Siostra Julienne zapewniła mnie, że zapiski były pewne. Wszystkie groby w kościele były skatalogowane i zaznaczone na planie. Ostatni pogrzeb miał miejsce w tysiąc dziewięćset jedenastym. Po pożarze trzy lata później kościół został zamknięty. Wybudowano drugi, większy, który miał go zastąpić, i stary już nigdy nie był używany. Opuszczone miejsce. Dobra dokumentacja. Małe piwo.
No to gdzie była Elisabeth Nicolet?
– Moglibyśmy jeszcze zapytać. Może siostra Julienne nie powiedziała ojcu o wszystkim, bo uznała, że nie jest to ważne.
Zaczął coś mówić, ale zmienił zdanie.
– Jestem pewien, że powiedziała mi o wszystkim, ale mogę iść zapytać. Spędziła nad tym mnóstwo czasu. Mnóstwo.
Odprowadziłam go wzrokiem do drzwi, skończyłam swoją kanapkę i wzięłam następną. Usiadłam po turecku, wsuwając stopy pod siebie i potarłam palce u nóg. Nieźle. Wracało czucie. Popijając kawę wzięłam do ręki list, który leżał na biurku.
Już go czytałam. Czwarty sierpnia, tysiąc osiemset osiemdziesiąty piąty. Epidemia ospy w Montrealu. Elisabeth Nicolet napisała do biskupa Eduarda Fabre błagając, by nakazał szczepić parafian, których nie dotknęła jeszcze choroba, i umieścić chorych w szpitalach miejskich. Charakter pisma precyzyjny, francuski staromodny, ale oryginalny.
Klasztor Nieskalanego Poczęcia Notre-Dame nie odpowiedział. Zamyśliłam się. Przyszły mi na myśl inne ekshumacje. Policjant w St-Gabriel. Na tamtejszym cmentarzu trumny zakopywane były po trzy, jedna nad drugą. W końcu znaleźliśmy monsieura Beaupre cztery groby dalej, niż to było zapisane w dokumentach, trumna zwrócona była dnem do góry. I był ten człowiek w Winston-Salem, który nie leżał w swojej trumnie. Znaleźliśmy w niej kobietę w długiej sukni w kwiatki. Problem był podwójny: Gdzie był ten mężczyzna i kim była kobieta w jego trumnie? Rodzina nie mogła przenieść szczątków dziadka do Polski i tam ich pochować, a prawnicy skakali sobie do gardeł, kiedy wyjechałam.
Gdzieś daleko usłyszałam bicie dzwonu, zaraz potem szuranie w korytarzu. Stara zakonnica szła w moim kierunku.
– Serviettes - zaskrzeczała.
Podskoczyłam i wylałam sobie na rękaw kawę. Jak tak mała osoba mogła wydawać tak głośne dźwięki?
– Merci .
Wyciągnęłam rękę, by wziąć od niej serwetki.
Zignorowała mnie, podeszła bliżej i zaczęła pocierać plamę. Z prawego ucha wystawał maleńki aparat słuchowy. Czułam jej oddech i widziałam białe włoski na jej brodzie. Pachniała wełną i wodą różaną.
– Eh, voila . Trzeba to wyprać, kiedy wróci pani do domu. W zimnej wodzie.
– Tak, siostro. – Odruch.
Spojrzała na list w mojej ręce. Na szczęście nie wylała się na niego kawa. Pochyliła się nad nim.
– Elisabeth Nicolet to była wspaniała kobieta. Oddana Bogu. Taka czysta. Taka skromna.
Gdyby litery listu Elisabeth mogły przemówić, to powtórzyłyby to za nią.
– Tak, siostro. – Znowu miałam dziewięć lat.
– Ona zostanie świętą.
– Tak, siostro. Dlatego właśnie próbujemy odnaleźć jej kości. Żeby można je było odpowiednio potraktować. – Nie byłam pewna, jak się traktuje kości świętego, ale zabrzmiało dobrze.
Pokazałam jej diagram.
– To jest stary kościół. – Przesunęłam palcem wzdłuż ściany północnej i wskazałam prostokąt. – A to jej grób.
Zakonnica dłuższą chwilę wpatrywała się w diagram, nieomalże wodząc po nim nosem.
– Jej tam nie ma – zagrzmiała.
– Słucham?
– Nie ma jej tam. – Sękatym palcem postukała w prostokąt. – To nie jest to miejsce.
Wtedy wrócił ojciec Menard. Wraz z nim przyszła wysoka zakonnica z czarnymi brwiami, które łączyły się nad nosem. Ksiądz przedstawił siostrę Julienne, a ona uniosła złożone dłonie i uśmiechnęła się.
Nie musiałam powtarzać tego, co powiedziała siostra Bernarda. Słyszeli ją, kiedy szli korytarzem. Słychać ją chyba było w Ottawie.
– To nie jest to miejsce. Szukacie w złym miejscu – powtórzyła.
– Co siostra ma na myśli? – zapytała siostra Julienne.
– Szukają w złym miejscu. Tam jej nie ma.
Ojciec Menard i ja spojrzeliśmy na siebie.
– To gdzie ona jest, siostro? – zapytałam.
Znowu się pochyliła nad diagramem i palcem popukała w południowo-wschodni róg kościoła.
– Ona leży tutaj. Razem z mere Aurelie.
– Ale sio…
– Zostały przeniesione. Dano im nowe trumny i położono pod specjalnym ołtarzem. Tam.
Znowu wskazała południowo-wschodni róg.
– Kiedy? – zapytaliśmy jednocześnie.
Siostra Bernarda zamknęła oczy. Pomarszczone, stare wargi poruszały się w niemej kalkulacji.
– W tysiąc dziewięćset jedenastym. Wtedy przyszłam tutaj jako nowicjuszka. Pamiętam to, bo kilka lat później kościół spłonął i okna zostały zabite deskami. Moim obowiązkiem było chodzenie tam i stawianie kwiatów na ołtarzu. Nie lubiłam tego. Bałam się chodzić tam sama. Ale obiecałam Bogu.
– Co się stało z ołtarzem?
– Zabrano go jeszcze w latach trzydziestych. Stoi w kaplicy Dzieciątka Jezus w nowym kościele. – Złożyła serwetkę i zaczęła zbierać naczynia. – Była kiedyś tablica przy tych grobach, ale już jej nie ma. Nikt już tam nie chodzi. Tablicy też już nie ma.
Znowu popatrzyliśmy na siebie z księdzem. Lekko wzruszył ramionami.
– Siostro – poprosiłam – czy mogłaby nam siostra pokazać, gdzie leży Elisabeth?
– Bien sur.
– Teraz?
– Czemu nie? – Porcelana zadźwięczała o porcelanę
– Proszę zostawić naczynia – powiedział ojciec Menard. – Niech siostra włoży płaszcz i buty i pójdziemy do kościoła.
Dziesięć minut później znowu byliśmy w starym kościele. Pogoda się nie poprawiła, było nawet zimniej i bardziej mokro niż rano. Wiatr nadal wiał. Gałęzie nadal stukały o deski.
Siostra Bernarda niepewnie szła przez kościół, oboje z księdzem trzymaliśmy ją pod rękę. Przez warstwy ubrania wydawała się krucha i lekka.
Za nami szły zakonnice, siostra Julienne trzymała w ręku blok i długopis do stenografii. Na końcu pochodu szedł Guy.
Zakonnica zatrzymała się przed niszą w południowo-wschodniej części. Na głowie miała ciągle robioną na drutach, wiązaną pod brodą czapkę. Zaczęła się rozglądać, poszukując śladów i starając się ustalić miejsce. Wszystkie oczy skierowane były w jedną stronę w ponurym wnętrzu kościoła.
Gestem przywołałam Guya ze światłem. Siostra nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Po chwili odsunęła się nieco od ściany Głowa w lewo, głowa w prawo, potem znowu w lewo. W górę. W dół. Znowu sprawdziła swoje położenie i obcasem wyznaczyła w piasku linię.
– Ona leży tutaj. – Piskliwy głos odbił się echem od kamiennych ścian.
– Jest siostra pewna?
– To tutaj. – Nie brakowało jej pewności siebie.
Wszyscy popatrzyli na linię.
– Leżą w małych trumnach. Nie takich zwykłych. Zostały tylko kości, więc wszystko zmieściło się do małych trumien. – Wyciągnęła drobne ręce, by pokazać ich długości. Jedna z rąk się trzęsła.
Guy skierował światło na miejsce u jej stóp.
Ojciec Menard podziękował wiekowej zakonnicy i poprosił dwie siostry, by odprowadziły ją do klasztoru. Spojrzałam za nimi. Wyglądała jak dziecko, którego brzeg płaszcza ciągnie się po podłodze.
Poprosiłam Guya, by przyniósł jeszcze jeden reflektor. Przyniosłam moją sondę, koniec przyłożyłam w miejscu, które wskazała siostra Bernarda, i pchnęłam rączkę w kształcie litery T. Ani drgnęła. W tym miejscu ziemia nie była tak rozmrożona. Nie chciałam, by cokolwiek, co mogło znajdować się pod ziemią, zostało uszkodzone, a zaokrąglony czubek nie chciał gładko przejść przez częściowo zmrożoną warstwę ziemi. Spróbowałam znowu, tym razem mocniej.
Spokojnie, Brennan. Oni nie będą zadowoleni, jeżeli uszkodzisz trumnę albo zrobisz dziurę w czaszce siostry.
Zdjęłam rękawiczki, owinęłam palce wokół rączki i znowu pchnęłam. Tym razem ziemia ustąpiła i sonda wsunęła się w podglebie. Choć drżałam z niecierpliwości, sprawdziłam ziemię, z zamkniętymi oczami wyczuwając tę drobną zmianę w jej strukturze. Mniejszy opór mógł oznaczać obszar powietrza tam, gdzie coś uległo rozkładowi. Większy mógł być dowodem na to, że pod powierzchnią znajdowała się kość lub artefakt. Nic. Wyciągnęłam sondę i powtórzyłam czynność.
Przy trzeciej próbie poczułam opór. Spróbowałam piętnaście centymetrów dalej. I znowu coś. Niezbyt głęboko pod powierzchnią znajdował się jakiś przedmiot.
Uniosłam kciuk w kierunku księdza i zakonnic i poprosiłam Guya, by przyniósł siatkę. Odłożyłam sondę, wzięłam do ręki szuflę o płaskich brzegach i zaczęłam nabierać nią niewielkie ilości ziemi. Grudka po grudce rzucałam ją na siatkę, patrząc to na nią, to na wykop. Minęło pół godziny, kiedy wreszcie dostrzegłam to, czego szukałam. Wykopywana ziemia zrobiła się ciemna, nieomal czarna.
Zamieniłam szuflę na kielnię, pochyliłam się nad wykopem i ostrożnie wygładziłam jego dno, usuwając luźne grudki. Niemal natychmiast pojawił się owalny kształt. Zabarwiony kawałek ziemi miał jakieś dziewięćdziesiąt centymetrów długości. Nie byłam pewna szerokości, bo częściowo pokrywała go odkopana ziemia.
– Tu coś jest – oznajmiłam prostując się. Mój oddech zamieniał się w obłok pary unoszący się tuż przed moją twarzą.
Jak jeden mąż wszyscy zbliżyli się i spojrzeli w dziurę w podłożu. Rączką kielni nakreśliłam owalny kształt. W tym samym momencie przyłączyła się do nas eskorta siostry Bernardy.
– To może być trumna, chociaż jest to raczej małe. Kopałam nieco w lewo, więc będę musiała tę część rozebrać. – Wskazałam miejsce, gdzie kucnęłam.- Odkryję go z zewnątrz i odkopię wzdłuż i w głąb. W ten sposób otrzymamy przekrój grobu. Tak będzie łatwiej kopać. Będzie nam też łatwiej wyjąć trumnę z boku.
– Skąd to zabarwienie ziemi? – zapytała młoda zakonnica o twarzy harcerki.
– Kiedy coś organicznego ulega rozkładowi, ziemia robi się o wiele ciemniejsza. To może być spowodowane przez drewno trumny albo zakopane z nią kwiaty. – Nie chciałam opisywać procesu rozkładu. – Takie zabarwienie to pierwszy znak grobu.