Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy uda nam się ich przekonać, żeby ujawnili cel swojej misji? – Djerma nie był do końca przekonany.

– Tak, jestem tego pewien – szybko odparł Cheik. – Powiedzą wszystko.

Z głośnika odezwał się głos drugiego pilota.

– Panie generale, widać już ten jacht.

– Możemy więc sami przyglądać się, co będzie dalej – rzekł Kazim. – Powiedz pilotowi, że chcemy ich dobrze widzieć.

Pitt czuł się zmęczony ciągłym napięciem. Był też mocno rozczarowany brakiem informacji na temat źródła toksycznych substancji. Jego niezmordowane siły i niespożyta inteligencja straciły swój zwykły wigor. Ciągle też był świadom stalowych kleszczy, które osaczały Calliope w wodzie i w powietrzu, i uniemożliwiały im odwrót. Giordino pierwszy usłyszał odległy pomruk silników odrzutowych. Spojrzawszy w górę, dostrzegł lecącą na wysokości dwustu metrów maszynę. Migała światełkami na tle niebieskiego nieba. Był to wielki, oznaczony malijskimi barwami narodowymi samolot pasażerski. Wystarczyłyby mu dwa myśliwce w charakterze eskorty, otaczało go jednak co najmniej dwadzieścia innych odrzutowców. Przez chwilę wydawało się, że pilot zamierza spaść na rzekę i zmiażdżyć Calliope, jednak w odległości około dwóch kilometrów zmienił kierunek lotu i zaczął wolno zataczać coraz mniejsze kręgi. Myśliwce eskorty wzbiły się wyżej i krążyły w pogotowiu.

Wielki odrzutowiec zniżył lot do stu metrów. Pitt mógł dostrzec gołym okiem dużą kopułę radaru na jego dziobie. Westchnął głęboko i pomachał ręką w kierunku samolotu; tamci na pewno dobrze go widzieli.

– Proszę bardzo, panowie – wykrzyknął z teatralnym gestem – oglądajcie piracki statek i jego wesołą bandę rzecznych szczurów. Podziwiajcie go, lecz nie niszczcie tego, co w nim się znajduje. To się warn nie opłaci!

– Szczera prawda – Giordino siedział na schodach maszynowni z ręką na wyrzutni.

Uważnie przyglądał się krążącemu odrzutowcowi. – Jeśli będzie tak nadal machał skrzydłami, rozwalę go na kawałki.

Gunn rozsiadł się leniwie na krześle, które wyciągnął spod pokładu. Zdjął czapkę w ukłonie przed przyglądającymi się z samolotu ludźmi.

– Ponieważ nie możemy stać się niewidzialni, musimy grać z nimi w tę grę. Nie mamy innego wyjścia.

– Zgoda, tę partię wygrali – rzekł Pitt, tym razem już bez śladu znużenia i depresji. – Teraz nie mamy nic do stracenia. Mają taką przewagę, że gdyby chcieli, zamieniliby Calliope w stertę wykałaczek.

– Nie ma sensu zatrzymywać się i uciekać z łodzi – rzekł Gunn, przyglądając się niskim brzegom rzeki i rozciągającej się za nimi pustyni. – Na tym otwartym pustkowiu nie uciekniemy dalej niż pięćdziesiąt metrów.

– Więc co robić dalej? – spytał Giordino.

– Poddać się. To nasza jedyna szansa – podsunął bez przekonania Gunn.

– Nawet schwytane szczury próbują uciekać – rzekł Pitt – Byłbym za tym, żeby jednak się bronić. Będzie to działanie czysto symboliczne, ale nie mamy nic lepszego do roboty. Pogrozimy im pięścią i przyciśniemy gaz do deski. Jeśli otworzą ogień, zrobimy z nich sieczkę.

– Raczej oni z nas – zauważył Giordino.

– Rzeczywiście masz taki zamiar? – spytał Gunn z niedowierzaniem.

– Nie bój się, nie życzę nam śmierci – odparł Pitt. – Założę się, że Kazim ma taką ochotę na tę łódź, że specjalnie opłacił urzędników imigracyjnych Nigru, żeby nas przepuścili na teren Mali. Mam wrażenie, że będzie dbał o to, by Calliope dostała się w jego ręce bez najmniejszego nawet zadrapania na kadłubie.

– Coś z twoją logiką na bakier – rzekł Gunn. – Jeśli zestrzelimy jeden samolot, będziemy mieli na karku wszystkie pozostałe. Kazim zrobi wszystko, żeby nas dopaść.

– Jestem tego pewien.

– Teraz mówisz jak wariat – rzucił Giordino.

– Zapomnieliście, po co tu jesteśmy – tłumaczył Pitt cierpliwie. – Przecież chodzi o wyniki badań.

– Nie musisz nam tego przypominać – rzekł Gunn, dostrzegając jakiś błysk przytomności w oczywistym szaleństwie Pitta. – Ciągle nie rozumiem jednak, co ci chodzi po głowie.

– Mimo że wcale nie mam ochoty niszczyć tego pięknego jachtu, myślę, że taka dywersja jest dla nas jedyną szansą szybkiej ucieczki. A im szybciej opuścimy Afrykę, tym szybciej nasze analizy znajdą się w rękach Chapmana i Sandeckera.

– W tym szaleństwie jest metoda – przyznał Giordino. – Mów dalej.

– To proste – ciągnął Pitt. – Za godzinę zrobi się ciemno. Zawrócimy i popłyniemy w stronę Gao; jak najbliżej miasta, chyba że wcześniej znudzi się to ludziom Kazima. W Gao Rudi wyskoczy za burtę i dopłynie do brzegu. Wtedy my obaj zaczniemy pokaz fajerwerków, uciekając jednocześnie w dół rzeki, jak westalka ścigana przez barbarzyńskie hordy.

– Nie sądzisz, ze ścigacz, który płynie za nami, może mieć coś przeciwko temu? – spytał Gunn.

– To drobiazg. Jeśli mój harmonogram jest dobry, przemkniemy obok malijskiego kutra, zanim zorientuje się, o co chodzi.

– To się od biedy da zrobić – rzekł Giordino. – Po ciemku, jeśli będziemy mieć dużo szczęścia, Malijczycy mogą nie zauważyć płynącego człowieka.

– Ale dlaczego ja? – dopytywał się Gunn. – Dlaczego nie któryś z was?

– Ponieważ jesteś najlepszy – odrzekł Pitt. – Jeśli ktoś z nas byłby w stanie przedostać się na lotnisko w Gao i stamtąd polecieć do Stanów, to tylko człowiek tak sprytny i obrotny jak ty. Poza tym jesteś wśród nas jedynym chemikiem. Tylko ty umiesz dokładnie określić tę toksyczną substancję. Ten argument chyba wystarczy.

– Ale jak wy stąd uciekniecie?

– Możemy spróbować dostać się do naszej ambasady w Bamako, stolicy Mali.

– Słaba nadzieja. To sześćset kilometrów stąd.

– A ja myślę, że pomysł Dirka jest niezły – rzekł Giordino. – Jego szare komórki i moje razem wzięte dają nam jakąś szansę.

– Nie mogę uciec i zostawić was tutaj. Chcecie zginąć?

– Nie pleć głupstw – rzekł Giordino – Wiesz dobrze, że ani ja, ani Dirk nie mamy natury samobójców.

– Dajcie spokój – rzucił Pitt. – Po wysłaniu Gunna na brzeg tak urządzimy Calliope, że Kazim nigdy nie będzie się mógł nią cieszyć. A sami powędrujemy lądem przez pustynię i poszukamy źródła skażenia.

– Co takiego? – Giordino otworzył szeroko oczy. – Pieszo przez pustynię?

– Masz dziwny dar przedstawiania wszystkiego w strasznym skrócie – rzekł Gunn do Pitta.

– Przez pustynię… – powtarzał w kółko Giordino.

– Mały spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził – rzekł Pitt z uśmiechem.

– Już wiem, o co mu chodzi – mruczał Giordino. – Chce, żebyśmy sami się wykończyli.

– Sami się wykończyli? – powtórzył jak echo Pitt. – Al, jeszcze o tym nie wiesz, ale wypowiedziałeś magiczną formułę!

19

Spojrzeli po raz ostatni na krążący w górze samolot. Wyraźnie nie miał ochoty atakować. Pitt był świadom, że od momentu, kiedy Calliope rozpocznie swój szalony rejs, nie będzie mógł już poświęcić ani chwili na obserwację nieba. Kierowanie w nocy pędzącym z szybkością siedemdziesięciu węzłów jachtem wymaga najwyższej koncentracji.Podniósł wzrok na ogromną flagę powiewającą na maszcie zniszczonej anteny satelitarnej. Postanowili zdjąć chorągiew piracką, ponieważ w jednym z zakamarków łodzi udało im się znaleźć dużą flagę amerykańską. Była naprawdę ogromna, prawie dwumetrowej szerokości; niestety, z powodu braku wiatru zwisała smętnie, skręcona wokół masztu anteny.

Spojrzał na wieżyczkę na rufie. Otwory strzelnicze były zamknięte. Giordino nie miał zamiaru wystrzeliwać sześciu pozostałych rakiet. Wolał umieścić je wokół zbiorników z paliwem, po czym podłączyć do zegarowego zapalnika. Tymczasem w laboratorium Gunn owijał starannie w plastik taśmy z zapisem danych oraz fiolki z próbkami wody i wkładał je do plecaka, razem z małym zapasem żywności i różnymi drobiazgami, które mogły mu się przydać w drodze.

Pitt ze zdziwieniem zauważył, że nie jest już zmęczony. Ostateczne podjęcie decyzji wywołało świeży przypływ adrenaliny. Wziął głęboki oddech, skręcił koło sterowe o sto osiemdziesiąt stopni i włączył całą moc silników.Dla pasażerów samolotu wyglądało to tak, jakby Calliope oderwała się nagle od wody i wykonała w powietrzu szalony taniec. W rzeczywistości jacht zrobił błyskawiczny zwrot i pomknął z ogromną szybkością w dół rzeki, wzbijając w górę fontanny spienionej wody. Jego dziób wznosił się nad powierzchnią rzeki jak miecz. Tył zanurzył się w wodzie.Gwiazdki i paski amerykańskiej flagi wyprostowały się dumnie na wietrze. Pitt zdawał sobie sprawę, że działa wbrew jakimkolwiek zasadom międzynarodowej polityki, powiewając narodowym emblematem w kraju, do którego dostał się w sposób nielegalny. Jeśli rozwścieczeni Malijczycy wystosują ostry protest, Departament Stanu potraktuje go jak zwykłego mordercę, nie mówiąc już o tym, jakie piekło wybuchnie o to w Białym Domu.Kości zostały jednak rzucone. Przed nimi była tylko lśniąca, czarna wstęga rzeki, w której przeglądało się światło gwiazd. Ze względu na ciemność Pitt bał się płynąć zbyt blisko brzegu. Kontakt pędzącego jachtu z dnem ewentualnej mielizny groził rozbiciem Calliope na kawałki. Jego wzrok przeskakiwał z radaru na tablicę sondy głębokościowej, po czym wracał na czarny bezkres Nigru. Nie musiał tracić czasu na wpatrywanie się w igłę szybkościomierza. Wiedział, że minęła już podziałkę siedemdziesięciu węzłów, przeskoczyła nawet czerwoną kreskę. Wyglądało to, jakby Calliope wykonywała swą ostatnią podróż z jakąś desperacką, przekraczającą jej możliwości siłą; jakby już nigdy nie miała wrócić do macierzystego portu.

Gdy malijski ścigacz znalazł się w samym środku ekranu radaru, Pitt skierował jacht ukośnie do biegu rzeki. Dobrze już widział przysadzistą sylwetkę wojskowej jednostki, która odwracała się bokiem, by zagrodzić Calliope drogę. Nie było widać żadnych świateł, Pitt był jednak pewien, że załoga malijska czeka z bronią gotową do strzału.Postanowił zamarkować zwrot w prawo, a w ostatniej chwili skręcić w lewo i przejść przed dziobem ścigacza. Mogło to zmylić obsługę działek pokładowych. Malijczycy mieli przewagę, Pitt liczył jednak na to, że Kazim nie dopuści do zniszczenia najlepszego i najszybszego na świecie jachtu. Generał nie musiał się zresztą śpieszyć. Od granicy Gwinei dzieliło ich jeszcze kilkaset kilometrów. Kazim miał więc dość czasu, by ich zatrzymać.

30
{"b":"97609","o":1}