Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– To byłby absurd. Co może interesować Amerykanów w tak biednym i nieatrakcyjnym kraju jak Mali?

– A jednak coś ich tam ciągnie. To raczej ty powinieneś wiedzieć, o co im chodzi.

Yerli namyślał się przez chwilę, ale w końcu nic nie powiedział.

Zastukał mocno w szybę, dzielącą ich od szoferki i wskazał najbliższy zakręt. Szofer zahamował i zatrzymał się przed wielkim biurowcem.

– Tak szybko mnie opuszczasz? – Tym razem w jej głosie można było wyczuć pogardę.

Odwrócił się i spojrzał na nią.

– Naprawdę przepraszam. Wybacz mi.

Miała tego dosyć. Potrząsnęła głową.

– Nie, Ismail. Tym razem ci nie przebaczę. Nigdy się już nie spotkamy. Aha, spodziewam się jutro rano twojego listu z rezygnacją. Jeśli tego nie zrobisz, zostaniesz usunięty z pracy w ONZ dyscyplinarnie.

– Czy nie jesteś zbyt surowa?

– Nie – pani Kamil podjęła już decyzję. – Widzę po prostu, że przestałeś być lojalny i wobec ONZ, i wobec Francji. Mam wrażenie, że interesują cię wyłącznie własne cele.

Przechyliła się nad nim i energicznie otworzyła drzwi.

– Wysiadaj!

Yerii wysiadł bez słowa i przez chwilę jeszcze stał na skrzyżowaniu. Hala Kamil i oczami pełnymi łez zatrzasnęła drzwi. Nawet na niego nie spojrzała.

Yerli nie odczuwał żadnych skrupułów ani żalu. Był profesjonalistą. Miała rację, posłużył się nią. W swoim czasie oboje czuli do siebie pociąg fizyczny. Niestety, tak jak wiele kobiet, które wiążą się z uczuciowo obojętnym mężczyzną, zakochała się w nim. Teraz płaciła za to.Wszedł do baru w Algonquin Hotel, zamówił drinka, po czym podszedł do automatu telefonicznego. Wystukał numer i czekał dłuższą chwilę.

– Mam informację dla pana Massarde'a – rzekł konfidencjonalnie ściszonym głosem.

– Skąd pan dzwoni?

– Z ruin Pergamonu.

– Z Turcji?

– Tak – uciął krótko. Nie wierzył telefonom, ale te dziecinne szyfry denerwowały go.

– Jestem w barze hotelu Algonquin. Kiedy możemy się spotkać?

– O pierwszej w nocy nie będzie za późno?

– Nie, mam dziś późną kolację.

Odwiesił słuchawkę. Zastanawiał się, czy Amerykanie wiedzą coś o Fort Foureau. Co wiedzą o spalarni odpadów i czy węszą już w okolicy? Jeśli tak, to konsekwencje mogą być straszne; upadek rządu we Francji będzie najmniejszą z nich.

22

Za nim była ponura czerń rzeki, przed nim lśniły światła miasta Gao. Gunn miał jeszcze przed sobą dziesięć metrów do przepłynięcia, gdy poczuł nagle pod nogami muł rzeczny. Przez chwilę jeszcze płynął, aż do momentu, w którym mógł nawet ręką dotknąć dna. Minąwszy przybrzeżną mieliznę, wyszedł na brzeg. Przez parę minut nadsłuchiwał, wpatrzony w ciemność rzeki.Plaża wznosiła się pod kątem dziesięciu stopni. Kończyła się niskim murem, za którym biegła droga. Mokry i zmęczony Gunn rozkoszował się dotykiem ciepłego piasku. Leżał na plaży w poczuciu chwilowego bezpieczeństwa i wygody. Czuł jeszcze skurcz prawej nogi i straszne zmęczenie ramion. Wymacał plecak. Kiedy wykonał swój karkołomny skok za burtę, przez chwilę wydawało mu się, że plecak zsunął mu się z pleców. Był jednak ciągle na swoim miejscu, dobrze przytwierdzony do ramion mocnymi paskami.Wstał i pochylony podszedł do murku, po czym przyklęknął obok niego i przez chwilę obserwował drogę. Była pusta. Nieco dalej odchodziła od niej inna droga, prowadząca w głąb miasta. Przechadzało się po niej sporo ludzi.

Kątem oka dostrzegł niezwykłą scenę. Na dachu pobliskiego domu siedział człowiek i ćmił papierosa. Gunn wytężył wzrok. Na dachach sąsiednich domów także majaczyły sylwetki ludzi: wesoło ze sobą rozmawiali. Nie wiadomo czemu pomyślał o kretach wychodzących nocą ze swoich nor.Przez dłuższy czas obserwował tubylców, usiłując zapamiętać ich ruchy i sposób ubierania się. Przechadzali się bez pośpiechu po ulicy jak duchy, w luźnych, powiewnych strojach. Gunn zrzucił plecak i wyjął z niego zwykłe niebieskie prześcieradło. Oddarł jego część i szybko zaimprowizował długą szatę w rodzaju dżellaby, z szerokimi rękawami i kapturem. W konkursie tutejszej mody nie wziąłby zapewne pierwszej nagrody, był jednak zadowolony ze swojego dzieła. Pozwalało poruszać się swobodnie po słabo oświetlonym mieście, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania. Zastanawiał się nad zdjęciem okularów, ale szybko odrzucił tę myśl. Był krótkowidzem i z odległości większej niż dwadzieścia metrów nic nie widział. Postanowił więc jedynie spuścić kaptur głęboko na oczy, by zakryć przynajmniej ciemną oprawkę. Zmienił także umocowanie plecaka: z pleców przeniósł go na piersi, gdzie ukryty pod obszerną szatą nadawał mu wygląd grubasa.Ostrożnie przeszedł przez mur i szybko przedostał się na przeciwną stronę drogi, by wmieszać się w tłum spacerujących boczną ulicą mieszkańców Gao. W kilka minut doszedł do głównego skrzyżowania miasta. Po ulicach krążyło kilka starych taksówek, jeden czy dwa autobusy, parę zdezelowanych motorowerów i sporo rowerów.Jak dobrze byłoby po prostu zatrzymać taksówkę i kazać zawieźć się na lotnisko, pomyślał. Nie mógł jednak zwracać na siebie uwagi. Przed opuszczeniem łodzi przestudiował starannie plan miasta. Dowiedział się, że lotnisko znajduje się kilka kilometrów na południe od centrum. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie ukraść roweru, jednak szybko porzucił ten zamiar. Z pewnością kradzież zostałaby zauważona. Dano by znać policji, co prędzej czy później spowodowałoby jakieś poszukiwania; być może zwrócono by uwagę na obcokrajowca, nielegalnie przebywającego w mieście, i tak dalej… Nie, należało tego za wszelką cenę uniknąć.

Wolno wędrował ulicami miasta. Minął plac targowy, odrapany Hotel Atlantyda i przekupniów, mimo późnej pory zachwalających swe towary pod jego arkadami. Dolatywał go mdlący zapach egzotycznych przypraw. Na szczęście wiatr wywiewał szybko wszystkie nieprzyjemne zapachy miejskie w kierunku pustyni. Nigdzie nie było widać drogowskazów, kierował się więc pozycją gwiazdy polarnej.Ludzie ubrani byli dość jaskrawo. Dominował niebieski, zielony i żółty, dobrze widoczne mimo zmroku. Mężczyźni nosili dżellaby lub luźne kaftany; niektórzy ubrani byli w normalne spodnie i tuniki. Rzadko kiedy dostrzegało się klasyczne turbany; głowy były przeważnie owinięte luźnym zawojem z niebieskiego materiału. Wiele kobiet nosiło eleganckie sukienki, inne miały na sobie długie, powiewne stroje. Prawie żadna z nich nie zakrywała twarzy.

Rozmawiali ze sobą dziwnymi, przyciszonymi głosami. Wokół biegały dzieci, każde inaczej ubrane. Atmosfera miasta, ruchliwość i wesołość ludzi nie wskazywały na to, że jest to kraj wyjątkowej nędzy. Ludzie zachowywali się tak, jakby nie zdawali sobie sprawy, że są aż tak biedni.Z opuszczoną głową, kryjąc w kapturze swą białą twarz, Gunn przemierzał miasto wraz z tłumem. Stopniowo ulice pustoszały. Nikt go nie zatrzymywał ani nie zadawał pytań. Na wszelki wypadek miał już przygotowaną odpowiedź: jest turystą, odbywającym wycieczkę wzdłuż rzeki Niger. Zresztą nie zastanawiał się specjalnie nad tym, co ma mówić. Niebezpieczeństwo, że zostanie zatrzymany jako nielegalnie przebywający tu Amerykanin, było prawie żadne.Wreszcie zauważył znak drogowy, na którym narysowany był samolot. Na razie szczęście go nie opuszczało. Drogę na lotnisko odnajdywał łatwiej, niż się tego spodziewał.Minął właśnie najruchliwszą, handlową dzielnicę i znalazł się w slumsach. Od samego początku Gao robiło na nim wrażenie miasta, które o zmroku staje się groźne; miasta krwi i przemocy. Jego wyobraźnia pracowała coraz silniej. Przemierzając prawie puste uliczki odnajdywał w twarzach siedzących przed domami ludzi zaciekawienie i wrogość. Wszedł w opustoszały zaułek głównie po to, żeby wyjąć z plecaka stary 38-kalibrowy rewolwer Smith amp; Wesson. Dostał go jeszcze od swojego ojca. Instynkt mówił mu, ze krążąc po tych miejscach, można nie doczekać świtu.

W pewnej chwili minęła go, wzbijając tumany kurzu, załadowana cegłami ciężarówka. Gunn szybko uświadomił sobie, że zmierza w tym samym co on kierunku. Odrzucił względy ostrożności i postanowił ją dogonić. Przyszło mu to bez wielkiego trudu i już po chwili leżał na kupie cegieł, rozglądając się dokoła.Po organicznych wyziewach miasta z przyjemnością wdychał zapach dieslowskich spalin. Ze swojej pozycji dostrzegł po lewej stronie, kilka kilometrów przed ciężarówką, dwa czerwone światła. Gdy podjechali bliżej, zorientował się, że umieszczone są na dachu jakiegoś budynku; za nim majaczyły w ciemnościach dwa duże hangary. Niewątpliwie było to lotnisko.Kierowca ciężarówki zwolnił, zauważywszy w jezdni jakąś dziurę. Gunn wykorzystał to i zeskoczył na ziemię. Ciężarówka pomknęła dalej, wyrzucając spod kół fontanny piasku. Przez pewien czas widział jeszcze jej czerwone tylne światła. Na poboczu drogi dostrzegł napis, w trzech językach zapowiadający Międzynarodowy Dworzec Lotniczy w Gao.

– Międzynarodowy – odczytał głośno. – Miejmy nadzieję…

Szedł krawędzią drogi, chowając się przed przejeżdżającymi samochodami. Nie miał zresztą powodów do obaw. W budynkach lotniska panowały ciemności, parking był zupełnie pusty. Nadzieje Gunna jednak zachwiały się mocno, gdy ujrzał z bliska budynek. "Międzynarodowy dworzec" przypominał obskurny drewniany magazyn z pordzewiałym blaszanym dachem. Stojąca nieco dalej wieża kontrolna wspierała się na żelaznych, całkowicie przeżartych przez rdzę rusztowaniach; praca tam wymagała nie lada odwagi. Okrążył z daleka budynki i znalazł się na równie mrocznej i pustej betonowej płycie. W dalszej części lotniska stało osiem silnie oświetlonych odrzutowców wojskowych i jeden samolot transportowy.

Nagle znieruchomiał. Przed bocznym wyjściem z gmachu lotniska dostrzegł dwóch uzbrojonych żołnierzy. Jeden siedział na krześle przed budynkiem, drugi stał w drzwiach, paląc papierosa.Miał teraz do czynienia z wojskiem. Spojrzał na zegarek, wspaniały wodoodporny. Chronosport. Dwadzieścia po jedenastej. Poczuł nagłe zmęczenie. Tyle wysiłku po to, żeby znaleźć się na kompletnie martwym lotnisku. A do tego jeszcze ci malijscy żandarmi… Ciekawe, kiedy go tu odkryją. A może sam umrze z głodu i pragnienia…Postanowi! czekać. Nie miał innego wyjścia. Byłoby jednak niedobrze, gdyby zastał go tu dzień. Przeszedł około stu metrów w stronę pustyni, aż znalazł niewielki dół, częściowo wypełniony resztkami jakiejś rozwalonej szopy. Ułożył się we wgłębieniu suchego piasku i przykrył się paroma starymi, zmurszałymi deskami. Oczywiście w dole mogły być skorpiony i inne paskudztwo pustyni, był jednak zbyt znużony, żeby o tym myśleć. Po trzydziestu sekundach już spał.

35
{"b":"97609","o":1}