Литмир - Электронная Библиотека

Żeglowali po ruchliwym obszarze morza. Mijali inne statki: w ciągu dwóch dni od wypłynięcia z Qe Banssa Bellis widziała ich trzy. Pierwsze dwa były małymi, wydłużonymi kształtami na horyzoncie, trzeci, krępa karawela, podpłynął znacznie bliżej. Jak oznajmiały proporczyki na żaglach, pochodził z Odraline. Kołysał się jak wariat na wzburzonym morzu.

Bellis widziała marynarzy na pokładzie. Patrzyła, jak skaczą po skomplikowanym olinowaniu i refują trójkątne żagle.

„Terpsychoria” mijała jałowe z wyglądu wyspy: Cadann, Rin Lor, Eidolon. Z każdą z nich związane były opowieści ludowe i Johannes znał je wszystkie.

Bellis godzinami obserwowała morze. Tutaj, daleko na wschód, woda była znacznie bardziej przejrzysta niż w pobliżu Zatoki Żelaznej: widziała nawet smugi wielkich ławic. Marynarze, którzy nie pełnili służby, siedzieli z nogami za burtą i łowili ryby na prymitywne wędki, ozdabiając kości i kły narwali za pomocą noży i sadzy.

Od czasu do czasu w oddali pojawiały się krzywizny wielkich drapieżców w rodzaju orki. Pewnego razu o zachodzie słońca „Terpsychoria” przepłynęła blisko zalesionego cypla, paru kilometrów lasu wykwitającego z oceanu. Niedaleko wybrzeża sterczało z wody stado głazów. Serce Bellis na moment przestało bić, kiedy jeden z głazów stanął dęba i z wody wynurzyła się potężna łabędzia szyja. Masywny łeb przekręcił się i Bellis patrzyła, jak plesiauri leniwie brodzą ku brzegowi i znikają.

Na jakiś czas ogarnęła ją fascynacja podmorskimi mięsożercami. Johannes zabrał ją do swojej kajuty i zaczął szperać w książkach. Ujrzała kilka z jego nazwiskiem na grzbiecie: Anatomia sarduli, Drapieżnictwo w kałużach poodpływowych Zatoki Żelaznej, Teorie megafauny. Po znalezieniu szukanej monografii pokazał jej sensacyjne obrazki przedpotopowych, dziesięciometrowych ryb z krótkimi, grubymi łbami, rekinów chochlikowych ze szczerbatymi zębami i wysuniętymi czołami, i jeszcze wiele innych dziwów.

Wieczorem, drugiego dnia po wypłynięciu z Qe Banssa zobaczyli ląd opasujący Salkrikaltor: poszarpane szare wybrzeże. Minęła dziewiąta, ale niebo było absolutnie bezchmurne, a księżyc i jego córki świeciły bardzo jasno.

Bellis wbrew sobie zachwyciła się tym górzystym, smaganym przez wiatr krajobrazem. Daleko w głębi lądu, u granic zasięgu jej wzroku, widziała ciemny las przywarty do zboczy wąwozów. Na wybrzeżu z drzew zostały tylko martwe, wyżarte przez sól łupiny.

Johannes aż zaklął z przejęcia.

– Bartoll! Sto sześćdziesiąt kilometrów na północ stąd jest ten diabelny most Cyrhussine, czterdzieści kilometrów długości. Miałem nadzieję, że go zobaczymy, ale to byłoby chyba kuszenie licha.

Statek odbijał od wyspy. Było zimno i Bellis ze zniecierpliwieniem trzepała połami cienkiego płaszcza.

– Idę do środka – powiedziała, ale Johannes jakby jej nie usłyszał.

Patrzył wstecz, na znikające wybrzeże Bartoll.

– Co się dzieje? – mruknął pod nosem. Bellis odwróciła się gwałtownie. Jego głos zabrzmiał tak, że od razu wyobraziła sobie, jak marszczy brwi. – Dokąd my płyniemy? – Johannes zaczął gestykulować. – Niech pani spojrzy… Odbijamy od Bartoll. – Wyspa była teraz tylko rozmazaną smugą na skraju morza. – Salkrikaltor jest tam, na wschód. Za parę godzin moglibyśmy płynąć nad rakami, ale kierujemy się na południe… Oddalamy się od wspólnoty…

– Może raki nie lubią jak statki przepływają im nad głową – zasugerowała Bellis, ale Johannes pokręcił głową.

To jest standardowa trasa: z Bartoll na wschód do Salkrikaltoru. My płyniemy gdzie indziej. – Narysował w powietrzu mapę. – To jest Bartoll, to jest Gnomon Tor, a między nimi, na morzu… Salkrikaltor. Tu w dole, gdzie teraz płyniemy, nie ma nic prócz rzędu kolczastych wysepek. Zmierzamy do Salkrikaltoru mocno okrężną drogą. Ciekawe dlaczego.

***

Nazajutrz rano kilku innych pasażerów wiedziało, że płyną nietypową trasą. W ciągu paru godzin wiadomość rozniosła się po ciasnych jak w klasztorze korytarzach. Kapitan Myzovic przemówił w mesie do wszystkich czterdziestu pasażerów. Bo przyszła nawet blada, litość budząca siostra Meriope i inne ofiary podobnych dolegliwości.

– Nie ma żadnych powodów do niepokoju – zapewniał ich.

Był wyraźnie zły, że go wezwano. Bellis odwróciła wzrok i wyjrzała przez okno. „Po co tutaj jestem?” – pomyślała. „Przecież nie obchodzi mnie, dokąd płyniemy i jak się tam dostaniemy. Mam to gdzieś”. Nie przekonała jednak samej siebie i została w mesie.

– Ale dlaczego zboczyliśmy z normalnego kursu, panie kapitanie? – spytał ktoś.

Kapitan wypuścił gniewnie powietrze.

– Tak… Posłuchajcie. Robię objazd wokół Fins, wysp u południowego krańca Salkrikaltoru. Nie mam obowiązku tłumaczyć się przed wami z tej decyzji. Ale… – urwał, żeby dotarło do pasażerów, jak wielki spotkał ich zaszczyt – w zaistniałych okolicznościach… Muszę was wszakże poprosić, abyście powściągliwie obchodzili się z tą informacją… Opłyniemy Fins, zanim dotrzemy do Salkrikaltoru, aby minąć pewien obiekt należący do Nowego Crobuzon. Pewne morskie zakłady przemysłowe. O których istnieniu opinia publiczna nic nie wie. Mógłbym zatrzymać was w kajutach, ale pewnie byście coś zobaczyli przez iluminatory i mnożyłyby się plotki i spekulacje. Pozwalam więc iść na górę. Tylko na pokład rufówki. Ale… Ale odwołuję się do waszych uczuć patriotycznych i obywatelskich, abyście zachowali dyskrecję w kwestii tego, co zobaczycie dzisiaj wieczorem. Czy wyrażam się jasno?

Ku obrzydzeniu Bellis zapadła nabożna cisza. „Ogłupił ich swoją pompatycznością” – pomyślała i odwróciła się z pogardą.

Od czasu do czasu fale rozbijały się o skalny kieł, ale nic bardziej dramatycznego nie było widać. Większość pasażerów zebrała się na rufie i z wytężeniem obserwowali morze.

Bellis wbiła wzrok w horyzont, zirytowana, że nie jest sama.

– Myśli pani, że domyślimy się, jak to zobaczymy? – spytała gdakająca kobieta, której Bellis nie znała.

Puściła pytanie mimo uszu.

Ściemniło się i zrobiło znacznie chłodniej, toteż niektórzy pasażerowie zeszli pod pokład. Górzyste Fins wyskakiwały i znikały na horyzoncie. Bellis piła grzane wino na rozgrzewkę. Patrzenie na morze znudziło ją i przeniosła uwagę na marynarzy.

O drugiej w nocy, kiedy na pokładzie została już tylko połowa pasażerów, na wschodzie coś się wyłoniło.

– Bogowie w niebiesiech – szepnął Johannes.

Przez dłuższy czas mieli przed sobą tylko groźny, nieczytelny kontur. Kiedy byli dostatecznie blisko, Bellis zobaczyła, że jest to ogromna, czarna wieża stercząca z morza. Z jej wierzchołka dobywało się oleiste światło, chlust brudnego płomienia.

Od wieży dzieliło ich może półtora kilometra. Bellis sapnęła.

To była morska platforma wiertnicza. Kwadrat o boku ponad sześćdziesięciu metrów, potężny betonowy ciężar wsparty na trzech gigantycznych metalowych nogach. Bellis słyszała huk.

Fale rozbijały się o wsporniki. Wznoszące się na platformie konstrukcje tworzyły na tle nieba linię równie skomplikowaną i pokrętną jak w mieście. Nad trójnogiem majaczył z pozoru chaotyczny las wieżyczek, a dźwignie poruszały się jak szponiaste dłonie. Potężny minaret dźwigarów strzelał nad tym wszystkim ku niebu, sącząc ogień. Taumaturgiczne zmarszczki zniekształcały przestrzeń nad płomieniem. W cieniach pod platformą wbijał się w morze ogromny metalowy szyb, na którego kolejnych kondygnacjach migotały światła.

– Na Jabbera, cóż to jest? – wydyszała Bellis.

Niezwykły widok budził grozę. Pasażerowie gapili się jak idioci.

Góry najbardziej wysuniętej na południe wyspy archipelagu Fins były majaczącym w oddali cieniem. W pobliżu podstawy platformy kręciły się drapieżne kształty: pancerniki patrolu. Z pokładu jednego z nich skomplikowanym rytmem zamrugało światło, a po chwili przyszła odpowiedź z mostka „Terpsychorii”.

Gdzieś z wnętrza bajecznej konstrukcji zabrzmiała syrena.

Oddalali się od platformy, kurczącej się w oczach Bellis i rzygającej płomieniami.

Johannes zastygł ze zdziwienia.

– Nie mam pojęcia – odparł powoli.

Dopiero po chwili Bellis uzmysłowiła sobie, że odpowiedział na jej pytanie. Nie odejmowali wzroku od potężnego kształtu, póki jeszcze dało się go wyłowić z ciemności.

Kiedy zniknął, w milczeniu ruszyli w stronę korytarza. A potem, kiedy byli już pod drzwiami do kajut, za ich plecami ktoś krzyknął:

– Jeszcze jedna!

Nie minął się z prawdą. Wiele kilometrów od statku w niebo strzelała druga kolosalna platforma.

Większa od pierwszej. Na czterech nogach z nadgryzionego przez żywioły betonu. Oszczędniej zabudowana, z jedną krępą wieżą w każdym rogu i gigantycznym żurawiem koło krawędzi. Konstrukcja warczała jak żywe stworzenie.

Obrońcy tej kolubryny znowu kontrolnie błysnęli latarkami i „Terpsychoria” znowu odpowiedziała.

Dmuchał wiatr, a niebo było zimne jak żelazo. W płyciznach ponurego morza wznosiła się potężna budowla, obok której „Terpsychoria” przemknęła w ciemnościach.

Bellis i Johannes zaczekali jeszcze godzinę, ze zgrabiałymi dłońmi i spiralami buchającej z ust pary, ale nic innego się nie pojawiło. Widzieli tylko wodę, a tu i ówdzie cienie Fins, wyszczerbione i nieoświetlone.

Łańcola, 5 a rory 1779; pokład „Terpsychorii”

Jak tylko weszłam dziś przed południem do kajuty kapitana, od razu wiedziałam, że coś go rozgniewało. Zgrzytał zębami i ciskał oczami gromy.

– Panno Coldwine – powiedział – za kilka godzin przybędziemy do Salkrikaltoru. Inni pasażerowie i załoga otrzymają kilka godzin przepustki, ale obawiam się, że pani ten przywilej nie będzie dany.

Mówił tonem neutralno-groźnym. Uprzątnął akcesoria z biurka. Nie umiem wyjaśnić dlaczego, ale wytrąciło mnie to z równowagi. Normalnie kapitan jest otoczony redutą różnych bzdetów, które tworzą między nami bufor.

– Spotkam się z przedstawicielami Wspólnoty Salkrikaltoru i pani będzie tłumaczyła. Pracowała pani z delegacjami handlowymi, więc zna pani system. Pani będzie przekładała na raczy salkrikaltorski dla delegatów, a ich tłumacz odda ich słowa w języku ragamoll mnie. Będziecie się nawzajem sprawdzali, żeby z żadnej strony nie było żadnego kanciarstwa, ale nie jest pani uczestniczką tych rozmów. Czy wyrażam się dostatecznie jasno? – spytał belferskim tonem. – Nie usłyszy pani nic z tego, co między nami padnie. Jest pani tylko przekaźnikiem. Nic pani nie słyszy. – Patrzyłam draniowi prosto w oczy. – Będą omawiane sprawy o najwyższym znaczeniu z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa. Na pokładzie statku, panno Coldwine, nie da się niczego utrzymać w tajemnicy. Niech mnie pani uważnie posłucha. – Nachylił się ku mnie. – Jeśli pani napomknie komukolwiek o tym, co będzie mówione: moim oficerom, rzygającej zakonnicy czy swojemu bliskiemu przyjacielowi doktorowi Tearflyowi, ja się o tym dowiem.

10
{"b":"94843","o":1}