– Niech to cholera – mruknął do siebie. – Ani chwili na przygotowania, ani chwili na zaplanowanie akcji. "Pilna misja dla ratowania ludzi"! Pewnie więcej stracimy, niż uratujemy.
Rozpatrzywszy wszystkie aspekty operacji Bock westchnął ciężko i zadzwonił do Sekretarza Generalnego ONZ.
– Są jakieś problemy, generale? – spytała Hala Kamil. – Nie spodziewałam się pańskiego telefonu tak szybko.
– Cała masa problemów. Przede wszystkim dysponujemy stanowczo za małą siłą. Pułkownik Levant będzie potrzebował wsparcia.
– Upoważniam pana do wykorzystania wszystkich sił ONZ.
– Niestety, nie mamy w tej chwili żadnych rezerw. Wszystkie pozostałe oddziały pełnią służbę na pograniczu syryjsko-izraelskim albo zajmują się ochroną ludności cywilnej w związku z rozruchami w Indiach. Jeśli mówię o odwodach dla pułkownika Levanta, mam na myśli jakieś siły spoza ONZ.
Kamil namyślała się przez chwilę.
– To nie będzie łatwe – stwierdziła w końcu. – Nie bardzo wiem, do kogo mogłabym się zwrócić.
– A Amerykanie?
– Obecny prezydent, w odróżnieniu od swoich poprzedników, nie lubi interweniować w krajach trzeciego świata. To raczej on liczy na naszą pomoc w takich sprawach. Ostatnio na przykład prosił o podjęcie akcji dla uratowania tych dwóch ludzi z NUMA.
– Nic o tym nie wiem – stwierdził Bock, zdziwiony.
– Nie informowałam pana, ponieważ admirał Sandecker nie znał miejsca ich pobytu. A zanim się dowiedział, uciekli już o własnych siłach. Sprawa stała się nieaktualna.
– Tebezza nie będzie łatwą operacją – Bock wrócił do tematu. – Ufam w umiejętności moich ludzi, ale nie mogę dać pani żadnych gwarancji powodzenia akcji. W każdym razie nie obędzie się bez ofiar.
– Ale nie możemy przecież siedzieć z założonymi rękami – głos pani Kamil brzmiał bardzo poważnie. – Doktor Hopper i jego zespół badawczy to pracownicy ONZ. Musimy ich ratować – to nasz obowiązek.
– Całkowicie się z panią zgadzam. Czułbym się jednak pewniej, gdyby pułkownik Levant mógł liczyć na jakąś odsiecz, jeśli zostanie okrążony przez wojska malijskie.
– Może Brytyjczycy lub Francuzi będą bardziej skłonni…
– Amerykanie są najlepiej przygotowani do szybkiej akcji. Gdyby to zależało ode mnie, wybrałbym formację "Delta".
Kamil ustąpiła, choć wiedziała, że trudno będzie pokonać opór Białego Domu, a zwłaszcza szefa urzędu prezydenta.
– Dobrze, przedstawię tę sprawę prezydentowi USA – powiedziała bez zapału. – Tylko tyle mogę zrobić.
– A ja na wszelki wypadek poinformuję pułkownika Levanta, że nie może sobie pozwolić na żaden błąd; nie może liczyć na pomoc.
– Może będzie miał trochę szczęścia.
Bock poczuł dziwny dreszcz. Westchnął głęboko.
– Zawsze, ilekroć liczę na odrobinę szczęścia, wszystko idzie wyjątkowo źle.
Julien Perlmutter siedział w swojej ogromnej bibliotece, mieszczącej dziesiątki tysięcy książek. Większość stała w idealnym porządku na lśniących mahoniowych półkach, ale co najmniej dwieście walało się w nieładzie na perskim dywanie lub piętrzyło w stertach na staroświeckim, zasuwanym żaluzją biurku. Ubrany w swój zwykły domowy strój – jedwabną piżamę i szlafrok oraz w miękkie kapcie – czytał jakiś manuskrypt z siedemnastego wieku.Perlmutter był sławnym historykiem-marynistą. Jego zbiór dokumentów i zapisów literackich, dotyczących okrętów i żeglugi, uchodził za najbogatszy w świecie. Czołowe muzea i biblioteki całych Stanów skłonne były zapłacić każdą sumę za jego kolekcję. Ale człowiek, który odziedziczył pięćdziesiąt milionów dolarów, zupełnie nie dbał o pieniądze. Przypominał sobie o ich istnieniu tylko wtedy, kiedy chciał uzupełnić swoje zbiory o jeszcze jednego białego kruka.
Jego miłość do książek i do starych okrętów dalece przewyższała uczucie, jakim mężczyzna może darzyć kobiety. Jeśli był na świecie ktoś, zdolny zrobić na zawołanie i z pamięci godzinny wykład o każdym okręcie, jaki kiedykolwiek wpisano do rejestrów morskich – tym kimś był Julien Perlmutter. Toteż każdy, kto prowadził podmorskie badania, wydobywał stare wraki lub szukał w nich skarbów, musiał prędzej czy później trafić do niego z prośbą o radę i pomoc.
Był potwornie otyły – ważył sto osiemdziesiąt kilogramów- zapewne wskutek nieposkromionego łakomstwa i braku jakichkolwiek wysiłków fizycznych z wyjątkiem zdejmowania książek z regałów i wertowania ich stron. Miał wesołe, intensywnie błękitne oczy, a pod gęstym, siwym zarostem kryła się niezdrowo zarumieniona twarz.Zadzwonił telefon na biurku. Perlmutter musiał odsunąć na bok stertę otwartych książek, by dosięgnąć słuchawki.
– Julien? Mówi Dirk Pitt – zabrzmiał głos w słuchawce.
– Witaj, chłopcze! – uradował się szczerze Perlmutter. – Kopę lat cię nie widziałem.
– Rzeczywiście będzie ze trzy tygodnie.
– Może wpadniesz do mnie na sławne naleśniki Perhnuttera?
– Obawiam się, że wystygną, zanim dojadę – odparł Pitt.
– A gdzie jesteś?
– W Algierze.
Perlmutter aż prychnął ze zdziwienia.
– Co robisz w takim okropnym miejscu?
– Różne rzeczy; między innymi zajmuję się pewnym wrakiem.
– W Morzu Śródziemnym?
– Nie, na Saharze.
Perlmutter znał Pitta zbyt dobrze, by uznać to za żart.
– Znam legendę o okręcie na pustyni w Kalifornii, nad morzem Corteza, ale o okrętach na Saharze jeszcze nie słyszałem.
– Natrafiłem na trzy niezależne informacje – wyjaśnił Pitt. – Najpierw jakiś stary amerykański włóczykij, spotkany przypadkowo na pustyni, mówił, że szuka pancernika Texas. Przysięgał, że ten pancernik dopłynął tam rzeką, która potem wyschła, utknął na mieliźnie i został na pustyni na zawsze. Przypuszczalnie miał w ładowniach złoto ze skarbca Konfederacji.
Perlmutter roześmiał się głośno.
– Czy ten stary nie kurzył przedtem jakiejś pustynnej trawki?
– Twierdził też, że na pokładzie pancernika był Abe Lincoln.
– No, to już nawet nie jest śmieszne; toż to czysta fantazja!
– Może i fantazja, ale zapamiętałem to sobie. A potem znalazłem jeszcze na Saharze dwa inne tropy. Jeden to stare malowidło ścienne w grocie, przedstawiające coś, co mogło być tylko okrętem wojennym Konfederacji; nawet bandera się zgadza. Drugi to dziennik pokładowy z samolotu Kitty Mannock.
– Chwileczkę! – głos Perlmuttera zabrzmiał sceptycznie. – Czyjego samolotu?
– Kitty Mannock – powtórzył Pitt.
– Znalazłeś ją? Boże, ona zaginęła dobre sześćdziesiąt lat temu! Naprawdę znalazłeś miejsce katastrofy?
– Razem z Alem Giordino natrafiliśmy na jej zwłoki i wrak samolotu w głębokim wąwozie na pustyni.
– Moje gratulacje! – krzyknął Perlmutter. – Wyjaśniliście jedną z największych zagadek w historii lotnictwa.
– To czysty przypadek…
– Słuchaj no, Dirk. Kto płaci za tę rozmowę?
– Ambasada USA w Algierze.
– W takim razie zaczekaj chwilę przy telefonie. Zaraz wrócę.
Perlmutter z trudem dźwignął się z krzesła i powoli, kołyszącym krokiem podszedł do odległego regału. Przez parę sekund przeczesywał wzrokiem jego zawartość. Znalazłszy książkę, której szukał, wyciągnął ją, wrócił do biurka, usiadł i szybko przewertował strony. Wreszcie znowu chwycił słuchawkę.
– Mówisz, że ten okręt nazywał się Texas'?
– Tak, zgadza się.
– Pancernik, zbudowany w stoczni Rocketts w Richmond, zwodowany w marcu 1865 roku, zaledwie miesiąc przed końcem wojny – recytował Perlmutter. – Sto dziewięćdziesiąt stóp długości i czterdzieści szerokości po pokładzie. Dwa silniki, dwie śruby, zanurzenie jedenaście stóp, sześciocalowy pancerz. Uzbrojenie: dwa działa stufuntowe Blakely i dwa sześćdziesięcioczterofuntowe. Prędkość maksymalna: czternaście węzłów.Perlmutter przerwał, zaniepokojony ciszą w słuchawce.
– Słyszałeś?
– Tak, to musiał być cud techniki w swoich czasach.
– Oczywiście! Był prawie dwa razy szybszy od wszystkich innych opancerzonych okrętów obu flot w tamtej wojnie.
– Wiesz coś o jego losach?
– To bardzo krótka historia. Stoczył tylko jedną, zresztą chwalebną bitwę, na James River, przeciwko całej flocie Unii i artylerii fortów zamykających Hampton Roads. Poważnie uszkodzony, przebił się jednak na otwarty Atlantyk – i nikt więcej go nie widział.
– A więc rzeczywiście zaginął bez wieści?
– Tak, ale w tym akurat nie ma nic niezwykłego. Wszystkie pancerniki Konfederacji były budowane tylko do służby na rzekach i wodach przybrzeżnych; nie nadawały się do żeglugi pełnomorskiej.
– Dlatego uznano powszechnie, że Texas nabrał wody przy dużej fali i zatonął.
– Sądzisz, że nie mógł przepłynąć Atlantyku i dostać się na Saharę przez Niger?
– O ile pamiętam, z tych konfederackich pancerników tylko Atlanta próbowała wyjść na otwarte morze. To był okręt przechwycony przez Unię w bitwie w cieśninie Wassaw w Georgii, potem zatopiony na James River. Podniesiono go z dna, wyremontowano, a mniej więcej rok po wojnie sprzedano królowi Haiti. Atlanta wypłynęła z zatoki Chesapeake na ocean, w kierunku Karaibów – i zaginęła. Ludzie, którzy przedtem na niej służyli, twierdzili, że brała wodę nawet przy niewielkiej fali.
– A jednak ten stary poszukiwacz skarbów przysięgał, że krajowcy i koloniści francuscy w Afryce od wielu pokoleń powtarzają legendę o żelaznym okręcie, płynącym bez żagli w górę Nigru.
– Chcesz, żebym to sprawdził?
– A mógłbyś?
– Prawdę mówiąc, już mnie to wciągnęło. Bo jest jeszcze jedna zagadkowa sprawa z tym Texasem.
– Co takiego?
– Mam przed sobą kompletny wykaz okrętów z Wojny Secesyjnej – odparł Perlmutter. – Przy każdym jest wiele odnośników do innych dokumentów i lektur. A przy twoim nieszczęsnym Texasie nie ma nic.
– Wygląda to tak, jakby ktoś rozmyślnie zacierał ślady po tym pancerniku.
Opuścili amerykańską ambasadę dyskretnie, wyjściem dla klientów konsulatu, i zatrzymali na ulicy pierwszą przejeżdżającą taksówkę. Pitt podał kierowcy kartkę z instrukcją po francusku, napisaną przez pracownika ambasady, po czym usiadł z tyłu obok Giordina. Taksówka przecięła centralny plac miasta z jego malowniczymi meczetami i strzelistymi minaretami. Mieli szczęście, trafili na kierowcę z żyłką sportową. Pędził slalomem miedzy pojazdami, poganiał przekleństwami przechodniów na przejściach, lekceważył światła i policjantów, którzy zresztą już dawno zrezygnowali z ambicji opanowania chaosu panującego w mieście w godzinach popołudniowego szczytu.Dotarłszy do głównej arterii, równoległej do portowego bulwaru, ale nieco mniej zatłoczonej, taksówka pomknęła na południe i wkrótce znalazła się na przedmieściu. Kierowca zgodnie z instrukcją zatrzymał wóz w odludnej, krętej alei. Wysiedli, zapłacili i nie ruszali się z miejsca, dopóki taksówka nie zniknęła za zakrętem. Niespełna minutę później zatrzymał się przy nich peugeot 605 ze znakami francuskich sił lotniczych. Kiedy sadowili się na tylnym siedzeniu luksusowej limuzyny, umundurowany kierowca nie drgnął ani nie odezwał się słowem. Ruszył szybko, zanim jeszcze Giordino zdążył zatrzasnąć drzwi.