10 marca 1997 roku
godzina 1.45
Cogo, Gwinea Równikowa
Siegfried śnił ten sen setki razy, a za każdym razem był to coraz straszniejszy koszmar. Podchodził słonicę z młodym. Nie podobało mu się to, lecz klient nalegał. Jego żona bardzo chciała zobaczyć słoniątko z bliska.
Siegfried odesłał naganiaczy na flanki, by chronić się z obu stron, podczas gdy sam z klientami zbliżał się do słonicy. Jednak tropiciele i naganiacze z pomocnej strony przestraszyli się, gdy niespodziewanie zjawił się wielki samiec. Pierzchli przed słoniem i tchórząc niemiłosiernie, nie ostrzegli Siegfrieda o nadchodzącym nieoczekiwanym zagrożeniu.
Odgłos kroków potężnego słonia niósł się po ziemi niczym dudnienie zbliżającego się pociągu. Jego ryk narastał i gdy już miało dojść do starcia, Siegfried obudził się zlany potem.
Dysząc z wyczerpania, przekręcił się i usiadł. Sięgnął poza moskitierę po szklankę, z której upił kilka łyków wody. Najbardziej przykry w tym śnie był jego niezwykły realizm. Przypominał wypadek, w którym Siegfried stracił władanie w prawej ręce, a skórę z części twarzy miał całkowicie zdartą.
Siegfried przez dobrą chwilę siedział na łóżku, zanim dotarło do niego, że wrzaski ze snu naprawdę dochodzą zza okna. Już wiedział: to zachodnioafrykański rock z taniego magnetofonu kasetowego.
Spojrzał na zegarek. Widząc, że jest druga w nocy, natychmiast się wściekł. Któż był tak bezczelny, żeby w środku nocy urządzać podobne hałasy?
Zauważył, że muzyka dochodzi od frontu, wstał i wyszedł na werandę. Ku swemu zaskoczeniu i konsternacji stwierdził, że hałasy pochodzą z domu Kevina Marshalla. Szybko się zorientował, iż sprawcami zamieszania są żołnierze strzegący domu.
Wściekł się. Wpadł do pokoju, zadzwonił do Camerona i zażądał natychmiastowego spotkania w domu Kevina. Trzasnął słuchawką. Ubrał się. Przed wyjściem z domu sięgnął po jedną ze swych starych myśliwskich strzelb i ruszył prosto przez trawnik. Im bliżej podchodził do domu Kevina, tym głośniej grała muzyka. Pokój tonął w potoku światła. Po podłodze walały się puste butelki po winie. Dwóch żołnierzy śpiewało, udając jednocześnie grę na wyimaginowanych instrumentach. Dwóch pozostałych miało już najwyraźniej dość.
Zanim Siegfried zdążył wejść do środka, samochód Camerona ostro zahamował na bruku przed domem. Szef ochrony wyskoczył z auta. Gdy podchodził do Siegfrieda, jeszcze zapinał koszulę. Zaszokowany popatrzył na pijanych żołnierzy.
Zaczął przepraszać, lecz Siegfried ostro uciął:
– Zapomnij o wyjaśnieniach i przeprosinach. Idź na górę i upewnij się, że Marshall i jego dwie przyjaciółki siedzą w domu.
Cameron zasalutował odruchowo i zniknął na schodach. Siegfried usłyszał pukanie do drzwi. Kilka chwil później w pokojach na piętrze zapaliły się światła.
Na widok pijanych żołnierzy Siegfried kipiał złością. Nawet nie zwrócili uwagi ani na niego, ani na Camerona.
Szef ochrony wrócił blady, kręcąc przecząco głową.
– Nie ma ich.
Siegfried starał się opanować złość na tyle, aby móc myśleć. Poziom niekompetencji, z jakim musiał sobie tu radzić, był porażający.
– Co z jego terenówką? – spytał.
– Sprawdzę. – Cameron wybiegł, dosłownie rozpychając śpiewających żołnierzy. Niemal natychmiast wrócił. – Nie ma.
– A to niespodzianka! – zauważył z sarkazmem Siegfried. Strzelił palcami i wskazał na wóz Camerona, który usiadł za kierownicą. Sam zajął miejsce obok. – Zadzwoń do ochrony i postaw ich na równe nogi – rozkazał. – Mają natychmiast znaleźć jego samochód. Zadzwoń na posterunek w bramie. Upewnij się, że nie opuścili Strefy szosą. A teraz jedź do ratusza.
Cameron skorzystał z samochodowego radiotelefonu, objeżdżając równocześnie budynek. Oba numery były zakodowane w pamięci urządzenia, więc wystarczyło wdusić odpowiedni przycisk, aby uzyskać połączenie. Wciskając gaz, ruszył szybko na północ.
Zanim dotarli na miejsce, poszukiwania samochodu Kevina już się zaczęły. Zdecydowanie też potwierdzono, że auto na pewno nie opuściło Strefy główną szosą. Gdy wjechali na parking przy ratuszu, obaj usłyszeli głośną muzykę.
– Uff! – stęknął Cameron.
Siegfried nie odezwał się. Starał się przygotować wewnętrznie na to, czego się już spodziewał.
Zatrzymali się przy samym budynku. W świetle reflektorów dostrzegli gruz leżący pod oknami więzienia i leżący na ziemi gruby łańcuch.
– To katastrofa – powiedział Siegfried drżącym głosem. Wysiadł z auta ze strzelbą w dłoni. Chociaż mógł używać tylko jednej ręki, był znakomitym strzelcem. Trzema błyskawicznie oddanymi strzałami strącił z parapetu trzy puste butelki. Jednak muzyka nie zamilkła nawet na sekundę. Ściskając broń w zdrowej dłoni, podszedł do okna i zajrzał do wnętrza. Na biurku stał magnetofon nastawiony na cały regulator. Czterech żołnierzy leżało nieprzytomnych na podłodze i na rozklekotanych trzcinowych fotelach.
Siegfried uniósł karabin. Pociągnął za spust i magnetofon zmiotło z blatu. W jednej sekundzie pokój pogrążył się w bolesnej wręcz ciszy.
Wrócił do Camerona.
– Zadzwoń do pułkownika do garnizonu i przekaż mu, co się stało. Powiedz, że mają oddać tych ludzi pod sąd wojenny. Każ mu przyjechać tu z oddziałem.
– Tak jest, sir! – odpowiedział Cameron bez zastanowienia.
Siegfried wszedł w cień arkad i przyjrzał się wyrwanym kratom. Były ręcznie kute. Przyglądając się ścianie, zrozumiał, dlaczego tak łatwo się poddały. Zaprawa łącząca cegły pod tynkiem zmieniła się w piasek.
Musiał się uspokoić. Poszedł spacerem dookoła budynku. Gdy okrążał ostatni narożnik, zauważył na drodze zbliżające się światła. Samochód wjechał na parking. Z piskiem opon wóz ochrony zatrzymał się tuż przy aucie Camerona; wyskoczył z niego oficer dyżurny.
Siegfried zaklął pod nosem, widząc podchdzącego funkcjonariusza. Wobec jednoczesnej ucieczki Kevina i Amerykanów projekt był poważnie zagrożony. Trzy osoby należało schwytać za wszelką cenę.
– Panie Spallek – zaczął Cameron – mamy już pewne informacje. Dyżurny O'Leary sądzi, że widział wóz Marshalla dziesięć minut temu. Oczywiście zaraz potwierdzimy to, jeżeli nadal tam stoi.
– Gdzie? – krótko zapytał Siegfried.
– Na parkingu przy "Chickee Hut Bar" – odezwał się O'Leary. – Zauważyłem podczas ostatniego obchodu.
– Widziałeś jakichś ludzi?
– Nie, sir. Ani żywej duszy.
– Zdaje się, że powinien tam być wartownik? Widziałeś go?
– Nie bardzo, sir.
– Co rozumiesz przez "nie bardzo"? – Siegfried był wykończony niekompetencją swych podwładnych.
– Nie rozglądaliśmy się za żołnierzami – przyznał O'Leary.
Siegfried spoglądał w dal. Usiłując opanować złość, zmusił się do obserwowania natury, drzew skąpanych w księżycowej poświacie. Piękno przyrody uspokoiło go nieco i choć niechętnie, to jednak przyznał, że sam również nie zwraca uwagi na żołnierzy. Stanowili jeszcze jeden koszt operacji, który trzeba było ponosić na rzecz gwinejskiego rządu. Ale dlaczego samochód Kevina znajdował się przy "Chickee Hut Bar"? Nagle go oświeciło.
– Cameron, czy wyjaśniliście, w jaki sposób Amerykanie dostali się do miasta? – zapytał.
– Obawiam się, że nie – przyznał szef ochrony.
– Czy szukano łodzi?
Cameron popatrzył na O'Leary'ego, a ten niechętnie odpowiedział:
– Nic nie wiedziałem o szukaniu jakiejś łodzi.
– Zmieniałeś Hansena o jedenastej. Mówił coś? – zapytał Cameron. – Wspomniał słowem o łodzi, zdając służbę?
– Ani słowem, sir – przyznał O'Leary.
Cameron przełknął z trudem. Odwrócił się w stronę Siegfrieda.
– Natychmiast się tym zajmę i wrócę później.
– Innymi słowy, nikt nie szukał tej cholernej łódki! – wrzasnął Siegfried. – To, co tu się wyprawia, to prawdziwa komedia, tylko nie bardzo mi do śmiechu.
– Wydałem specjalny rozkaz, aby szukać łodzi – powiedział Cameron.
– Oczywiście, ale rozkazy to mało, tępaku – fuknął Siegfried. – Oczekuje się tu od ciebie kierownictwa. Wziąłeś na siebie odpowiedzialność.
Siegfried zamknął oczy i zacisnął zęby. Wszystko wymknęło mu się z rąk. Teraz mógł jedynie prosić pułkownika o postawienie w stan alarmu jednostek armii w Acalayong, gdyby jakimś cudem tam właśnie udali się uciekinierzy. Jednak daleko mu było do optymizmu. Wiedział, że gdyby to on uciekał, skierowałby się w takiej sytuacji do Gabonu.
Nagle otworzył oczy. W głowie zaświtała mu jeszcze inna myśl, nawet bardziej zatrważająca.
– Czy na Isla Francesca są straże? – zapytał.
– Nie, sir. Nikt nie wydawał takiego polecenia.
– Co z mostem na stały ląd?
– Został podniesiony na pański rozkaz – przypomniał Cameron.
– W takim razie natychmiast tam jedziemy – zarządził Siegfried. Ruszył do samochodu Camerona. Gdy wsiadał, na parking z ogromną szybkością zajechały trzy wozy. Wszystkie pełne były żołnierzy uzbrojonych w karabiny.
Z jadącego na przedzie jeepa wysiadł pułkownik Mongomo. W przeciwieństwie do niechlujnie wyglądających żołnierzy miał na sobie nieskazitelnie skrojony mundur ozdobiony rzędem medali. Pomimo że była noc, nosił odblaskowe okulary przeciwsłoneczne. Zasalutował sztywno Siegfriedowi i oznajmił, że jest na jego usługi.
– Będę bardzo wdzięczny, jeśli zajmie się pan tymi pijakami – powiedział Siegfried, wskazując na posterunek. Starał się panować nad swoim tonem. – Druga taka grupa zostanie panu wskazana przez oficera O'Leary'ego. Część żołnierzy niech jedzie za mną. Możemy potrzebować odpowiedniej siły ognia.
Kevin skinął w stronę Jacka, by zwolnił. Jack przymknął przepustnicę i ciężka łódź momentalnie wytraciła prędkość. Wpływali do wąskiego kanału oddzielającego wyspę od stałego lądu. Drzewa rosnące po obu brzegach łączyły się w górze, tworząc baldachim, dlatego było tu znacznie ciemniej niż na otwartej przestrzeni.
Kevin obawiał się przypadkowego wpłynięcia na linę od tratwy, którą dostarczano na wyspę żywność, więc osobiście zajął pozycję na dziobie. Wyjaśnił Jackowi, w czym rzecz, tak że i on był przygotowany.