Литмир - Электронная Библиотека

Był to hermetyczny, klasyczny język Gnurr Kett, wyspiarskiego państwa położonego tysiące kilometrów na południe od Nowego Crobuzon, na krańcach Wezbranego Oceanu, gdzie ciepła woda przechodziła w Morze Czarnomieliźniane. Tę dziwną, bardzo trudną mowę zapisywano przy użyciu alfabetu ragamollskiego, ale miała zupełnie inne korzenie. Niskie kettai, mowa codzienna, było znacznie łatwiejsze, ale też drogi tych dwóch języków rozeszły się w dawnych czasach. Biegłość w jednym z nich pozwalała tylko od biedy zrozumieć drugi. Wysokie kettai, nawet w samym Gnurr Kett, było wyłączną domeną kantorów i garstki intelektualistów.

Bellis studiowała ten język. Fascynowały ją złożone struktury czasownikowe, toteż uczyniła z wysokiego kettai temat swojej pierwszej książki. Gramatologię wysokiego kettai opublikowała przed piętnastu laty, a tym samym jej znajomość tego języka trochę zardzewiała, ale podczas lektury pierwszego rozdziału wszystko zaczęło jej się powoli przypominać.

„Skłamałbym, gdybym powiedział, że piszę te słowa bez dumy” – przeczytała Bellis po cichu. Podniosła głowę i próbowała się uspokoić. Prawie się bała czytać dalej.

Szybko przewracała strony i oglądała rysunki. Mężczyzna w wieży nad morzem. Mężczyzna na brzegu, szkielety wielkich silników zaśmiecają piasek. Mężczyzna wykonuje obliczenia koło słońca i koło cieni dziwnych drzew. Na widok czwartego rysunku zaparło jej dech i wyskoczyła jej gęsia skórka.

Ten sam mężczyzna znowu stał na brzegu morza – z elementów jego twarzy artysta zaznaczył tylko stylizowane oczy, potulne jak u krowy – a nad morzem chmura ciemnych postaci frunęła ku nadpływającej łodzi. Rysunek był niejasny, ale Bellis dostrzegła chude ramiona i nogi, jak również maźnięcia skrzydeł.

Poczuła dziwny niepokój.

Przebiegała oczami tekst, próbując przypomnieć sobie język. Książka miała w sobie coś bardzo dziwnego. Zasadniczo różniła się od wszystkich innych publikacji w wysokim kettai, które Bellis widziała. Jej ton zupełnie nie współgrał z poetycznością charakterystyczną dla starego kanonu z Gnurr Kett.

„Poszukałby pomocy u ludzi z zewnątrz – odczytała po chwili wahania – ale wszyscy omijają naszą wyspę, ze strachu przed naszymi głodnymi kobietami”.

Bellis podniosła wzrok. „Jabber jeden wie, w co ja się wpakowałam” – pomyślała.

Zastanawiała się szybko, co powinna zrobić. Jej ręce nadal przewracały kartki, jakby należały do konstruktu. Spuściła wzrok i zobaczyła, że mniej więcej w połowie książeczki mężczyzna płynie po morzu niewielką łodzią. Ilustrator narysował go malutkiego, łódkę też Mężczyzna spuszczał do morza łańcuch zakończony wielkim hakiem.

Głęboko pod powierzchnią pośród spiral, które oznaczały wodę widniały koncentryczne kręgi, znacznie większe od jachtu.

Rysunek przykuł jej uwagę.

Wpatrywała się w obrazek i coś w niej drgnęło. Wstrzymała oddech. Spłynęło na nią uświadomienie, że rysunek zmienia układ jak złudzenie optyczne dla dzieci. Wiedziała już, na co patrzy, i szarpnęło ją za żołądek tak mocno, jakby spadała.

Wiedziała, na czym polega tajny projekt Niszczukowód. Wiedziała, dokąd płyną. Wiedziała, czym się zajmuje Johannes.

Szekel dalej mówił, ale przeszedł do tematu ataku dinichtysa.

– Tanner był pod wodą – powiedział z dumą. – Popłynął im pomóc, ale nie zdążył na czas. Ale powiem ci coś dziwnego. Pamiętasz, jak ci kiedyś mówiłem, że pod miastem są jakieś kształty, których Tanner nie może rozpoznać? I których nie wolno mu widzieć? No więc jak ryba pancerna dała dyla, Tanner podpłynął prościutko pod jeden taki. Zobaczył go bardzo wyraźnie i teraz wie, co tam jest. Zgadnij, co zobaczył…

Urwał z teatralną miną pod tytułem „w życiu byś nie wymyśliła”. Bellis nadal wpatrywała się w rysunek.

– Uprząż – powiedziała prawie niedosłyszalnie. Na twarzy Szekla wykwitł zamęt. Nagle odezwała się głośno: – Gigantyczna uprząż, z uzdą i lejcami, większa niż budynek. Łańcuchy, Szekel, wielkości statku. – Pokiwał głową z wytrzeszczonymi oczami. – Tanner zobaczył łańcuchy.

Nadal nie odrywała wzroku od rysunku: mały człowieczek w małym stateczku na morzu zastygłych fal idealnie zachodzących na siebie jak rybie łuski, pod nimi głębiny oddane krzyżykami i ciasnymi spiralami atramentu, a na dnie, bez trudu przyćmiewające stateczek, koło w kole w kolejnym kole, ogromne bez względu na niejasną perspektywę, niewypowiedzianie duże, z ciemnością w punkcie środkowym. Patrzy z góry na rybaka polującego na swoje ofiary.

Twardówka, tęczówka i źrenica.

Oko.

42
{"b":"94843","o":1}