O ósmej rano w poniedziałek na moście Woods Memoriał był duży ruch. Niebo było pochmurne, rzeka lekko wzburzona i szarozielona. Radiowa prognoza pogody przewidywała lekki deszcz i dwadzieścia dwa stopnie ciepła w ciągu dnia. Ryan, ubrany w wełniane spodnie i tweedową marynarkę, wyglądał jak arktyczne stworzenie przeniesione do tropików. Już się pocił.
Kiedy wjeżdżaliśmy do miasta, wyjaśniłam mu jurysdykcję hrabstwa. Powiedziałam mu, że Departament Policji w Beaufort działa tylko w granicach miasta i że są tu trzy inne miasta. Port Royal, Bluffton i Hilton Head, z własnymi siłami policyjnymi.
– Reszta Hrabstwa Beaufort podlega szeryfowi Bakerowi – zakończyłam. – Pracownicy jego departamentu, na przykład detektywi, również działają na wyspie Hilton Head.
– Zupełnie jak w Quebecu – zauważył Ryan.
– Zgadza się. Musisz tylko wiedzieć, na czyim terytorium jesteś.
– Simonnet dzwoniła na Świętą Helenę. A więc na teren Bakera.
– Tak.
– Twierdzisz, że jest konkretny.
– Wyrobisz sobie swoją własną opinię.
– Opowiedz mi o tych wykopanych zwłokach.
Opowiedziałam.
– Jezu, Brennan, jak ty się pakujesz w takie rzeczy?
– To jest moja praca, Ryan. – Rozdrażnił mnie tym pytaniem. Ostatnio drażniło mnie wszystko, co go dotyczyło.
– Ale to miały być twoje wakacje.
Tak. Na Murtry. Z córką.
– Bo ja żyję w świecie fantazji – warknęłam. – Wymyślam sobie trupy i bach, są. To cel mojego życia,
Zacisnęłam zęby i zapatrzyłam się w drobne krople na szybie. Jeżeli chciał rozmowy, mógł mówić do siebie.
– Trochę trzeba będzie mnie tu poprowadzić – zauważył, kiedy mijaliśmy campus uniwersytetu Beaufort.
– Carteret za zakrętem przejdzie w Boundary. Pojedź tam. Skręciliśmy na zachód obok bloków mieszkalnych na Pigeon Point i w końcu wjechaliśmy między mury z czerwonej cegły otaczające cmentarz National po obu stronach drogi. Przy Ribaut kazałam Ryanowi skręcić w lewo.
Włączył migacz i pojechał na południe. Po lewej stronie minęliśmy Ma-ryland Fried Chicken, posterunek straży pożarnej i kościół baptystów. A po prawej stronie ciągnęło się centrum samorządowe hrabstwa. Ozdobione sztukaterią w kolorze wanilii budynki mieściły w sobie biura administracji, sąd, biura notariuszy, różne agencje zajmujące się egzekwowaniem prawa i więzienie. Imitacje kolumn i sklepionych przejść miały wprowadzać atmosferę starego Południa, ale w rzeczywistości kompleks wyglądał jak wielkie centrum medyczne w stylu Art Deco.
Przy Ribaut i Duke wskazałam piaszczysty kawałek ocieniony dębami z hiszpańskim mchem. Ryan wjechał i zaparkował między wozem policji Beaufort a przyczepą Haz Mat. Właśnie przyjechał szeryf Baker i sięgał po coś z bagażnika swojego wozu. Rozpoznając mnie pomachał ręką, zamknął bagażnik i poczekał na nas.
Przedstawiłam sobie obu panów i uścisnęli sobie ręce. Deszcz zmienił się w rzadką mgłę.
– Przykro mi, że muszę zajmować panu czas moją sprawą – powiedział Ryan. – Na pewno ma pan wiele kłopotu z przyjezdnymi.
– To dla mnie żaden problem – odparł Baker. – Mam nadzieję, że będziemy mogli panu pomóc.
– Ładne miejsce – zauważył Ryan, kiwając głową w kierunku biura szeryfa.
Kiedy przechodziliśmy Duke, szeryf krótko opisał nam kompleks.
– Na początku lat dziewięćdziesiątych władze hrabstwa zdecydowały, że chciałyby mieć wszystkie swoje agencje pod jednym dachem, więc wybudowały to miejsce za jakieś trzydzieści milionów dolarów. Mamy swoje zakresy, ma je też miasto Beaufort, ale posiadamy i wspólne usługi, jak komunikacja, transport, archiwa.
Minęliśmy dwóch zastępców idących w kierunku parkingu. Gestem rąk pozdrowili szeryfa, a on im odpowiedział i otworzył nam szklane drzwi.
Biura Szeryfa Hrabstwa Beaufort zajmują pomieszczenia po prawej stronie, za szklaną gablotą pełną mundurów i tabliczek. Policja miejska zajmowała pomieszczenia po drugiej stronie, prowadzące do nich drzwi zaopatrzone były w napis TYLKO DLA PERSONELU. Obok w gablocie wisiały zdjęcia poszukiwanych przez FBI, zaginionych i plakat z Centrum Zaginionych i Wykorzystywanych Dzieci. Winda z prowadzącego prosto korytarza zabrała nas do dalszych części budynku.
Wchodząc do korytarza biura szeryfa zobaczyliśmy kobietę, która zawieszała parasol na stojącym tam drzewku. Chociaż była dobrze po pięćdziesiątce, wyglądała, jakby uciekła z wideoklipu Madonny. Włosy długie i kruczoczarne, a do tego ażurowy podkoszulek na sukience mini z fioletowym bolerkiem. Buty na koturnach dodawały z siedem centymetrów. Odezwała się do szeryfa:
– Właśnie dzwonił pan Colker. A wczoraj z sześć razy dzwonił jakiś detektyw i koniecznie chciał z panem rozmawiać. Wszystko jest na pańskim biurku.
– Dziękuję, Ivy Lee. To jest detektyw Ryan. – Baker wskazał nas dwoje. – I doktor Brennan. Nasz departament pomoże im rozwiązać sprawę.
Ivy Lee nawet na nas nie spojrzała.
– Może kawy, szeryfie?
– Tak. Dziękuję.
– Zatem trzy?
– Tak.
– Ze śmietanką?
Ryan i ja kiwnęliśmy głowami.
Weszliśmy do biura szeryfa i usiedliśmy. Baker rzucił swój kapelusz na rząd szafek z aktami stojących za biurkiem,
– Ivy Lee ma bogaty życiorys – powiedział z uśmiechem. – Najpierw była w piechocie morskiej, a gdy wróciła do domu, trafiła do nas. – Zamyślił się na chwilę. – To już chyba dziewiętnaście lat. Jest niezastąpiona w prowadzeniu tego biura. Ostatnio trochę… – Szukał odpowiedniego słowa. -…eksperymentuje w modzie.
Oparł się wygodnie i splótł dłonie na karku. Jego skórzany fotel wydał dźwięk przypominający grające dudy.
– A więc, panie Ryan, słucham, w czym mógłbym pomóc.
Ryan opisał sprawę śmierci w St-Jovite i wyjaśnił telefony na Świętą Helenę. Właśnie przytoczył w skrócie rozmowy z lekarzami w klinice Beaufort-Jasper i z rodzicami Heidi Schneider, kiedy zapukała Ivy Lee. Postawiła kubek przed Bakerem, dwa na stoliku między mną a Ryanem i wyszła bez słowa.
Wzięłam łyk. I jeszcze jeden,
– Czy ona sama to parzy? – zapytałam. Jeżeli nie najlepsza, to była to jedna z najlepszych kaw, jakie kiedykolwiek piłam.
Baker przytaknął.
Popiłam jeszcze trochę i spróbowałam zidentyfikować smaki. W sąsiednim biurze zadzwonił telefon i usłyszałam głos Ivy Lee.
– Co w niej jest?
– Jeżeli chodzi o kawę Ivy Lee, to o tym się nie mówi. Co miesiąc dostaje fundusze i ona kupuje składniki. Podobno nikt poza jej siostrami i mamą nie zna przepisu.
– Nie można ich przekupić?
Śmiejąc się Baker położył przedramiona na biurku i oparł na nich cały swój ciężar. Szerokością ramion dorównywał betoniarce.
– Nie chciałbym urazić Ivy Lee – rzekł. – A na pewno nie jej mamę.
– Bardzo słusznie – zgodził się Ryan – Nie trzeba się narażać mamom. – Otworzył tekturową teczkę, przejrzał zawartość i wyjął kartkę papieru. – Numer, na który dzwoniono z St-Jovite, wskazuje na Adier Lyons Road czterysta trzydzieści pięć.
– Zgadza się, to na Świętej Helenie – powiedział Baker.
Sięgnął do metalowych szafek, otworzył szufladę i wyciągnął teczkę.
– Sprawdziliśmy ten adres, czysty. W ciągu ostatnich pięciu lat ani razu nie dzwoniono na policję.
– To jest dom prywatny? – zapytał Ryan.
– Prawdopodobnie. W tej części wyspy są przeważnie przyczepy campingowe i małe domy. Tyle lat tu mieszkam, a szukając Adler Lyons musiałem skorzystać z mapy. Niektóre drogi gruntowe na wyspach to po prostu drogi dojazdowe. Kiedy je widzę, to je poznaję, ale nie zawsze wiem, jak się nazywają. Jeżeli w ogóle mają nazwy.
– Kto jest właścicielem tego domu?
– Tego nie wiem, ale sprawdzę to. W międzyczasie moglibyśmy pojechać tam z wizytą.
– Możemy – zgodził się Ryan, wkładając papier i zamykając teczkę.
– I możemy też wejść do kliniki, jeżeli będzie pan chciał.
– Nie chciałbym zajmować pańskiego czasu. Wiem, że jest pan zajęty. – Ryan wstał. – Proszę nam tylko powiedzieć, gdzie mamy jechać. Damy sobie radę.
– Nie, nie. Jestem dłużnikiem doktor Brennan za wczoraj. I na pewno Baxter Colker będzie jej jeszcze potrzebował. Czy mogliby państwo chwilę zaczekać? Muszę coś sprawdzić.
Zniknął w sąsiednim biurze i wrócił po chwili z paskiem papieru z wiadomością.
– Tak, jak się spodziewałem, zadzwonił Colker. Wysłał ciała do Charleston, ale chce porozmawiać z doktor Brennan. – Uśmiechnął się do mnie. Jego kości policzkowe i łuki brwiowe były tak wydatne, a skóra tak ciemna i lśniąca, że jego twarz w tym świetle wyglądała niczym wykonana z ceramiki.
Spojrzałam na Ryana. Wzruszył ramionami i usiadł. Baker wykręcił numer, poprosił Colkera do telefonu i podał mi słuchawkę. Miałam złe przeczucia.
Colker powiedział dokładnie to, czego się spodziewałam. Axel Hardaway wykona autopsje, ale nie chce zrobić żadnych analiz szkieletu. Z Danem Jafferem nie można się skontaktować. Hardaway zajmie się szczątkami w szkole medycznej postępując zgodnie z moimi wskazówkami, potem Colker przewiezie kości do mojego laboratorium w Charlotte, jeżeli zgodzę się przeprowadzić badania.
Niechętnie się zgodziłam i obiecałam, że porozmawiam bezpośrednio z Hardawayem. Colker podał mi numer i odłożył słuchawkę.
– Allons-y – powiedziałam głośno,
– Allons-y- powtórzył szeryf, sięgając po swój kapelusz i wkładając go na głowę.
Li Beaufort wyjechaliśmy autostradą numer 21 na Lady's Island, przejechaliśmy Cowan's Creek na Świętą Helenę i jeszcze kilka kilometrów dalej. Na drodze Eddings Point skręciliśmy w lewo i długo jechaliśmy mijając zniszczone domy z drewna i przyczepy na palach. Płachty plastiku pokrywały i okna i werandy zapadnięte pod ciężarem zniszczonych przez mole foteli i starych sprzętów. Wszędzie widziałam kawałki karoserii i innych części samochodowych, prowizoryczne szopy i zardzewiałe szamba. Tu i tam ręcznie wypisane ogłoszenia oferowały kapustę, fasolę, nawet kozy.
W pewnym miejscu asfalt skręcał ostro w lewo i przechodził w piaszczyste drogi prowadzące prosto i w prawo. Baker skręcił i wjechaliśmy w długi, ciemny tunel. Wzdłuż drogi rosły dęby z omszałą korą i konarami tworzącymi nad głową sklepienie zielonej katedry. Po obu stronach wzdłuż drogi biegły wąskie rowy z pokrytą wodorostami wodą.