Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Naszego kolegę też wypatrzyli, ale zanim go złapali, zdążył wrócić i wszystko nam opowiedzieć. W rezultacie następnego dnia wszystkich, którzy nie byli zaufanymi pracownikami Massarde'a, wywieziono do Tebezzy razem z rodzinami – żeby tajemnica nie dotarła do Francji.

– Jak Massarde wytłumaczył wasze nagłe zniknięcie?

– Wymyślił historyjkę o wielkim pożarze, w którym wszyscy ci ludzie zginęli. Rząd francuski chciał przeprowadzić dochodzenie, ale Kazim nie pozwolił na to. Powiedział, że przeprowadzi śledztwo sam.

– Oczywiście nie było żadnego śledztwa, a rodziny we Francji dostały jakieś odszkodowania razem z wiadomością, że nasze prochy rozsypano na pustyni, zgodnie z malijskimi zwyczajami.

– Trzeba przyznać, że ten Massarde to pomysłowy łajdak – rzekł Pitt. – Ale on też popełnia błędy.

– Co pan ma na myśli?

– Za dużo ludzi zostawia przy życiu.

– Poznał go pan osobiście?

Pitt dotknął palcem szramy na prawym policzku.

– Tak, ma bardzo przykry charakter.

Monteux uśmiechnął się gorzko.

– I tak miał pan szczęście. Kiedy Massarde zamknął naszą grupę i ogłosił wyrok: dożywotnia niewolnicza praca w kopalni – jedna z kobiet nie wytrzymała nerwowo i napluła mu w twarz. Bez chwili wahania zastrzelił ją, w obecności męża i dziesięcioletniej córki.

– Im więcej słyszę o tym człowieku – powiedział Pitt lodowatym tonem – tym mniej mam dla niego ludzkich uczuć.

– Komandosi mówili, że mamy zamiar wieczorem opanować pociąg i pojechać nim do Mauretanii.

– Tak, taki jest plan – jeśli wcześniej nie znajdą nas tu Malijczycy.

– Postanowiliśmy między sobą – stwierdził uroczyście Monteux – że nigdy więcej do Tebezzy nie wrócimy. Wszyscy wolimy raczej umrzeć. Umówiliśmy się, że jeśli nie będzie innego wyjścia, gdybyśmy znów mieli stać się niewolnikami, zabijemy nasze żony, dzieci, a na końcu siebie.

Pitt popatrzył na grupę kobiet i dzieci, odpoczywających na kamiennej podłodze arsenału. Na jego ogorzałej twarzy współczucie mieszało się z zimną wściekłością.

– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Eva była zbyt zmęczona, by spać. Spojrzała z nadzieją na zbliża-jącego się do niej Dirka.

– Zabierzesz mnie na mały poranny spacer?

– Niestety, nikomu nie wolno wychodzić. Fort ma wyglądać na kompletnie opuszczony.

– Szkoda. Dwa tygodnie byłam zamknięta pod ziemią, potem całą noc jechaliśmy w tym żelaznym pudle, teraz znowu piwnica bez okien. Czy naprawdę nie mogłabym przez chwilę popatrzeć na słońce?

Nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się konspiracyjnie, wziął ją na ręce i wyniósł na górę. Nie zatrzymując się przeszedł przez plac apelowy i wspiął się po schodach na podest biegnący wzdłuż górnej krawędzi murów. Dopiero tutaj pozwolił jej stanąć na nogach. Słońce oślepiło ją na chwilę, toteż była kompletnie zaskoczona, gdy całkiem blisko usłyszała kobiecy głos.

– Nie możecie się tutaj pokazywać. To rozkaz pułkownika.

– Tylko dwie minuty – spróbował przekonać wartowniczkę Pitt. – Ta pani już dwa tygodnie nie widziała nieba.

Dziewczyna z oddziału Levanta mogła wprawdzie budzić postrach, nie tylko swoim uzbrojeniem, ale i posturą fizyczną, emocjonalnie jednak była stuprocentową kobietą, zdolną do współczucia i głębokiego wzruszenia. Przekonały ją nie tyle słowa Pitta, co żałosny wygląd istoty, którą tu przyniósł.

– Dobrze – powiedziała – ale dosłownie dwie minuty. Potem musicie zejść na dół i ukryć się.

– Dziękuję – odezwała się Eva. – Nie ma pani pojęcia, co to dla mnie znaczy.

Patrzyli na bezkresną, jeszcze nie rozgrzaną słońcem pustynię, przeciętą prostą linią torów kolejowych. Surowy, nieludzki krajobraz miał jednak w sobie jakieś niezwykłe, niepowtarzalne piękno. Pitt obserwował go wręcz z zachwytem – choć zaledwie parę dni temu omal nie padł ofiarą pustyni. Eva najwyraźniej nie podzielała jego uczuć.

– Chciałabym już być nad oceanem – powiedziała.

– Nurkujesz? – spytał.

– Lubię pływać, ale nigdy nie wyszłam poza stadium rurki do oddychania pod powierzchnią.

– W twoich rodzinnych okolicach, pod Monterey, zwłaszcza za Carmelem, w stronę Big Sur, życie podwodne jest wyjątkowo bujne.

– Przepiękne kolorowe ryby, istne lasy wodorostów, fantastyczne formacje skalne… Jak tylko tam dotrzemy, dam ci parę lekcji nurkowania z aparatem tlenowym, a potem zapuścimy się głębiej i pooglądamy sobie to wszystko.

– Postaram się być dobrą uczennicą.

Zamknęła oczy, odchyliła głowę do tyłu i chłonęła z rozkoszą ciepłe promienie słońca. Przyglądał się z czułością wycieńczonej, ale nadal pięknej twarzy. Nagle zapragnął zapomnieć na chwilę o niebez-pieczeństwie, zapomnieć o wartownikach patrzących na nich z murów, wziąć ją w ramiona i pocałować.I zrobił to.

Objęła go i odwzajemniła pocałunek. Trwał długo, bardzo długo; oboje stracili poczucie czasu. W końcu odepchnęła go lekko i zajrzała głęboko w jego zielone oczy. Doznawała dziwnie pomieszanych uczuć: zmęczenia i podniecenia, miłości i pożądania.

– Już od tego wieczoru w Kairze – szepnęła – wiedziałam, że nie potrafię ci się oprzeć.

– A ja myślałem wtedy z żalem, że może nigdy się już nie spotkamy.

– Pewnie wrócisz od razu do Waszyngtonu, jak tylko się stąd wyrwiemy? – spytała spokojnym tonem, jakby ich bezpieczna ucieczka z Mali była już rzeczą pewną.

Wzruszył ramionami.

– Na pewno muszę wrócić do pracy nad czerwonym zakwitem.

– A ty? Czym się zajmiesz, jak już porządnie wypoczniesz? Pewnie znowu jakąś misją w trzecim świecie i zwalczaniem epidemii.

– To przecież mój zawód…

– Zdaje się, że oboje nie mamy zbyt wiele czasu na romanse.

– Tak – przyznała. – Jesteśmy więźniami swoich zawodów.

Wartowniczka podeszła do nich ponownie. Była lekko zmieszana, ale stanowcza.

– Naprawdę powinniście się już schować. Chyba rozumiecie, że musimy teraz być nadzwyczaj ostrożni.

Zeszli na plac apelowy. Nagle Eva zatrzymała się, przyciągnęła do siebie głowę Pitta i spytała cicho:

– Czy nazwałbyś mnie rozpustnicą, gdybym teraz powiedziała, że cię pragnę?

Uśmiechnął się.

– Jestem raczej łatwą zdobyczą dla lubieżnych dziewczyn.

– Ale chyba nie dla niemytych od dwóch tygodni i kościstych jak zagłodzony kot?

– Wręcz przeciwnie. Właśnie niemyte, kościste kobiety budzą we mnie prawdziwą bestię.

Bez dalszych słów poprowadził ją przez plac apelowy do budynku koszar. Weszli do niewielkiej izby bez okien, która kiedyś była zapewne spiżarnią. Teraz pomieszczenie było całkiem puste; jedynie w kącie stała drewniana skrzynka pełna gwoździ. Pitt zostawił Evę na chwilę samą; po minucie wrócił z dwoma kocami. Rzucił je na zakurzoną podłogę i zamknął drzwi.

W słabym świetle, dobiegającym przez szczelinę nad progiem, ledwie widzieli się nawzajem.

– Przykro mi – powiedział – ale nie mogę ci zaproponować ani szampana, ani królewskiego łoża.

Eva zręcznie rozprostowała koce na podłodze i uklękła na nich.

– Nieważne. Zamykam oczy – i już jestem w najbardziej luksusowym apartamencie najwytwomiejszego hotelu San Francisco.

Pitt roześmiał się cicho.

– Droga pani, jesteś doprawdy geniuszem imaginacji.

51

Verenne stanął w progu gabinetu swego szefa.

– Jest telefon od Yerli'ego, ze sztabu Kazima.

Massarde podniósł słuchawkę.

– Witam, panie Yerli. Mam nadzieję, że ma pan dla mnie dobre nowiny?

– Niestety, panie Massarde, tych nowin żadną miarą nie można nazwać dobrymi.

– Kazim nie znalazł tego oddziału ONZ?

– Nie, ciągle ich jeszcze szuka. Ich samolot jest zniszczony, ale oddział zniknął gdzieś na pustyni.

– Zniknął? Nie można pójść po ich śladach?

– Jest zbyt silny wiatr; kompletnie zawiało ślady.

– Jak wygląda sytuacja w kopalni?

– Więźniowie tubylcy zrobili tam masakrę. Wymordowali prawie wszystkich strażników i personel techniczny. Zniszczyli sprzęt, splądrowali biura i magazyny. Trzeba będzie chyba pół roku, żeby znów uruchomić kopalnię.

– Co z 0'Bannionem?

– Zaginął. Nie znaleziono jego ciała. Jest natomiast ta sadystka, która była u niego nadzorczynią.

– Mówi pan o tej Amerykance, zwanej Meliką?

– Tak. Więźniowie dosłownie ją rozszarpali, ledwie można ją było rozpoznać.

– Napastnicy mogli zabrać 0'Banniona ze sobą; może liczą na to, że będzie zeznawał przeciwko nam – zasugerował Massarde.

– Nie wiemy tego jeszcze. Oficerowie Kazima zaczęli przesłuchiwać więźniów. To, czego już się dowiedzieli, też pana nie zachwyci.

– Ocalały strażnik rozpoznał wśród napastników tych dwóch Amerykanów, Pitta i Giordino. Okazuje się, że tydzień temu uciekli z kopalni, dotarli do Algierii i wrócili z grupą taktyczną ONZ.

Ta wiadomość rzeczywiście poraziła Massarde'a.

– Cholera! To znaczy, że przekazali informacje na zewnątrz.

– Ja też tak myślę.

– Dlaczego O'Bannion nie powiadomił was o ich ucieczce?

– Nie wiedział po prostu, jak pan i Kazim na to zareagujecie. Bał się, to jasne. Nie jest natomiast jasne, w jaki sposób ci dwaj pokonali bez wody i żywności czterysta kilometrów pustyni.

– Jeśli przekazali swoim przełożonym w Waszyngtonie informacje o kopalni, to przekazali również to, co wiedzą o Fort Foureau.

– Zapewne, ale ani w jednej, ani w drugiej sprawie nie dostarczyli jeszcze niezbitych dowodów. Zeznanie dwóch Amerykanów, którzy nielegalnie wtargnęli na terytorium Mali, nie będzie traktowane poważnie przez żaden sąd międzynarodowy.

– Tak, ale ściągnie nam tutaj tłumy ciekawskich dziennikarzy i badaczy z instytucji ekologicznych.

– Nie ma obaw. Już poradziłem Kazimowi, by zamknął szczelnie granice i nie wpuszczał obcokrajowców.

– Zapomniał pan chyba o tych uwolnionych z Tebezzy naukowcach i technikach, których zatrudniałem przedtem przy budowie zakładu. Jeśli się uratują, poinformują świat o swoim uwięzieniu i przymusowej pracy w kopalni. Co gorsza, powiedzą też o nie-legalnym magazynowaniu odpadów w Fort Foureau. Entreprises Massarde staną się przedmiotem ataku ze wszystkich stron, a ja będę miał proces kryminalny w każdym kraju, w którym prowadzę interesy.

83
{"b":"97609","o":1}