Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ludzie Massarde'a skrępowali ich brutalnie, zakuli w kajdanki i zawlekli do dusznej, wilgotnej komórki pod podłogą najniższego pokładu. Tuż nad sobą mieli maszynownię i generator prądu. Krótki łańcuch kajdanków, którymi przykuci byli do gorącej metalowej rury, zmusił ich do klęczenia. Słyszeli kroki pilnującego ich strażnika rytmicznie stukające w metalową podłogę maszynowni. Piekły ściśnięte w ciasno zapiętych kajdankach nadgarstki.

Gorąco rozpalonej rury parzyło gołe kolana.O ucieczce nie mogło być mowy. Przekazanie ich policji generała Kazima stanowiło tylko kwestię czasu. Czekała ich pewna śmierć z rąk jego oprawców. Pod pokładem było duszno i trudno było oddychać. Ociekali potem z powodu nieznośnego, wilgotnego gorąca, promieniującego z rozpalonej rury. Z każdą chwilą było gorzej. Po dwóch godzinach tego piekła Giordino był już u kresu sił. Wilgotność powietrza wydawała mu się wyższa niż w jakiejkolwiek łaźni parowej, w której zdarzyło mu się przebywać. Wraz z poceniem się wzrastało pragnienie.Spojrzał na Pitta, chcąc zobaczyć, jak jego twardy przyjaciel znosi te tortury. Pitt był zupełnie spokojny. Mokra od potu, zamyślona twarz wyglądała na zadowoloną. Oglądał z zaciekawieniem pęk kluczy technicznych wiszących na ścianie pomieszczenia. Niestety nie mógł ich dosięgnąć. Łańcuch kajdanek zatrzymywał się na podtrzymującej rurę obejmie. Mierzył wzrokiem dystans dzielący jego rękę od obręczy z kluczami.

– Jeszcze jeden pasztet, w który się wpakowaliśmy, Stanley – Giordino zacytował zdanie z komedii Flipa i Flapa.

– Wybacz, Ollie, ale to wszystko dla ludzkości… – odrzekł Pitt z uśmiechem.

– Czy myślisz, ze Rudiemu się udało?

– Jeśli trzymał się bocznych ulic i zachował spokój, z pewnością nie wpakował się w taką kabałę, jak my.

– Co ten francuski krezus będzie miał z tego, że wyciśnie z nas cały pot? – spytał Giordino, ocierając twarz ramieniem.

– Nie mam pojęcia – odrzekł Pitt. – Myślę jednak, że niedługo się dowiemy, dlaczego zamiast oddać nas, policji, trzyma nas w tym gorącym pudle.

– Musi być rzeczywiście z niego zawzięty facet, jeśli tak się wścieka o ten głupi telefon.

– To moja wina – rzekł Pitt z błyskiem wesołości w oku. – Powinienem był zamówić telefon na koszt Sandeckera.

– Daj spokój. Nie mogłeś przewidzieć, ze facet jest aż taki skąpy.

Pitt spojrzał na Giordina z niemym podziwem. Był pełen uznania dla ciężkiego, rubasznego Włocha, którego stać było na dowcipy w tak krytycznym momencie.Podczas długich morderczych minut w strasznej, gorącej celi myśli Pitta całkowicie skupiły się na rozważaniu możliwości ucieczki. Na pierwszy rzut oka wszelki optymizm wydawał się bezpodstawny. Nie mieli sił uwolnić się z kajdanków ani zerwać łańcucha, którym przytwierdzono ich do gorącej rury.Przez myśl przebiegały mu dziesiątki pomysłów. Na razie jednak żaden z nich nie wchodził w grę. Takim czy innym sposobem trzeba było przede wszystkim odczepić się od rury. Inaczej żaden plan nie miał sensu.Przerwał jednak wszystkie rozważania, ponieważ pojawił się strażnik i zdjął im kajdanki. Jednocześnie w otwartej klapie sufitu gorącego boksu ukazało się czterech ludzi Massarde'a. Wciągnęli Pitta i Giordina najpierw na pokład maszynowni, potem na poziom luksusowych pomieszczeń jachtu.

Wprowadzili więźniów do pokoju, w którym rozparty na skórzanej sofie Yves Massarde ćmił cienkie cygaro i popijał koniak. Naprzeciwko niego siedział ciemnoskóry oficer z kieliszkiem szampana w ręku. Żaden z mężczyzn nie drgnął, kiedy Pitt i Giordino ociekający potem i brudem stanęli przed nimi w szortach i podkoszulkach.

– To te nędzne kreatury wyłowiłeś z rzeki? – spytał oficer spoglądając na nich wzrokiem zimnym i bez wyrazu.

– Prawdę mówiąc, dostali się tu bez zaproszenia – odrzekł Massarde. – Zastałem ich, jak korzystali z mojego systemu telekomunikacyjnego.

– Myślisz, ze wysłali jakąś wiadomość?

Massarde potwierdził ruchem głowy.

– Niestety, było już za późno, żeby im przeszkodzić.

Oficer postawił kieliszek na stole, wstał z krzesła i zbliżył się do Pitta. Był wyższy od Giordina, ale Pittowi sięgał zaledwie do ucha.

– Który z was kontaktował się ze mną na rzece?

Pitt przyjrzał mu się uważnie.

– Pan generał Kazim?

– Tak, to ja.

– Potwierdza się teza, że nie można nikogo ocenić po głosie. Wyobrażałem sobie pana jak Rudolfa Valentino, a widzę Billy'ego Kłamcę…

Pitt zwinął się wpół: Kazim kopnął go z wściekłością w podbrzusze. Cios był silny i bolesny. Złość na twarzy Kazima przerodziła się jednak w zdumienie, gdy Pitt zręcznym ruchem chwycił mocno obiema rękami jego nogę, nagle jakby zawisłą w powietrzu. Kazim przez chwilę usiłował utrzymać równowagę. Tymczasem Pitt pchnął trzymaną w ręku nogę Kazima tak, że ten upadł z powrotem na fotel.

Zapadła zupełna cisza. Kazim znieruchomiał. Od dziesięciu lat był dyktatorem i nigdy nie zdarzyło mu się spotkać z taką zuchwałością. Był tak przyzwyczajony do tego, że ludzie drżą przed nim, że zupełnie nie wiedział, jak zareagować na poniżającą go sytuację. Oddychał szybko, a purpurową twarz wykrzywił grymas wściekłości. Zacisnął usta. Tylko oczy pozostały zimne, czarne i bez wyrazu.Wolno wyciągnął z kabury rewolwer. Przestarzały półautomat, dziewięciomilimetrowa beretta 92 SB, odnotował w myśli Pitt, jakby to nie o niego chodziło w tej grze. Kazim bez pośpiechu odbezpieczył broń i skierował lufę prosto w Pitta. Na brunatnej twarzy dyktatora błąkał się szyderczy uśmiech.

Pitt widział kątem oka, że jego przyjaciel ma ochotę zaatakować generała. Jednocześnie obserwował ruchy palców Kazima ściskającego broń. Stał na lekko ugiętych nogach, gotów natychmiast uskoczyć w prawo. Chwila zamieszania mogłaby dać mu jakąś szansę ucieczki, jednak zdawał sobie sprawę, że drażniąc Kazima i doprowadzając go do ostateczności, stracił nad nim przewagę. Wiedział też, że jego śmierć miała być powolna i okrutna. Kazim zapewne strzela dobrze i bez trudu dosięgnąłby go z tak małej odległości. Oczywiście mógł szybkim unikiem spowodować, że pierwszy strzał byłby niecelny, jednak następnym strzałem Kazim z pewnością by go trafił, choćby w kolana. Z oczu generała można było wyczytać, że nie życzy sobie jego szybkiej śmierci.

Nagle, tuż przed spodziewaną strzelaniną i masakrą, odezwał się spokojny głos Massarde'a.

– Generale, dokonuj swoich egzekucji gdzie indziej, nie w moim gabinecie.

– Ten wyższy musi umrzeć – syknął Kazim, utkwiwszy w Pitcie wzrok.

– W porządku, zdążysz – rzekł Massarde, nalewając sobie następny kieliszek koniaku. – Nie chciałbym jednak, żebyś zaplamił mi krwią ten drogocenny dywan Navajow.

– Kupię ci nowy – warknął Kazim.

– Czy wziąłeś pod uwagę, że ten człowiek woli zapewne szybką śmierć od tortur? Przecież tylko po to cię sprowokował.

Kazim opuścił powoli pistolet. Jego twarz przybrała sadystyczny wyraz.

– Masz rację; jeśli o to mu chodziło…

– To spryciarze – ciągnął dalej Massarde. – Chcą przed nami coś ukryć, jakąś ważną sprawę. Myślę, że jeśli zaczną mówić, obaj na tym skorzystamy.

Kazim wstał z krzesła, zbliżył się do Giordina i przytknął mu pistolet do prawego ucha.

– Zobaczymy, czy teraz okaże się bardziej rozmowny niż na łodzi.

– Na jakiej łodzi? – spytał Giordino naiwnie.

– Na tej, z której wyskoczyliście, zanim wyleciała w powietrze.

– Ach, na tej.

– Czego tu szukacie? Po co dopłynęliście Nigrem aż do Mali?

– Obserwujemy zwyczaje tutejszych ryb…

– A ta broń na pokładzie?

– Jaka broń? – Giordino rozłożył ręce. – Nie mieliśmy żadnej broni.

– Czy już zapomniałeś, co zrobiliście z benińskimi kanonierkami?

– Przepraszam, nie wiem o co chodzi – Giordino pokręcił przecząco głową.

– Parę godzin w mojej kwaterze w Bamako odświeży ci pamięć.

– Nie potrzebujemy cudzoziemców, którzy odmawiają współpracy – wtrącił Massarde.

– Daj spokój – rzucił Pitt, spoglądając na Giordina. – Lepiej powiedzieć im prawdę.

Giordino odwrócił się do niego gwałtownie.

– Zwariowałeś? – krzyknął przerażony.

– Może jesteś odporny na tortury, ale ja nie. Na samą myśl o tym robi mi się słabo. Jeśli nie powiesz wszystkiego generałowi Kazimowi, to ja to zrobię.

– Twój przyjaciel wreszcie zrozumiał – rzekł Kazim. – Radzę ci go posłuchać.

Przez chwilę Giordino wahał się, po czym rzucił się z wściekłością na Pitta.

– Ty skurwielu, ty cholerny zdrajco… – Giordino przerwał, ponieważ kolba pistoletu Kazima wylądowała na jego twarzy, raniąc go w brodę. Giordino cofnął się kilka kroków, po czym ruszył naprzód jak rozjuszony byk. Kazim podniósł automat i wymierzył między oczy Giordina.

Zaczyna się, pomyślał spokojnie Pitt. Szybko skoczył między Kazima i Giordina, po czym chwycił Giordina za ręce, usiłując przytrzymać mu je na plecach.

– Uspokój się na miłość boską!

Massarde nacisnął niepostrzeżenie guzik umieszczony w małym stoliczku obok skórzanej kanapy. Niemal natychmiast w pokoju znalazła się cała grupa jego goryli. Rzucili się na Amerykanów i powalili ich na ziemię. Pitt szybkim spojrzeniem zmierzył siły. Postanowił nie stawiać oporu. Wiedział, że to bezcelowe. Wolał oszczędzać siły na później. Giordino jednak szarpał się z ludźmi Massarde'a, wyrzucając z siebie przekleństwa.

– Zabierzcie go z powrotem do zenzy – rzekł Massarde, wskazując Giordina.

Ludzie Massarde'a dali spokój Pittowi i skupili wszystkie swoje wysiłki na osobie Giordina. Jeden z nich uderzył go mocno w tył głowy końcem policyjnej pałki. Pod wpływem silnego bólu i zmęczenia Giordino zmiękł. Dwaj strażnicy wzięli go pod ramiona i wywlekli z gabinetu.

Kazim lufą automatu wskazał leżącego na ziemi Pitta.

– Jeśli wolisz mówić niż umierać w powolnej agonii, to dlaczego nie podasz prawdziwego nazwiska?

Pitt podniósł się i usiadł na ziemi.

– Pitt. Dirk Pitt.

– Czy można ci wierzyć?

– Takie samo dobre nazwisko jak każde inne.

Kazim zwrócił się do Massarde'a:

– Czy kazałeś ich przeszukać? Massarde skinął głową.

36
{"b":"97609","o":1}