Литмир - Электронная Библиотека

Naukowcy wpatrywali się w niego z wytrzeszczonymi oczami i kiwali z przejęciem głowami na widok równań i zdań, które przekładała na salt.

Po jedzeniu Bellis znowu mobilizowała siły i zasiadała do pracy z inżynierami.

Tanner Sack zabrał głos jako jeden z pierwszych. – Jakiego typu jest to zwierzę? – spytał. – Co będzie nam potrzebne do jego spętania?

Wielu inżynierów wywodziło się z szeregów uprowadzonych, a kilku z grona prze-tworzonych. Bellis zdawała sobie sprawę, że otaczają ją kryminaliści, w większości z Nowego Crobuzon. Mówili w salt z akcentem z Dog Fenn czy Badside, okraszając swoje wypowiedzi slangiem ze slumsów, którego od wielu miesięcy nie słyszała i zaskoczona trzepotała powiekami. Omawiane przez nich dziedziny tyły dla niej równie niedostępne jak kwestie, o których dyskutowali naukowcy. Pytali o wytrzymałość stali, żelaza, różnych stopów, o strukturę plastra miodu, na której oparta była konstrukcja łańcuchów pod Nowym Crobuzon, o siłę awanka. Wkrótce przeszli do takich zagadnień jak maszyny parowe, turbiny gazowe, skalne mleko, przekładnie uprzęży czy uzdy i wędzidła wielkości statku. Wiedziała, że byłoby dla niej korzystne, aby to wszystko zrozumieć, ale przekraczało to jej możliwości, dlatego skapitulowała.

***

Tego wieczoru, kiedy jeden z mężczyzn był eskortowany do swojego pokoju, anophelia podeszła blisko niego z wyciągniętymi do przodu ramionami, wywrzaskując jakieś brednie. Jeden ze strażników-kaktusów zastrzelił ją z kuszarpacza.

Bellis usłyszała plaśnięcie o ziemię i wyglądnęła przez szczeliny okienne. Mężczyźni-moskity uklękli przy zwłokach, cmokając gębozwieraczami, i obmacali ją. Kłujka sterczała z rozdziawionych ust niby ogromny, sztywny język. Kobieta niedawno żerowała. Wielka, wirująca chakri kuszarpacza prawie rozcięła na pół jej wciąż nabrzmiałe ciało. Gejzery krwi wsiąkały w ziemię albo tworzyły brudne od pyłu kałuże.

Pokręcili głowami. Jeden z nich wziął od Bellis notes i napisał:

„Niepotrzebnie. Nie chciała żerować”.

Kiedy jej to wyjaśnił, Bellis zakręciło się w głowie od makabryczności zjawiska.

Bellis bardzo chciała pobyć trochę sama. Każdą chwilę dnia spędzała z innymi, co ją wykańczało, toteż po pracy, kiedy naukowcy usiłowali uzgodnić kierunek badań na następny dzień, przeszła do mniejszego, sąsiedniego pokoju, sądząc, że nikogo tam nie ma. Pomyliła się.

Mruknęła coś przepraszająco i chciała wyjść, lecz Uther Doul natychmiast ją zatrzymał.

– Proszę zostać – powiedział. Odwróciła się do niego, przyciskając do boku torbę, boleśnie świadoma ciężaru otrzymanego od Silasa woreczka, który spoczywał na dnie. Stała przy drzwiach i czekała z kamienną miną. Przed jej przyjściem Doul ćwiczył. Stał teraz na środku pokoju, rozluźniony, z krótkim i wąskim, obosiecznym mieczem w garści. Broń nie była zdobiona ani pokryta magicznymi znakami, nie robiła wielkiego wrażenia. Ostrze było białe. Poruszało się szybko, według morderczego schematu, sypało refleksami światła ja k woda, bezdźwięczne i nieuchwytne dla wzroku. A potem trafiło do pochwy, tak szybko, że Bellis nawet nie dostrzegła tego momentu.

– Już skończyłem, panno Coldwine – powiedział. – Pokój jest do pani dyspozycji. – Nie wyszedł jednak. Bellis skinęła głową w ramach podziękowania i czekała. – Miejmy nadzieję, że niefortunne zabicie samicy nie popsuje naszych stosunków z anopheliusami.

– Nie popsuje – odparła. – Nie mają pretensji, kiedy ich kobiety giną. – Pamiętają dostatecznie dużo, aby wiedzieć, że to jest konieczne. -… „On o tym wie” – pomyślała zdumiona. „Znowu usiłuje nawiązać ze mną rozmowę”.

Rozpoznane przez nią szczegóły były jednak tak upiorne i fascynujące, mimo swojej nieufności pragnęła się nimi podzielić. Chciała, aby ktoś inny je poznał.

– Ludzie-moskity słabo znają historię, ale wiedzą, że ludzie-kaktusy, żywicochody, nie są jedynym zamorskim ludem. Wiedzą o nas, krwiochodach, i zdają sobie sprawę, dlaczego tacy jak my prawie nigdy tutaj nie zawijają. Nie pamiętają szczegółów związanych z Malaryczną Reginokracją, ale mają poczucie, że ich kobiety przed wiekami… zrobiły coś złego… – Pozwoliła wybrzmieć temu eufemizmowi. – Traktują je bez czułości, ale i bez odrazy. – Melancholijny pragmatyzm. Nie odnosili się do swoich kobiet wrogo. Raz do roku w miarę skwapliwie spółkowali z nimi, ale generalnie starali się ich unikać i sami zabijali je, jeśli zachodziła taka konieczność. – Nie próbowała żerować – podjęła Bellis beznamiętnym tonem. – Była pełna. Mają swój rozum. Nie są bezmyślne. Potrzebny jest bardzo długi okres głodowania, żeby zdechły. Mogą wytrzymać nawet rok bez żerowania, ale myślą tylko o tym, że są głodne, i bez przerwy drapieżnie wrzeszczą. Ale jak się najedzą, kiedy są pełne, naprawdę nasycone, na parę dni, może na tydzień, głód ustępuje. Wtedy próbują mówić. Ten anophelius powiedział mi, że nadlatują z mokradeł, lądują na rynku i wrzeszczą do mężczyzn, próbując przełożyć myśli na słowa, ale nie miały kiedy nauczyć się języka, bo ciągle trawi je głód. Mają świadomość tego, kim są. – Bellis spotkała się spojrzeniem z Utherem Doulem i nagle sobie uzmysłowiła, że wojownik darzy ją szacunkiem. Siedzą. Od czasu do czasu, kiedy przez kilka dni albo godzin brzuchach mają pełno, a w głowach jasno, uświadamiają sobie, to czym zajmują, jak żyją. Dorównują nam inteligencją, ale poczucie głodu za bardzo je pochłania, żeby nauczyły się mówić. Co kilka miesięcy skupiają się na kilka dni i usiłują nauczyć języka. Ale jak widać gołym okiem, mają inne aparaty gębowe niż samce, a tym samym nie potrafią wytwarzać takich samych dźwięków. Tylko najmniej doświadczone najmłodsze, usiłują naśladować mężczyzn-moskitów. Przy schowanej kłujce ich usta znacznie bardziej przypominają nasze.

Widziała, że Uther Doul rozumie, o co chodzi. – Ich głosy brzmią podobnie do naszych. Nigdy wcześniej nie słyszały języka, który mogłyby naśladować. Ponieważ kobieta była syta i miała świadomość, że nie umie posługiwać się mową, na pewno zakręciło się jej w głowie z przejęcia, kiedy usłyszała, że rozmawiamy przy użyciu dźwięków, które sama umiała wytwarzać. Dlatego zbliżyła się do naszego kolegi. Usiłowała z nim porozmawiać.

– Dziwny miecz – powiedziała jakiś czas później. Zawahał się niemal niezauważalnie, a Bellis zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy widziała go niepewnego, po czym dobył go prawą ręką i podsunął jej pod oczy. Zdawało się, że w nasadę jego prawej dłoni wtopione są trzy małe pąki metalu, połączone z żyłkowatą plątaniną drutów w rękawie biegnących do małej obudowy na pasku. Rękojeść miecza była obita skórą, poza niewielkim odcinkiem metalu, którego Doul dotykał bryłkami wrośniętymi w ciało, kiedy trzymał miecz. Wbrew przypuszczeniom Bellis ostrze nie było zrobione z lazurowanego metalu. – Mogę dotknąć?

Doul skinął głową.

Postukała w brzeszczot paznokciem. Odgłos był matowy, nie dźwięczał typowo.

– Ceramika – wyjaśnił. – Bliższe porcelanie niż żelazu. – Krawędzi miecza nie cechował matowy blask zaostrzonej klingi. Miały tę samą barwę co reszta, pozbawiona wyrazu, trochę pożółkła biel, jak zęby albo kość słoniowa. – Nie zatrzyma się na kości – powiedział cicho Doul swoim melodyjnym głosem. – To jest inny rodzaj ceramiki niż wszystkie, które pani w życiu widziała. Nie zgina się, ale też nie jest krucha. I jest mocna.

– Jak bardzo mocna?

Uther skierował na nią wzrok i w jego spojrzeniu znów dostrzegła szacunek. Coś w niej zareagowało.

– Jak diament – powiedział.

Włożył mieczyk do pochwy; znowu tym niezwykłym, momentalnym ruchem.

– Skąd pochodzi? – spytała, ale Doul milczał. – Z tego samego kraju, co pan?

Zaskoczył ją jej własny upór i… co? Odwaga?

Nie czuła się odważna. Miała natomiast wrażenie, że ona i Doul rozumieją się – Wychodząc, skinął jej głową na pożegnanie.

– Nie. Trudno o mniej trafny domysł. – Po raz pierwszy zobaczyła że Uther Doul uśmiechnął się, chociaż tylko przelotnie. – Dobranoc – powiedział.

Bellis z rozkoszą zanurzyła się w tych chwilach przebywania sam na sam ze sobą, których była tak bardzo spragniona. Oddychała głęboko po jakimś czasie pozwoliła sobie na rozmyślania na temat Uthera Doula. Dlaczego z nią rozmawia? Dlaczego toleruje jej towarzystwo? Dlaczego zdaje się żywić do niej szacunek?

Nie umiała go rozgryźć, ale uzmysłowiła sobie, że ma poczucie jakiejś więzi z Utherem, zrodzone ze wspólnego dla nich obojga sceptycyzmu, zdystansowania, siły i zrozumienia, jak również… tak, ze wzajemnego pociągu. Nie wiedziała, kiedy i dlaczego przestała się go bać. Nie miała pojęcia, do czego Doul zmierza.

Rozdział dwudziesty piąty

Z dwóch dni zrobiły się trzy, potem cztery, wreszcie w nieprecyzyjnym świetle tego małego pokoju minął tydzień. Bellis czuła się tak jakby jej oczy ulegały atrofii, jakby widziały teraz tylko ziemiste fantomy barw we wnętrzu góry, obwiedzione niezdecydowanymi, pozbawionymi konturów cieniami.

Co wieczór odbywała się ta sama krótka przebieżka na otwartym powietrzu. Bellis łapczywie podnosiła wzrok, żeby zobaczyć nagie światło i barwy, choć były to tylko spieczone kolory nieba nad wyspą. Czasem dochodził ją przenikliwy odgłos kobiet-moskitów, budząc w niej trwogę, ale nawet jeśli nie dochodził, zawsze szła skulona pod pieczą eskortującego ją strażnika-kaktusa albo strupodzieja.

Niekiedy słyszała szmery i pomruki kobiet-moskitów na zewnątrz długich szybów okiennych. Były przerażające i silne, a ich głód dorównywał swą mocą żywiołom. Zabiłyby wszystkich przybyłych na wyspę krwiochodów, w jeden dzień rozprawiłyby się z załogą całego statku, a potem leżały spęczniałe na plaży. Mimo tego wszystkiego kobiety, które mieszkały w tym wyspiarskim getcie, miały w sobie coś budzącego nieodpartą litość.

Bellis nie wiedziała, jaki łańcuch okoliczności doprowadził do powstania Malarycznej Reginokracji, i absolutnie nie umiała ich sobie wyobrazić. Nie do pomyślenia, żeby te wrzeszczące istoty przedostały się na inne lądy, a ich egoistyczny terroryzm spustoszył pół kontynentu.

66
{"b":"94843","o":1}