzy, wiozących towar do kawiarenek oraz barów na Faubourg Montmartre.

Anatol włożył buty i ruszył pustą ulicą Feydeau. Tutaj jedynym dźwiękiem był stukot jego obcasów na chodniku. Pogrążony w myślach, żwawym krokiem szybko dotarł do skrzyżowania z Saint-Marc, zamierzając przeciąć Passage des Panoramas. Wszędzie cicho i pusto.

W głowie tłukły mu się niespokojne myśli. Czy zdoła przeprowadzić plan? Czy uda mu się wyjechać z Paryża niezauważenie i bez wzbudzania podejrzeń? Mimo zażartych dyskusji z ostatnich godzin w dalszym ciągu miał wątpliwości. Wiedział, że od jego zachowania w najbliższych dniach i godzinach zależy sukces albo porażka wszystkich zaangażowanych w sprawę. A już Leonie zrobiła się podejrzliwa… Niedobrze, tym bardziej że od jej wsparcia i pomocy bardzo wiele zależało. Przeklinał wypadki, które opóźniły jego przyjazd do opery, a na dodatek jeszcze pech chciał, że abonnes akurat ten wieczór wybrali sobie na krwawy protest…

Głęboko odetchnął rześkim wrześniowym świtem ze śladami pary, dymu i sadzy. Poczucie winy, że zawiódł siostrę, zapomniane na czas, gdy brał w ramiona kochankę, wróciło silniejsze niż wcześniej.

Trzeba to Leonie wynagrodzić. Jak najszybciej.

Przyśpieszył kroku, ciągle pogrążony w myślach i otulony wspomnieniem upojnej nocy, zapachem gładkiej skóry, jedwabistością włosów. Zmęczony wiecznymi intrygami i tajemnicami. Jak tylko wyjadą z Paryża, wszystko się ułoży. Nie będzie musiał się zasłaniać wizytami w jaskiniach hazardu, palarniach opium albo domach o wątpliwej reputacji.

Wcale mu się nie podobało to, co wypisywały o nim brukowce, ale nie mógł nic poradzić, choć bolało go, że z jego powodu cierpią matka i siostra. Zapewne maczał w tym palce Constant… Pozostawała jedynie nadzieja na odbudowanie szacunku dla rodziny, gdy wreszcie wszystko się skończy.

Skręciwszy za róg, zgiął się pod uderzeniem złośliwego jesiennego wiatru. Podciągnął klapy surduta pod brodę. Przydałby się szalik. Przeciął rue Saint-Marc, ciągle zatopiony w myślach, planując najbliższe tygodnie, zapominając o chwili obecnej.

Z początku nawet nie usłyszał kroków za plecami. Dwóch ludzi. Szli szybko, wyraźnie się zbliżali. Wreszcie dotarło do niego, co się dzieje, uświadomił sobie, że powinien się mieć na baczności. W wieczorowym stroju, samotny, na pustej ulicy nad ranem, stanowił łakomy kąsek. A można się było jeszcze spodziewać, że w kieszeniach ma jakąś wygraną.

Przyśpieszył. Ci za nim – także.

Już nie miał wątpliwości. Z pewnością go sobie upatrzyli. Ruszył prosto do Passage des Panoramas, mając nadzieję, że uda mu się dotrzeć do Boulevard Montmartre, gdzie już otwierano kawiarnie, gdzie na pewno zaczął się poranny ruch, pracowali dostawcy. Tam będzie bezpieczny.

Kilka lamp gazowych oświetlało mu zimnym niebieskim światłem drogę wzdłuż sklepików o wąskich witrynach, gdzie sprzedawano znaczki oraz różne błyskotki, obok antykwariatu oferującego między innymi starą komódkę z obłażącymi złoceniami, kilku innych sklepów z antykami oraz tak zwanymi dziełami sztuki, objets d'art.

Szli za nim.

Poczuł ukłucie strachu. Wsunął rękę do kieszeni, ale nie znalazł nic, co by mu posłużyło do obrony. Przyśpieszył kroku, z trudnością hamując ochotę, by się rzucić biegiem. Nie wolno okazać słabości. Cała nadzieja w dotarciu do ludzi, przy świadkach nie zaatakują.

Z późno. Napastnicy puścili się biegiem. Chwilę później po oknie rytownika Sterna przemknął cień. Anatol obrócił się i tylko dzięki temu uniknął ciosu pięścią w głowę. Dostał w lewe oko, ale najgorszy impet go minął. Napastnik miał na głowie wełnianą czapkę, dół twarzy zasłonił czarną chustą. Zaklął pod nosem. Drugi zbój pojawił się niespodzianie od tyłu i unieruchomił Anatolowi obie ręce. Wtedy ten z przodu uderzył w brzuch. Anatol wypuścił całe powietrze z płuc. Następny cios rozkwasił mu nos i zaraz posypały się następne, wszystkie w głowę, z lewej i z prawej na zmianę, jak na ringu bokserskim. Z rozciętego łuku brwiowego popłynęła krew.

Ledwo udało się Anatolowi opuścić głowę, by chociaż odrobinę złagodzić uderzenia. Kątem oka dostrzegł, że rabuś, który go trzymał, także ma twarz ukrytą za czarną chustą, ale głowę odsłoniętą, więc widać było na niej grube czerwone blizny. Anatol z całej siły kopnął go w goleń i korzystając z sekundy, gdy uścisk zelżał, wywinął się z uchwytu. Chwycił draba za kołnierz i z niemałym trudem pchnął na kanciasty filar.

Rzucił się do przodu, ale nie był dość szybki. Pierwszy złodziej wyrżnął go w skroń. Anatol zdołał jeszcze wyprowadzić cios w bok. lecz nie zrobił napastnikowi wielkiej krzywdy. Osunął się na kolana.

Dostał potężne uderzenie w kark. Upadł do przodu. Kopniak w plecy. Podkutym butem. Nie miał siły się bronić. Podciągnął kolana pod brodę, osłonił głowę rękoma. Posypał}' się następne kopniaki: w żebra, nerki, ramiona. Wtedy po raz pierwszy Anatol uświadomił sobie, że może tego nie przeżyć. Hej!

Na końcu przejścia rozbłysło światło.

– Co się tam dzieje?!

Czas stanął w miejscu. Ucho Anatola połaskotał gorący oddech jednego z bandziorów.

– Une lecon.

Wprawne dłonie przeszukały kieszenie. Ostre szarpnięcie – i zniknął przypięty do kamizelki zegarek po ojcu. Wtedy Anatol wreszcie zdołał krzyknąć.

– Ratunku! Pomocy!

Na pożegnanie dostat jeszcze jednego kopniaka w żebra, potem dwóch bandytów ruszyło biegiem, oddalając się od nocnego strażnika.

– Tutaj! – zawołał Anatol.

Słyszał kroki stróża prawa, potem brzęknięcie metalu o bruk. gdy ten nad nim stanął, opierając latarnię.

– Monsier, qu'est-ce qui s'est passe ici?

Co się stało? Dobre pytanie. Podpierany przez niemłodego strażnika, zdołał usiąść. Napaść. Udało mu się spokojniej wciągnąć powietrze. Otarł czoło z lepkiej krwi.

– Oberwało się panu.

– Nic mi nie będzie. Zaledwie draśnięcie.

– Okradli pana?

Nie odpowiedział od razu. Odetchnął głęboko, wyciągnął rękę do swojego wybawcy, z jego pomocą wolno wstał. Plecy przeszył mu ostry ból. Po dłuższej chwili złapał równowagę, zdołał się wyprostować. Przyjrzał się własnym dłoniom. Kłykcie pościerane, wnętrza czerwone od krwi z rozciętego czoła. Na pewno też miał ranę na nodze, bolało go każde muśnięcie nogawką.

Potrzebował jeszcze minuty, żeby się wziąć w garść, wreszcie wygładził ubranie.

Okradli pana? – powtórzył strażnik.

Poklepał się po kieszeniach i ze zdziwieniem stwierdził, że pieniądze oraz papierośnica nie zmieniły właściciela.

– Zabrali tylko zegarek.

Sam siebie słyszał jak przez mgłę. bo raptownie dotarła do niego prawda, której nie sposób było zaprzeczyć. Nie padł ofiarą zwykłych rabusiów. Rzeczywiście dostał nauczkę. Tak jak powiedział jeden z napastników.

Teraz nie będzie o tym myślał. Wcisnął banknot w pożółkłe od tytoniu palce mężczyzny.

W podziękowaniu za pomoc, przyjacielu. Twarz starego rozjaśniła się w uśmiechu.

Bardzo pan hojny, monsieur.

– Nie ma o czym mówić. W rzeczy samej… nie ma powodu w ogóle komukolwiek wspominać o tym incydencie. – Zamilkł na moment. – Przydałaby się dorożka.

Strażnik dotknął ronda kapelusza.

– Jak pan sobie życzy.

ROZDZIAŁ 8

Leonie zbudziła się nagle, całkowicie zdezorientowana.

Dłuższą chwilę nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego tkwi zwinięta w kłębek na fotelu w salonie, opatulona zielonym szalem, ale gdy tylko jej wzrok padł na zniszczony rąbek wieczorowej sukni, wszystko sobie przypomniała. Zamieszki w Palais Garnier. Późna kolacja z Anatolem. Achille grający kołysanki w środku nocy. Spojrzała na zegar z Sevre, stojący na kominku.

Kwadrans po piątej.

Czuła przenikliwy ziąb i nieprzyjemne gniecenie w żołądku. Wstała i poszła do sypialni. Idąc korytarzem, odnotowała automatycznie, że drzwi pokoju Anatola były już zamknięte. To dobrze.

Jej chambre znajdował się na końcu mieszkania. Chociaż najmniejszy, był i tak przestronny, a przy tym miły i wygodnie urządzony, głównie w różach oraz błękitach. Stało w nim łóżko, szafa, komódka oraz toaletka, a na niej duży dzban z niebieskiej porcelany i miska. Obok przycupnął niewielki stołek na lwich łapach, z haftowaną tapiccrką.

Dziewczyna zsunęła z siebie wieczorowy strój i dłuższą chwilę rozwiązywała halki, przyglądając się zrujnowanemu rąbkowi sukni. Był szary od brudu, porwany, w kilku miejscach brakowało ozdób. Pokojówka będzie miała co robić. Spędzi trochę czasu przy naprawie. Ziewając szeroko, rozplatała sznurówki gorsetu, postrącała je z haftek, ściągnęła bieliznę przez głowę i rzuciła na krzesło. Spryskała twarz lodowatą wodą, która została z poprzedniego wieczoru, narzuciła na siebie nocną koszulę i wsunęła się pod kołdrę.

***

Kilka godzin później obudziła ją krzątanina służby.

Po chwili zdała sobie sprawę, że jest głodna. Zerwała się z łóżka, odciągnęła zasłony i pchnęła okiennice. Światło dnia ożywiło świat. Nie do wiary, lecz mimo wydarzeń poprzedniego wieczoru Paryż wyglądał tak samo jak wcześniej. Szczotkując włosy, przyglądała się swojemu odbiciu; szukała na twarzy znaków pozostawionych przez minioną noc. Ku swemu wielkiemu rozczarowaniu żadnych nie znalazła.

10
{"b":"98562","o":1}