Nie kłopotał się wnoszeniem narzędzi na czwarte piętro. Wiedział, że Laurie ma kilka zasuw. Użył łomu. Po dwudziestu sekundach wysiłku, któremu towarzyszył szczęk wyłamywanych blokad, znaleźli się w środku.
Przez kilka chwil stali nieruchomo w małym korytarzyku przerobionym na pomieszczenie gospodarcze i nasłuchiwali. Chcieli mieć zupełną pewność, że odgłosy włamania nie zwróciły niczyjej uwagi.
– Jezu Chryste! – szepnął z przerażeniem Franco. – Coś dotknęło mnie w nogę.
– Co jest? – spytał Angelo. Nie spodziewał się takiego wybuchu i serce nagle mocniej mu zabiło.
– Och, to tylko cholerny kot! – odparł Franco z ulgą. W tej samej chwili obaj mężczyźni usłyszeli mruczenie zwierzaka.
– Mamy szczęście – powiedział Angelo. – To będzie miłe spotkanie. Zabierz go ze sobą.
Powoli wyszli z pomieszczenia i w ciemnościach, teraz nieco rozproszonych światłem wpadającym przez okna, przeszli z kuchni do pokoju dziennego.
– Jak na razie dobrze – stwierdził Angelo.
– Teraz musimy poczekać. Może pójdę do lodówki i sprawdzę, czy nie ma piwa albo wina. Masz ochotę?
– Piwo byłoby niezłe – odparł Angelo.
W komendzie Laurie i Jack musieli przypiąć identyfikatory, przejść przez bramkę z wykrywaczem metalu i dopiero potem pozwolono im pojechać na piętro, gdzie urzędował Lou. Czekał już na nich przed windą i serdecznie powitał.
Przede wszystkim stanął przed Laurie, wziął ją za ramiona, spojrzał głęboko w oczy i zapytał, co się stało.
– Wszystko z nią w porządku – odparł Jack i klepnął Lou w plecy. – Jest już racjonalna i zrównoważona, jak zawsze.
– Naprawdę? – spytał Lou, ciągle bacznie przyglądając się Laurie.
Pod badawczym wzrokiem przyjaciela nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
– Jack ma rację. Czuję się dobrze. Prawdę mówiąc, jestem zawstydzona, że ciągnęłam go aż tutaj.
Lou odetchnął z ulgą.
– Cieszę się, że was widzę. Zapraszam do mojego pałacu. – Poszedł przodem, wskazując drogę. – Mogę wam zaproponować kawę, ale z całego serca odradzam – powiedział Lou. – O tej porze robią tak mocną, że można nią przeczyścić odpływ umywalki.
– Dziękujemy – odparła Laurie i usiadła.
Jack zrobił to samo. Z nieprzyjemnym dreszczem rozejrzał się po spartańsko urządzonym pokoju. Ostatnim razem był tu rok temu, kiedy ledwo zdołał ujść z życiem przed zamachowcami.
– Myślę, że wiem, w jaki sposób wykradziono ciało Franconiego – zaczęła Laurie. – Dogadywałeś mi, że podejrzewam Dom Pogrzebowy Spoletto, sądzę jednak, że będziesz musiał zweryfikować swoje zdanie. Właściwie mogę powiedzieć, że wtedy poważnie się pomyliłeś.
Następnie Laurie wyjaśniła, co według niej się wydarzyło. Stwierdziła też, iż jej zdaniem któryś z pracowników kostnicy podał ludziom od Spoletta numer stosunkowo niedawnej sprawy nie zidentyfikowanego mężczyzny, który w dodatku leżał niedaleko zwłok Franconiego.
– Często, kiedy po ciało przyjeżdża dwóch ludzi, jeden idzie do chłodni po zwłoki, a drugi zajmuje się dokumentacją. W takim wypadku technik z kostnicy przygotowuje ciało przykryte prześcieradłem na wózku przy wyjeździe z chłodni. Myślę, że wyglądało to tak: Kierowca od Spoletta wziął ciało, którego numer otrzymał wcześniej, zdjął z niego kartkę z oznaczeniem, umieścił zwłoki w jednej z wolnych lodówek, zamienił kartkę Franconiego na tę pierwszą i po cichu opuścił kostnicę ze zwłokami Franconiego oznaczonymi już innym numerem. A pracownik kostnicy sprawdził właśnie ten numer.
– To niezły scenariusz – stwierdził Lou. – Mogę zapytać, czy masz na to jakiś dowód, czy też są to tylko twoje domysły?
– Znalazłam ciało, którego numer znalazł się w dokumentach jako numer ciała zabranego przez ludzi Spoletta. Znajdowało się w lodówce figurującej w komputerze kostnicy jako pusta. Nazwisko Gleason zostało wymyślone.
– Ach! – Zainteresowanie Lou wyraźnie wzrosło. Pochylił się do przodu i oparł łokciami na biurku. – Zaczyna mi się to coraz bardziej podobać, szczególnie te wzajemne oznaki miłości między Spolettem a rodziną Lucia. To może okazać się ważne. Przypomina mi to uchybienia podatkowe Ala Capone. Chodzi mi o to, że byłoby świetnie, gdybyśmy mogli któregoś z ludzi Lucia przymknąć za wykradzenie zwłok!
– To oczywiście wzmacnia widmo powiązań zorganizowanej przestępczości z nielegalną transplantacją wątroby – zauważył Jack. – To może okazać się związkiem przerażającym.
– I niebezpiecznym – dodał Lou. – Dlatego muszę nalegać, abyście ze swej strony zaprzestali amatorskiego dochodzenia. Zrobimy to sami. Czy mam na to wasze słowo?
– Cieszę się, że weźmiesz się za to – powiedziała Laurie. – Ale pozostaje jeszcze nie rozwiązana kwestia wtyczki w naszym zakładzie.
– Najlepiej będzie, jak tym także się zajmę. Skoro mamy do czynienia ze zorganizowaną przestępczością, można oczekiwać jakiejś formy wymuszenia czy przemocy. Ale skontaktuję się niezwłocznie z Binghamem. Nie muszę was chyba ostrzegać, że to niebezpieczni ludzie.
– Aż za dobrze pamiętam tę lekcję – powiedziała Laurie.
– Jestem zbyt zaintrygowany wyjaśnieniem tajemnicy, aby przeszkadzać – dodał Jack. – Ale czego dowiedziałeś się dla mnie?
– Wielu rzeczy. – Lou sięgnął po leżącą na brzegu biurka sporą książkę i z tajemniczym chrząknięciem wręczył ją Jackowi.
Jack otworzył ją ze zdziwieniem i zapytał: – Co, u diabła? Po co mi ten atlas?
– Będziesz go potrzebował. Nie powiem ci, ile czasu zabrało mi znalezienie tego w komendzie policji.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – stwierdził Jack.
– Mój kontakt w FZL znalazł kogoś, kto zna kogoś z europejskiej organizacji rejestrującej czas startu i lądowania każdego samolotu w całej Europie. Przechowują dane przez ponad sześćdziesiąt dni. G4 Franconiego przyleciał do Francji z Gwinei Równikowej.
– Skąd? – zapytał Jack i kompletnie zaskoczony uniósł brwi. – Nigdy nie słyszałem o Gwinei Równikowej. To jakiś kraj?
– Otwórz na stronie sto pięćdziesiątej drugiej! – powiedział Lou.
– Co to za historia z Franconim i tym G4? – wtrąciła Laurie.
– G4 to prywatny samolot – wyjaśnił Lou. – Udało mi się odkryć, że Franconi opuszczał kraj. Do czasu, aż otrzymałem te dane, sądziliśmy, że był we Francji.
Jack otworzył atlas na wskazanej stronie. Znalazł tam mapę zatytułowaną "Zachodni basen Kongo". Obejmowała spory obszar Afryki Zachodniej.
– Dobra, gdzie mam szukać?
Lou wskazał mu odpowiednie miejsce.
– To ten maleńki kraj między Kamerunem a Gabonem. Samolot wystartował z Bata, na wybrzeżu. – Wskazał maleńką kropkę. Na mapie kraj wyglądał na jednolitą, zieloną plamę.
Laurie wstała i spojrzała Jackowi przez ramię.
– Zdaje mi się, że słyszałam o tym kraju. Chyba tam pojechał Frederick Forsyth, żeby napisać Psy wojny.
Lou złapał się za głowę.
– Jak ty to robisz, że pamiętasz takie drobiazgi? Ja nie pamiętam, gdzie jadłem lunch w zeszły wtorek.
Laurie wzruszyła obojętnie ramionami.
– Czytam sporo powieści. Interesują mnie pisarze.
– To i tak nie ma sensu – uznał Jack. – To najsłabiej rozwinięta część Afryki. W tym kraju pewnie nie można znaleźć nic poza dżunglą. Franconi nie mógł tam przejść operacji przeszczepu.
– Tak samo i ja pomyślałem – przyznał Lou. – Ale inne informacje mają trochę więcej sensu. Idąc tropem Alpha Aviation z Nevady, dotarłem do prawdziwego właściciela G4. To korporacja GenSys z Cambridge w Massachusetts.
– Słyszałam o GenSys. To firma biotechnologiczna znana ze swych osiągnięć w dziedzinie szczepionek i limfokinezy. Zapamiętałam to, bo moja przyjaciółka, która jest brokerem w Chicago, polecała mi kiedyś udziały w tej firmie. Ciągle daje mi znać o dobrych lokatach, jakby sądziła, że leżę na pieniądzach gotowych do inwestowania.
– Przedsiębiorstwo zajmujące się biotechnologią! – powtórzył zaskoczony Jack. – Hmmm. To nowy zwrot. Musi być ważny, chociaż nie wiem dlaczego. Nie mam też pojęcia, co firma biotechnologiczna może robić w Gwinei Równikowej.
– A co może oznaczać ten kamuflaż w Nevadzie? – spytała Laurie. – Czyżby tak duża korporacja chciała ukryć posiadanie samolotu?
– Wątpię. Zbyt łatwo odkryłem powiązanie. Gdyby GenSys chciało ukryć swą własność, to prawnicy z Nevady nadal figurowaliby w dokumentach jako właściciele Alpha Aviation. Tymczasem już na pierwszym posiedzeniu zarządu dyrektor finansowy GenSys przejął obowiązki prezydenta i sekretarza spółki.
– To dlaczego przedsiębiorstwo z Massachusetts zakłada firmę w Nevadzie, aby ta zajmowała się samolotem? – dociekała Laurie.
– Nie jestem prawnikiem – powiedział Lou. – Ale na pewno ma to związek z podatkami i innymi obciążeniami finansowymi. Massachusetts to okropny stan do procesowania się. Myślę, że GenSys wynajmuje samolot wtedy, kiedy samo go nie używa, a opłaty dla firmy zarejestrowanej w Nevadzie są znacznie niższe.
– Jak dobrze znasz tę brokerkę? – zapytał Jack.
– Bardzo dobrze. Razem studiowałyśmy w Wesleyan University.
– To może zadzwonisz do niej i zapytasz, czy wie o jakichś powiązaniach GenSys z Gwineą Równikową. Skoro rekomendowała ich akcje, na pewno zapoznała się dokładnie z działalnością przedsiębiorstwa.
– Bez wątpienia. Była jedną z najbardziej obowiązkowych studentek, jakie znałam. W porównaniu z nią wyglądaliśmy jak początkujący studenci kursów przygotowawczych.
– Czy Laurie może skorzystać z twojego telefonu? – Jack zwrócił się do Lou.
– Jasne.
– Chcesz, żebym dzwoniła teraz? – spytała zaskoczona.
– Łap ją w pracy. Mamy szansę dowiedzieć się czegoś, jeżeli posiada akta na ich temat, a te może mieć tylko w pracy.
– Chyba masz rację – przyznała Laurie. Usiadła za biurkiem Lou i zadzwoniła do informacji telefonicznej w Chicago.
Kiedy Laurie siedziała przy telefonie, Jack wypytywał Lou, w jaki sposób udało mu się uzyskać te wszystkie informacje. Szczególnie zaimponowało mu to, w jaki sposób dotarł do Gwinei Równikowej. Obaj przyjrzeli się bacznie mapie i dostrzegli bliskość równika. Zauważyli też, że największe miasto, zapewne stolica, leży nie na stałym lądzie, lecz na wyspie o nazwie Bioko.