Pitt zaparł się mocno nogami i z całej siły ścisnął rękami koło steru. Przygotowywał się do szybkiego zwrotu. Ryk dieslowskich silników i szum wiatru zabrzmiały niczym dźwięki ostatniego aktu Wagnerowskiego "Zmierzchu Bogów". Brakowało tylko grzmotów i błyskawic.Ale i one nie nadeszły. Dryfująca kanonierka malijska zamieniła się nagle w ścianę ognia, rozdzierając straszliwym hukiem nocną ciszę pustyni i obsypując Calliope gradem pocisków.
Z pokładu swego odrzutowca generał Kazim oglądał z przerażeniem atak ścigacza. Ogarnęła go wściekłość.
– Kto pozwolił kapitanowi otworzyć ogień? – ryknął. Cheik spojrzał na niego niepewnie.
– Musiał sam podjąć tę decyzję.
– Niech natychmiast przestanie! Chcę mieć ten jacht nietknięty.
– Tak jest – Cheik skłonił się i ruszył w stronę kabiny telekomunikacyjnej.
– Co za idiota! – Kazim trząsł się ze złości. – Powiedziałem chyba wyraźnie: nie strzelać, dopóki nie rozkażę. Kapitana i załogę ścigacza rozstrzelać za nieposłuszeństwo!Minister Messaoud Djerma spojrzał na Kazima z dezaprobatą.
– Jest pan zbyt surowy.
Kazim zmroził go złym spojrzeniem.
– Tak należy karać niestosowanie się do rozkazów.
Djerma cofnął się przed morderczym wzrokiem zwierzchnika. Nikt, kto miał na utrzymaniu żonę i dzieci, nie odważył się sprzeciwiać Kazimowi. Ci, którzy kwestionowali rozkazy generała, znikali tak, jakby nigdy nie istnieli.Powoli Kazim przeniósł wzrok z ministra Djermy na to, co działo się na rzece.Śmiercionośne pociski rozświetlały mrok pustyni. Waliły w prawą burtę Calliope i brzmiało to tak, jakby dziesięć dział strzelało jednocześnie. Pociski biły w wodę jak grad, niektóre jednak trafiały w bezbronny jacht. Na szczęście nie przedostawały się w głąb, choć w dziobie i na przednim pokładzie pojawiły się dziury. Pitt instynktownie przykucnął i rozpaczliwie szarpnął kołem sterowym, by umknąć przed niszczącym ogniem. Calliope zmieniła kurs, załoga ścigacza po chwili dostosowała jednak linię ognia do pozycji jachtu i zaczęła atakować od nowa, dziurawiąc metalowy kadłub i miażdżąc fiberglas nadbudówki.
Z podziurawionego jachtu wydobywał się dym; ogień zaczął trawić zwoje lin w forpiku. Obok Pitta eksplodowała konsoleta. Nic mu się nie stało, choć czuł spływającą po policzku krew. Przeklinał swą głupotę. Dlaczego sądził, że Malijczycy oszczędzą Calliope? Żałował teraz, że Giordino wyjął rakiety z wyrzutni i umieścił je obok zbiorników paliwa. Wystarczy jeden celny strzał w komorę silnika i wylecą w powietrze jako przyszły pokarm dla ryb.Znajdowali się tak blisko kanonierki, że w błyskach działek Pitt mógł odczytać godzinę na swojej Doxie. Szarpnął nerwowo sterem, zmuszając podziurawiony jacht do okrążenia dziobu kanonierki w odległości mniejszej niż dwa metry. Ściana wody, która wytrysnęła w tym momencie spod jachtu, zakołysała silnie malijską jednostką. Jej działka strzelały teraz w pustą, ciemną przestrzeń, nie czyniąc im już żadnej krzywdy.Nagle kanonada ustała. Pitt zastanawiał się, dlaczego. Calliope nadal zygzakami posuwała się szybko do przodu, zostawiając łódź malijską daleko za sobą. Spojrzał na ekran radaru i z ulgą stwierdził, że nie widać na nim pikujących odrzutowców.
Pojawił się Giordino. Spojrzał w twarz Pitta z niepokojem.
– Wszystko w porządku?
– Jak najlepszym. A co z tobą i z Rudim?
– Zarobiliśmy parę siniaków, obijając się o ściany. Kręciłeś sterem jak szalony. Rudi nabił sobie niezłego guza na głowie, ale dzielnie gasił liny pod pokładem.
– Twardy facet.
– Czy wiesz, że sterczy ci z gęby kawał szkła? – Giordino oświetlił ręczną latarką twarz Pitta.
Pitt oderwał rękę od koła i delikatnie pomacał policzek.
– Widzisz lepiej ode mnie. Wyciągnij to.
Giordino wsadził sobie latarkę w zęby i oświetlając głowę Pitta chwycił za szkło, po czym wyszarpnął je zręcznie.
– Większe niż myślałem – rzekł.
Wyrzucił je za burtę i przyniósł opatrunek. Okleił twarz Pitta plastrem i z dumą przyglądał się swojemu dziełu.
– Gotowe. Piękna operacja w wykonaniu doktora Alberta Giordino, słynnego pustynnego chirurga.
– Co dalej proponuje wielki chirurg? – spytał Pitt, oglądając jednocześnie w świetle latarki pokiereszowane ściany jachtu.
– Oczywiście słony rachunek.
– Przyślę ci czek.
Gunn wyszedł na pokład z kostką lodu przytkniętą do czoła.
– Admirał dostanie zawału, jak się dowie, co zrobiliśmy z jachtem.
– Daj spokój. Nie sądzę, żeby spodziewał się go jeszcze ujrzeć – rzekł Giordino.
– Ugasiłeś ogień? – spytał Pitt Rudiego.
– Jeszcze się trochę dymi. Na szczęście zdążyłem uruchomić gaśnice, zanim się tam udusiłem.
– Czy są jakieś przecieki?
– Nie – pokręcił głową Rudi. – Większość pocisków waliła w górną część jachtu. Żaden nie trafił poniżej linii wodnej. W każdym razie dno jest suche.
– Są jeszcze jakieś inne samoloty w pobliżu? Na radarze jest tylko jeden.
– Ten wielki ciągle nas obserwuje – Giordino uniósł głowę. – Po ciemku nie widać myśliwców, mogą być zresztą poza zasięgiem słuchu. Moje stare kości mówią mi jednak, że są niedaleko.
– Jak daleko stąd do Gao? – spytał Gunn.
– Siedemdziesiąt pięć, może osiemdziesiąt kilometrów – ocenił Pitt – Nawet przy tej prędkości nie dotrzemy tam wcześniej niż za godzinę.
– I to pod warunkiem, że ci z góry nie będą nam przeszkadzać – Giordino usiłował przekrzyczeć hałas wiatru i silników.
Gunn wskazał ręką na nadajnik łączności lokalnej leżący na pulpicie.
– Dobrze byłoby odwrócić ich uwagę.
– Dobra myśl. – Pitt uśmiechnął się w ciemności. – Sądzę, że nadeszła właściwa pora.
– Słusznie – zgodził się Giordino. – Ciekaw jestem, co mają do powiedzenia.
– Boję się, że zbyt długa rozmowa zabierze nam czas potrzebny na dotarcie do Gao – zauważył Gunn – Mamy sporą drogę do pokonania.
Pitt oddał ster Giordinowi, po czym wziął do ręki walkie-talkie.
– Dobry wieczór – rzekł uprzejmie. – Czy możemy wam w czymś pomóc?
Po chwili ciszy ktoś odezwał się po francusku.
– Psiamać – mruknął Giordino.
Pitt spojrzał w górę, w kierunku samolotu i rzeki:
– Non parley vous francais.
– Czy wiesz, co powiedziałeś? – Gunn uniósł brwi.
– Powiedziałem, że nie mówię po francusku – Pitt spojrzał na niego niewinnie.- Vous to znaczy pan lub wy – pouczył go Gunn. – Powiedziałeś mu, że on nie mówi po francusku.
– Wszystko jedno, w każdym razie dał się wciągnąć w rozmowę.
– Rozumiem po angielsku – odezwał się głos w głośniku.
– To świetnie – odrzekł Pitt. – Więc rozmawiajmy.
– Przedstaw się.
– Sam się przedstaw.
– Jestem generał Zateb Kazim, dowódca Najwyższej Rady Wojskowej.
Pitt spojrzał na Gunna i Giordina.
– Rozmawiamy z samym szefem.
– Zawsze chciałem być dostrzeżony przez kogoś z samej góry – rzekł Giordino z ponurym sarkazmem. – Nigdy nie przypuszczałem, że to się zdarzy właśnie na tym głupim końcu świata.
– Przedstaw się – powtórzył Kazim.
– Edward Teach, kapitan okrętu "Zemsta Królowej Anny".
– Studiowałem na Uniwersytecie Princeton – odparł sucho Kazim. – Wiem, z jakiej książki jest ten pirat. Ale żarty się skończyły. Poddajcie jacht!
– A jeśli nie mamy ochoty?
– Zostaniecie zbombardowani przez bombowce Malijskich Sił Powietrznych.
– Jeśli strzelają równie celnie jak wasze ścigacze, to jesteśmy spokojni – odparł Pitt.
– Nie lubię żartów – Kazim zdawał się coraz bardziej zirytowany. – Kim jesteście i co robicie w moim kraju?
– Powiedzmy, że wybraliśmy się na ryby.
– Zatrzymajcie się natychmiast i poddajcie łódź!
– Nie ma mowy – odrzekł Pitt spokojnie.
– Jeśli tego nie zrobicie, czeka was śmierć.
– A pan straci jedyną w swoim rodzaju łódź. Myślę, że widział pan, co potrafi.
Nastała długa cisza. Pitt poczuł, że dobrze trafił.
– Owszem, słyszałem o waszej bitwie z moim przyjacielem Matabu. Znam możliwości bojowe waszej łodzi.
– Więc wie pan również, że moglibyśmy wysłać wasz ścigacz na dno rzeki.
– Niestety, zaczęli strzelać wbrew moim rozkazom.
– Moglibyśmy również roznieść w kawałki pana piękny, szybujący po niebie odrzutowiec – zablefował Pitt.
– Jeśli ja zginę – Kazim był i na to przygotowany – wy zginiecie również. Wydałem już rozkazy.
– Chcemy trochę czasu do namysłu, powiedzmy, zanim nie dojedziemy do Gao.
– Stać mnie na to – rzekł Kazim cierpliwie. – Ale w Gao zakończycie swoją podróż i zacumujecie jacht w porcie miejskim. Jeśli nadal będziecie się upierać przy tej ucieczce, moje samoloty zlikwidują was.
– W porządku, panie generale. Wiemy, czego się trzymać.
Pitt wyłączył radio i uśmiechnął się szeroko.
– Lubię uczciwe transakcje.
Przed nimi, w odległości około pięciu kilometrów, lśniły w ciemności światła Gao.
Pitt przejął ster od Giordina.
– Przygotuj się do skoku, Rudi.
Gunn niepewnie przyglądał się rwącej wodzie. Jacht płynął z prędkością siedemdziesięciu pięciu węzłów.
– Przy tej szybkości nie skoczę.
– Nie bój się, zwolnię do dziesięciu węzłów – zachęcał go Pitt. – Skoczysz z przeciwnej strony niż samolot. Jak już będziesz w wodzie, przyspieszę znowu.
– Zagadaj Kazima przez pewien czas – zwrócił się do Giordina. Giordino podniósł do ust aparat.
– Czy mógłby pan powtórzyć swoje warunki, generale?
– Nie próbujcie uciekać. Jeśli chcecie przeżyć, zatrzymajcie się w Gao. To są moje warunki.
Pitt zbliżył Calliope do brzegu rzeki. Mimo wszystko był napięty i niespokojny. Gunn powinien znaleźć się w wodzie, zanim światła miasta oświetlą rzekę. Nie mogli jednak dopuścić do tego, żeby Malijczycy spostrzegli ich manewr. Sonda głębokościowa wskazywała bliskość przybrzeżnej mielizny.Zredukował gwałtownie obroty. Dziób jachtu zanurzył się w wodzie i sternika rzuciło na pulpit.
– Skacz! – krzyknął Pitt. – Trzymaj się, stary.