– Dzwoniłem co piętnaście minut – oznajmił Lou.
– Przepraszam.
– Mam trochę zaskakujących informacji, które bardzo chciałem ci przekazać. To niezwykle zagmatwana sprawa.
– No to nie powiedziałeś nic, czego bym już wcześniej nie wiedział – skomentował Jack. – Czego się dowiedziałeś?
Kątem oka zauważył jakiś ruch. Natychmiast zwrócił się w tę stronę i zauważył stojącą w drzwiach Laurie. Nie wyglądała normalnie. Oczy jej płonęły, usta miała zaciśnięte w grymasie złości, a blada była jak kość słoniowa.
– Poczekaj sekundę! – Jack przerwał rozmowę. – Laurie, na miłość boską, o co chodzi?
– Muszę z tobą porozmawiać – wyrzuciła z siebie.
– Jasne. A możesz poczekać dwie minuty? – Wskazał na telefon, dając do zrozumienia, że musi dokończyć rozmowę.
– Zaraz! – odparła z determinacją.
– Dobrze, już dobrze – uspokoił ją. Widział, że jest napięta jak struna, do granic wytrzymałości. – Posłuchaj, Lou. Właśnie przyszła do mnie Laurie i jest bardzo zdenerwowana. Pozwól, że oddzwonię do ciebie za chwilę.
– Poczekaj! – zawołała Laurie. – Rozmawiasz z Lou Soldano?
– Tak. – Z jakiegoś irracjonalnego powodu Jack pomyślał, że Laurie jest podenerwowana, bo rozmawiał właśnie z Lou.
– Gdzie on jest? – zapytała.
Jack wzruszył ramionami.
– Myślę, że w swoim biurze.
– Zapytaj go – poleciła.
Jack przekazał pytanie i uzyskał potwierdzającą jego przypuszczenia odpowiedź. Skinął w stronę Laurie.
– Jest u siebie.
– Powiedz mu, że przyjedziemy.
Jack zawahał się. Był zakłopotany.
– No powiedz! Powiedz, że w tej chwili wychodzimy.
– Słyszałeś? – Jack zapytał swego rozmówcę. Laurie tymczasem zniknęła. Poszła do swojego pokoju.
– Tak. Co tam się dzieje?
– Cholera wie. Jest nieźle podładowana. Jeżeli nie oddzwonię zaraz, to znaczy, że jedziemy do ciebie.
– Dobra. Czekam.
Jack odłożył słuchawkę i wyszedł na korytarz. Laurie już wracała, wkładając po drodze płaszcz. Spojrzała na niego, mijając go w drodze do windy. Jack pospieszył za nią.
– Co się stało? – zapytał ostrożnie. Bał się rozdrażnić ją jeszcze bardziej.
– Jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, w jaki sposób zostało wyniesione ciało Franconiego – odpowiedziała zła. – I dwie sprawy stały się jasne. Pierwsza, że wmieszany jest Dom Pogrzebowy Spoletto, druga, że w uprowadzeniu ciała współdziałał jeden z naszych pracowników. I żeby powiedzieć prawdę, nie wiem, który z tych faktów przeraża mnie bardziej.
– Jezu, jakie korki – rzucił Franco Ponti w stronę Angela Facciola. – Cholera, dobrze, że jedziemy na Manhattan, a nie z powrotem.
Obaj wyelegantowani jak na wytworny obiad siedzieli w czarnym cadillacu Franca i kierowali się na zachód w stronę Queensborough Bridge. Była siedemnasta trzydzieści, szczytowa godzina dla ruchu samochodowego.
– W jakiej kolejności chciałbyś to załatwić? – zapytał Franco.
Angelo wzruszył ramionami.
– Może najpierw dziewczynę. – Wykrzywił twarz w lekkim uśmiechu.
– Czekałeś na taką okazję, co?
Angelo uniósł brwi na tyle, na ile pozwalały mu blizny.
– Pięć lat czekałem, żeby zająć się tym profesjonalnie. Już myślałem, że nigdy nie dostanę takiej szansy.
– Wiem, że nie muszę ci przypominać o trzymaniu się rozkazów. Co do słowa.
– Cerino nigdy nie był tak skrupulatny. Mówił po prostu, żeby wykonać robotę. Nie mówił, jak ją to zrobić.
– Dlatego właśnie Cerino siedzi w pudle, a interesem kieruje Vinnie.
– Coś ci powiem. Może najpierw pojechalibyśmy pod ten drugi adres. Byłem już u tej Montgomery w mieszkaniu i wiem, jak możemy tam wejść. Ale trochę mnie dziwi ta Zachodnia Sto Szósta. To nie jest dzielnica, w której można by szukać mieszkania lekarza.
– Tak, objazd terenu nie jest głupim pomysłem – zgodził się Franco.
Kiedy wjechali na Manhattan, Franco jechał dalej na zachód Pięćdziesiątą Dziewiątą Ulicą. Okrążył od południa Central Park i skręcił na północ w Central Park West.
Angelo wrócił pamięcią do fatalnego dnia na przystani American Fresh Fruit Company, kiedy Laurie wywołała eksplozję. Miał pozostałości po ospie i trądziku, ale dopiero poparzenia po tamtym wybuchu zrobiły z niego "potwora", jak sam siebie nazywał.
Franco zapytał o coś, ale Angelo zagłębiony w okropnych, budzących złość wspomnieniach nie dosłyszał. Musiał prosić o powtórzenie.
– Założę się, że chciałbyś dołożyć tej Laurie Montgomery – powiedział Franco. – Gdybym był tobą, na pewno bym chciał.
Angelo zaśmiał się. Mimowolnie poruszył lewym ramieniem i poczuł pod nim ciężkiego waltera TPH, automatyczny pistolet wsunięty do ukrytej pod marynarką kabury.
Franco skręcił w lewo w Sto Szóstą. Po prawej minęli zatłoczone boiska, szczególnie wiele osób zebrało się wokół boiska koszykarskiego.
– To musi być po lewej – zauważył Franco.
Angelo spojrzał na kartkę z adresem Jacka.
– To tutaj. Ten budynek z kolorowym dachem. – Franco zatrzymał się po drugiej stronie ulicy tuż przy innym aucie. W samochodzie za nimi zniecierpliwiony kierowca zatrąbił. Franco otworzył okno i machnął, żeby wóz przejechał. Kiedy oba auta się zrównały, dobiegło ich siarczyste przekleństwo. – Słyszałeś tego gówniarza? W tym mieście nikt już nie dba o dobre maniery.
– Dlaczego ten doktor tu mieszka? – zastanawiał się Angelo. Obserwował budynek przez oszklone wejście.
Franco pokręcił głową.
– Dla mnie nie ma to żadnego sensu. Chata wygląda jak wielki śmietnik.
– Amendola uprzedzał, że to trochę dziwak. Podobno codziennie jeździ na rowerze stąd do kostnicy na rogu Pierwszej Avenue i Trzydziestej.
– Daj spokój! – skomentował z niedowierzaniem Franco.
– Tak twierdzi Amendola.
Franco obserwował okolicę.
– Wszystko tutaj to jeden wielki śmietnik. Może robi w prochach.
Angelo otworzył drzwi i wysiadł z wozu.
– Co zamierzasz? – zapytał Franco.
– Chcę się upewnić, że on tu naprawdę mieszka. Amendola mówił, że to trzecie piętro od tyłu. Zaraz wracam.
Angelo obszedł samochód i poczekał na przerwę w ruchu. Przeszedł na drugą stronę i skierował się ku wejściu do budynku. Lekko uchylił drzwi wejściowe i zerknął w stronę skrzynek na listy. Wiele z nich zostało wyłamanych, żadna nie była zamknięta.
Szybko przeleciał wzrokiem po spisie lokatorów. Kiedy znalazł adres Jacka, natychmiast sprawdził, czy drzwi wewnętrzne także się otwierają. Okazało się, że bez problemu. Wszedł na klatkę schodową i pociągnął nosem. Czuć było nieprzyjemny zapach stęchlizny. Spojrzał na śmieci na schodach, obdrapaną farbę na ścianie i stłuczoną żarówkę w niegdyś eleganckiej lampie. Na pierwszym piętrze usłyszał stłumione odgłosy domowej awantury. Uśmiechnął się. Sprawa z Jackiem Stapletonem wyglądała na prostą. Kamienica robiła wrażenie ruiny.
Zszedł na parter i wyszedł przed dom. Stanął i przyjrzał się, które z przejść podziemnych może należeć do budynku Jacka. Każdy dom miał taki korytarz, którym wychodziło się na podwórko.
Zdecydował, który będzie właściwy, i ostrożnie ruszył nim. Liczne kałuże i walające się odpadki stanowiły poważne zagrożenie dla jego butów od Bruna Magliego.
Podwórko zawalone było zepsutymi i gnijącymi sprzętami, materacami, zdartymi oponami i mnóstwem innych śmieci. Idąc ostrożnie metr od ściany budynku, dokładnie obejrzał drogę przeciwpożarową. Na trzecim piętrze aż dwa okna łączyły się ze schodami awaryjnymi. W oknach było ciemno. Doktora nie było więc w mieszkaniu.
Angelo wycofał się i wrócił do samochodu.
– No i? – spytał krótko Franco.
– Mieszka tam. Nie uwierzysz, ale dom wewnątrz wygląda jeszcze gorzej. Nie jest zamknięty. Na pierwszym piętrze słyszałem jakąś domową bójkę, a w innym mieszkaniu ktoś włączył telewizor na całą parę. Miejsce nie jest ładne, ale do naszej roboty idealne. To będzie proste.
– Oto, co chciałem usłyszeć. Nadal uważasz, że powinniśmy zacząć od kobiety?
Angelo uśmiechnął się tak, jak tylko potrafił.
– Dlaczego sobie odmawiać?
Franco wrzucił bieg. Ruszyli na południe Columbus Avenue, przecięli miasto do Drugiej Avenue i dość szybko dotarli do Dziewiętnastej Ulicy. Angelo nie musiał sprawdzać adresu. Bez trudności wskazał dom Laurie. Franco poszukał odpowiedniego miejsca z zakazem parkowania i tam się zatrzymał.
– Jak sądzisz, powinniśmy wejść od tyłu? – zapytał Franco, obserwując uważnie budynek.
– Z kilku powodów. Mieszka na czwartym piętrze, ale okna wychodzą na tył. Żeby stwierdzić, czy w ogóle jest u siebie, i tak musimy pójść na tyły. Ma także wścibską sąsiadkę naprzeciwko. Widać u niej zapalone światło. Ta kobieta dwukrotnie widziała mnie, kiedy stałem przed drzwiami mieszkania Montgomery. Poza tym z tego mieszkania jest wyjście na schody przeciwpożarowe, a te prowadzą dokładnie na podwórze z tyłu budynku. Wiem, bo tamtędy ją wynosiliśmy.
– Przekonałeś mnie. Bierzmy się do roboty – powiedział Franco.
Wysiedli z samochodu. Angelo otworzył tylne drzwi i wyjął torbę z narzędziami do otwierania drzwi oraz łom, jakiego często używają strażacy do wyważania drzwi.
Obaj skierowali się do przejścia prowadzącego na tyły budynku.
– Słyszałem, że zwiała tobie i Tony'emu Ruggeriowi – odezwał się Franco. – Przynajmniej na chwilę. Musi być z niej niezły numer.
– Nie przypominaj mi. No, ale praca z Tonym była jak noszenie wody sitem.
Okazało się, że na tyłach domu znajdują się zaniedbane ogródki. Odeszli na tyle, aby móc zobaczyć okna na czwartym piętrze. Było w nich ciemno.
– Wygląda na to, że zdążymy przygotować miłe powitanie – powiedział Franco.
Angelo nie odpowiedział. Zamiast rozmawiać, podszedł z narzędziami do metalowych drzwi, które prowadziły na tylne schody. Nałożył skórkowe rękawiczki, a Franco przygotował latarkę.
Na początku na samo wspomnienie długo oczekiwanego spotkania z Laurie Montgomery ręce Angela drżały. Gdy zamek w drzwiach nie chciał ustąpić, Angelo wziął się w garść i skupił całą uwagę na pracy. Zamek puścił i drzwi stanęły otworem.