Po drodze do Kliniki Zdrowia Ogólnego Beaufort-Jasper mgła zmieniła się w deszcz. Mokre pnie drzew ściemniały, a jezdnia lśniła. Przez otwarte okno wpadł zapach mokrej trawy i ziemi.
Znaleźliśmy lekarkę, z którą rozmawiał wcześniej Ryan, i pokazaliśmy jej zdjęcie. Rozpoznała w Heidi pacjentkę, którą prowadziła zeszłego lata, ale nie była pewna. Ciąża przebiegała prawidłowo. Wypisywała jej normalne dla takiego stanu recepty. To było wszystko, co mogła nam powiedzieć. Nie rozpoznała Briana.
W południe szeryf Baker pozwolił nam zająć się sytuacją na Lady's Island. Umówiliśmy się z nim o szóstej w jego biurze; do tego czasu miał nadzieję zebrać trochę informacji na temat posiadłości przy Adier Lyons Road.
Zatrzymaliśmy się z Ryanem na lunch w Sgt. White's Diner, a potem całe popołudnie jeździliśmy po mieście pokazując zdjęcie i wypytując o komunę przy Adier Lyons Road.
O czwartej wiedzieliśmy o dwóch rzeczach: nikt nie słyszał o Domie Owensie i jego zwolennikach i nikt nie pamiętał ani Heidi Schneider, ani Briana Gilberta.
Siedząc w wypożyczonym aucie Ryana patrzyliśmy na Bay Street. Po mojej stronie ludzie wychodzili i wchodzili do Palmetto Federal Banking Center. Popatrzyłam na sklepy po drugiej stronie, w których właśnie byliśmy. Kocie Miau. Kamienie i Kości. Więcej niż Bawełna. Taak. Beaufort rozkwitło turystycznie.
Deszcz przestał padać, ale na niebie nadal wisiały ciemne i ciężkie chmury. Czułam się zmęczona i zniechęcona, i niezbyt pewna związku Beaufort z St-Jovite.
Przed domem towarowym Upsitz człowiek z tłustymi włosami i twarzą koloru ciasta chlebowego wymachiwał Biblią i krzyczał coś o Jezusie. W marcu zaczynał się sezon na chodnikowe zbawienia, więc cała scena należała do niego.
Sam opowiadał mi kiedyś, jak walczył z ulicznymi kaznodziejami. Do Beaufort zjeżdżali od dwudziestu lat jak pielgrzymi do Mekki. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim roku wyrokiem sędziego aresztowano wielebnego Isaaca Abernathy za potępianie kobiet w szortach, nazywanie ich dziwkami i wykrzykiwanie o wiecznym potępieniu. Burmistrza i miasto straszono procesami, a Amerykańskie Stowarzyszenie Obrony Praw Cywilnych stawało w obronie ewangelisty powołując się na Pierwszą Poprawkę do Konstytucji. Sprawę rozpatrzył Sąd Apelacyjny w Richmond i kaznodzieje mogli nadal przybywać.
Przysłuchiwałam się, jak mężczyzna wygłasza tyradę na temat szatana, pogan i Żydów i poczułam, jak włosy mi się jeżą na karku. Oburzają mnie ci, którzy uważają siebie za rzeczników Boga i jego nieomalże najbliższych, a niepokoją ci, którzy wykorzystują Ewangelię w celach politycznych.
Starsza kobieta szerokim łukiem ominęła kaznodzieję, a ja zastanawiałam się głośno, jaki to rodzaj zbawienia ofiarował swoim zwolennikom Dom Owens. Spojrzałam na zegarek.
– Zbliża się godzina obiadu – zauważyłam.
– Gdybyśmy tam pojechali, to zastalibyśmy ich pewnie przygotowujących burgery z serem sojowym.
– Do spotkania z Bakerem mamy jeszcze półtorej godziny.
– Myślisz o tym, by złożyć im niezapowiedzianą wizytę?
– Lepsze to, niż siedzieć tutaj.
Ryan już sięgał do stacyjki, kiedy coś go powstrzymało. Spojrzałam w tym samym kierunku i zobaczyłam Kathryn z Carliem w nosidełku na plecach. Obok niej szła starsza kobieta z długimi, ciemnymi warkoczami. Wiatr sprawiał, że spódnice przyklejały im się do bioder i nóg. Zatrzymały się, towarzyszka Kathryn powiedziała coś do kaznodziei i wtedy znowu ruszyły w naszą stronę.
Wymieniliśmy z Ryanem spojrzenia i szybko wyszliśmy z samochodu. Kiedy podeszliśmy do nich, przestały rozmawiać i Kathryn się do mnie uśmiechnęła.
– Jak wam idzie? – zapytała, odgarniając z twarzy kosmyk kręconych włosów.
– Nieszczególnie – odparłam.
– Nie trafiliście na nic konkretnego w sprawie tej zaginionej dziewczyny?
– Nikt jej nie pamięta. To dziwne, skoro spędziła tu co najmniej trzy miesiące.
Czekałam na jej reakcję, ale nawet wyraz twarzy się nie zmienił.
– Gdzie pytaliście?
Carlie się poruszył i Kathryn poprawiła nosidełko.
– W sklepach, w spożywczych, aptekach, na stacjach benzynowych, w restauracjach, w bibliotece. Nawet w sklepie z zabawkami Boombears.
– Tak. Słusznie. Skoro spodziewała się dziecka, mogła chodzić do sklepu z zabawkami.
Mały zakwilił, uniósł rączki i odchylił je do tyłu, stopami naciskając na plecy matki.
– Ktoś się obudził – zauważyła Kathryn, sięgając do tyłu, by uspokoić syna. – I nikt jej nie rozpoznał?
– Nikt.
Carlie znowu dał o sobie znać, tym razem bardziej zdecydowanie i starsza kobieta wyciągnęła go z nosidełka.
– O, przepraszam. To jest El. – Kathryn wskazała swoją towarzyszkę.
Ryan i ja przywitaliśmy się z nią. El skinęła głową, ale nic nie powiedziała, zajęta uspokajaniem malca.
– Może zaprosimy panie na jakąś colę czy kawę? – zaproponował Ryan.
– Nie. Takie rzeczy tylko zaburzają potencjał genetyczny. – Kathryn zmarszczyła nos, zaraz potem się uśmiechnęła. – Ale chętnie napiję się soku. Carlie też. – Wyciągnęła rękę do dziecka. – Potrafi być nieznośny, kiedy nie jest szczęśliwy. Doma nie należy się spodziewać prędzej niż za czterdzieści minut, prawda, El?
– Powinnyśmy na niego zaczekać. – Kobieta mówiła tak cicho, że ledwie mogłam ją zrozumieć.
– Oj, El, wiesz, że się spóźni. Kupmy sok i usiądźmy na powietrzu. W przeciwnym razie Carlie całą powrotną drogę będzie nie do wytrzymania.
El już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale w tej chwili mały się odwrócił i zapłakał.
– Idziemy na sok – powiedziała Kathryn biorąc go na ręce i sadowiąc powyżej biodra. – U Blackstone'a jest duży wybór. Widziałam menu w oknie.
Weszliśmy do delikatesów i ja poprosiłam dietetyczną colę. Pozostali zgodnie wybrali soki i zabraliśmy swoje napoje na ławkę na zewnątrz. Kathryn wyjęła z torby mały koc, rozłożyła go u swoich stóp i posadziła na nim dziecko. Potem wyjęła butelkę wody i mały, żółty kubek z okrągłym dnem i zdejmowaną pokrywką z otworkiem do picia. Wypełniła go do polowy swoim sokiem jagodowym Very Berry, dolała wody i podała go Carliemu. Chwycił go obiema rączkami i zaczął pić. Przyglądałam mu się, powróciły wspomnienia i to dziwne uczucie.
Świat przestawał mi się podobać. Ciała na Murtry. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa Katy. Ryan w Beaufort, ze swoim pistoletem i odznaką. Świat wokół mnie był dziwny, zdawał się przestrzenią, w której się poruszałam, przeniesiona z innego miejsca i czasu; był jednak obecny i drażniąco rzeczywisty.
– Powiedzcie mi o swojej grupie – poprosiłam, z pewnym trudem wracając do rzeczywistości.
El spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała.
– Co chcecie wiedzieć? – zapytała Kathryn.
– W co wierzycie?
– W poznanie naszych własnych umysłów i ciał. W utrzymywanie naszej kosmicznej i molekularnej energii w czystości.
– A co robicie?
– Robimy? – Pytanie chyba ją zdziwiło. – Produkujemy nasze własne jedzenie i nie jemy nic nieczystego. – Lekko wzruszyła ramionami. Słuchając ją pomyślałam o Harry. Oczyszczenie przez dietę. -…uczymy się. Pracujemy. Śpiewamy i gramy. Czasami słuchamy wykładów. Dom jest niezwykle inteligentny. Jest zupełnie czysty…
El poklepała ją po ręku i wskazała kubek Carliego. Kathryn wzięła go, wytarła otworek do picia w spódnicę i podała kubek małemu. Dzieciak chwycił go i rzucił do stóp matki.
– Jak długo mieszkasz z grupą?
– Dziewięć lat.
– A ile masz lat? – W moim głosie zabrzmiało ogromne zdziwienie.
– Siedemnaście. Moi rodzice przyłączyli się do grupy, kiedy miałam osiem lat.
– A przedtem?
Pochyliła się i podała kubek dziecku.
– Pamiętam, że dużo płakałam. Często byłam sama. Zawsze źle się czułam. Moi rodzice ciągle się kłócili.
– I?
– Kiedy przyłączyli się do grupy, zaszła w nas zmiana. Dzięki oczyszczeniu.
– Jesteś szczęśliwa?
– Szczęście nie jest celem życia. – Tym razem przemówiła El. Jej glos był głęboki i szepczący, z bardzo lekkim akcentem, pochodzenia którego nie potrafiłam zidentyfikować.
– A co jest?
– Spokój, zdrowie i harmonia.
– Czy jedynym sposobem na osiągnięcie ich jest wycofanie się ze społeczeństwa?
– My tak uważamy. – Jej twarz była ciemna i pokryta głębokimi zmarszczkami, a oczy koloru mahoniu. – W społeczeństwie zbyt wiele rzeczy odwraca naszą uwagę. Narkotyki. Telewizja. Posiadanie. Panująca między ludźmi chciwość. Na drodze stoją nasze własne przekonania.
– El potrafi to wytłumaczyć o wiele lepiej niż ja – powiedziała Kathryn.
– Ale dlaczego komuna? – zapytał Ryan. – Dlaczego nie dać sobie z tym wszystkim spokoju i nie wstąpić do zakonu?
Kathryn wykonała w kierunku El gest, jakby mówiła “ty wytłumacz”.
– Wszechświat stanowi organiczną całość złożoną z wielu niezależnych elementów. Każda część jest niepodzielna i współdziała z inną częścią. Żyjemy w odosobnieniu, ale nasza grupa stanowi mikrokosmos rzeczywistości.
– Mogłaby to pani wyjaśnić? – poprosił Ryan.
– Żyjąc z dala od społeczeństwa odrzucamy rzeźnie, chemię, rafinerie, puszki piwa, stosy zużytych opon i ścieki. Stanowiąc grupę wzajemnie się wspieramy, karmimy się tak duchowo, jak i fizycznie.
– Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. El uśmiechnęła się lekko.
– Zanim osiągnie się prawdziwą świadomość, trzeba pozbyć się wszystkich starych mitów.
– Wszystkich?
– Tak.
– Nawet tych, które on głosi? – Ryan wskazał głową kaznodzieję.
– Wszystkich.
Powróciłam do poprzedniego tematu.
– Kathryn, gdybyś chciała uzyskać o kimś jakieś informacje, gdzie byś ich szukała?
– Posłuchajcie – powiedziała z uśmiechem. – Wy jej nie znajdziecie. – Znowu wzięła dziecku kubek. – Ona jest teraz pewnie na Riwierze i smaruje dzieci kremem do opalania.
Przez chwilę jej się przyglądałam. Ona nie wiedziała. Dom jej nie powiedział. Nie wiedziała, kim jesteśmy, i nie miała pojęcia, dlaczego pytamy o Heidi i Briana.