6 marca 1997 roku
godzina 6.45
Nowy Jork
Jack nacisnął na pedały i bez zwalniania przejechał na zielonym świetle całe skrzyżowanie Pierwszej Avenue z Trzydziestą Ulicą. Skręcił w stronę kostnicy i nie zwolnił aż do ostatniej chwili. Kilka sekund później rower stał już zabezpieczony kłódkami, a Jack zmierzał do biura Janice Jaeger, która pełniła w nocy dyżur wywiadowcy.
Jack był pełen zapału. Po ostatecznym zidentyfikowaniu "topielca" jako Carla Franconiego nie spał wiele. W nocy dzwonił do Janice i w końcu ubłagał ją, żeby zdobyła wszystkie dokumenty Franconiego z Manhattan General Hospital. Wcześniej ustalono, że był tam leczony. Poprosił ją także o sprawdzenie na biurku Barta Arnolda numerów telefonu do europejskich banków organów do transplantacji. Z powodu sześciogodzinnej różnicy w czasie zaczął dzwonić do nich po trzeciej nad ranem. Najpierw zainteresowała go Europejska Fundacja Transplantacji z Holandii, ale że nie mieli żadnych danych na temat Carla Franconiego jako biorcy wątroby, zaczął wydzwaniać po wszystkich organizacjach, których numery otrzymał. Były wśród nich instytuty i organizacje z Francji, Anglii, Włoch, Szwecji, Węgier i Hiszpanii. Nikt nie słyszał o Carlu Franconim. Na dodatek większość rozmówców zwróciła uwagę na to, że raczej nie przekazuje się organów do transplantacji obcokrajowcom, gdyż w każdym kraju jest długa lista własnych obywateli oczekujących na przeszczep.
Przespał się kilka godzin, ale obudziła go rosnąca ciekawość. Nie mógł już zasnąć, więc postanowił pojechać wcześniej do pracy i przejrzeć zgromadzone przez Janice materiały.
– Daję słowo, jesteś naprawdę napalony – przywitała go Janice.
– To jeden z tych przypadków, które czynią tę pracę zabawną. Co znalazłaś w MGH?
– Mnóstwo materiałów. W ostatnim roku przebywał u nich wielokrotnie. Głównie z powodu zapalenia wątroby i marskości wątroby.
– Ach, więc trop staje się wyraźniejszy. Kiedy był tam po raz ostatni?
– Jakieś dwa miesiące temu. Ale nie chodziło o transplantację. Jest o tym wzmianka, ale jeżeli ją przeszedł, to nie w tym szpitalu. – Wręczyła Jackowi grubą teczkę.
Odebrał ją z uśmiechem.
– Zdaje się, że mam zapewnioną lekturę na kilka godzin.
– Według mnie jest tam sporo powtórzeń.
– Co mówi jego lekarz? Miał jakiegoś stałego lekarza?
– Leczył go doktor Daniel Levitz. Ma gabinet na Piątej Avenue między Sześćdziesiątą Czwartą a Sześćdziesiątą Piątą Ulicą. Numer masz napisany na odwrocie teczki.
– Jesteś niezastąpiona – pochwalił Jack.
– Pracuję najlepiej jak potrafię – odparła z uśmiechem. – Europejczycy pomogli w czymś?
– Kompletnie chybiony strzał – przyznał. – Niech Bart zadzwoni do mnie, gdy tylko się zjawi. Musimy jeszcze raz skontaktować się z krajowymi organizacjami, skoro wiemy już, o kogo chodzi.
– Jeżeli nie przyjdzie do mojego wyjścia, zostawię mu na biurku wiadomość.
Idąc przez korytarz, Jack gwizdał. Już czuł błogi smak kawy, którą zaraz miał wypić. Ale kiedy wszedł do pokoju lekarzy, stwierdził, że jest zbyt wcześnie. Vinnie Amendola dopiero ją przyrządzał.
– Pośpiesz się z kawą – powiedział, kładąc ciężką teczkę na stoliku, przy którym Vinnie zwykle czytał poranną prasę. – Mamy dziś sytuację nadzwyczajną.
Vinnie nie zareagował, co nie było u niego typowe.
– Nadal masz zły humor? – zapytał kolegę.
Vinnie dalej nie odpowiadał, ale Jacka pochłonęło już co innego. Dostrzegł nagłówek w gazecie Vinniego: ODNALEZIONO CIAŁO FRANCONIEGO. Pod nagłówkiem nieco mniejszą czcionką napisano: Ciało Carla Franconiego leżało w miejskiej kostnicy całą dobę, zanim zdołano je zidentyfikować.
Jack usiadł, żeby przeczytać artykuł. Jak zwykle napisany był w sarkastycznym tonie i sugerował, że patolodzy z Zakładu Medycyny Sądowej to niezguły. Zastanowiło go, że dziennikarz miał dość informacji na napisanie artykułu, ale nie był łaskaw się pofatygować, aby się dowiedzieć, że trup nie miał głowy ani rąk, co dość poważnie utrudniało jego identyfikację. Nie wspominał także o ranach postrzałowych zadanych po śmierci.
Vinnie zaparzył kawę, podszedł do stołu i stanął obok, podczas gdy Jack czytał. Niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Kiedy wreszcie Jack spojrzał na niego, Vinnie powiedział:
– Nie masz nic przeciwko temu, żebym zabrał swoją gazetę?
– Czytałeś? – zapytał Jack, uderzając dłonią w artykuł o Franconim.
– Ta, czytał.
Jack zrezygnował z pokusy poprawienia jego fatalnej angielszczyzny. Zamiast tego spytał:
– I co? Zaskoczony? Czy wczoraj, kiedy robiliśmy autopsję, przeszło ci przez głowę, że to może być zaginione ciało Franconiego?
– Nie, a powinno?
– Nie mówię, że powinno. Pytam tylko, czy ci przyszło do głowy.
– Nie – odpowiedział Vinnie. – Oddaj gazetę! Dlaczego nie kupisz sobie własnej? Zawsze czytasz moją.
Jack wstał i podał gazetę koledze. Zabrał ze stołu teczkę i powiedział:
– Ostatnio jesteś wyraźnie nie w sosie. Może powinieneś wziąć sobie wolne. Jak tak dalej pójdzie, szybko staniesz się zgryźliwym starcem.
– Przynajmniej nie jestem dusigroszem – powiedział Vinnie. Rozłożył gazetę i uporządkował pomieszane przez Jacka strony.
Jack podszedł do ekspresu i nalał sobie pełen kubek. Zabrał go do biurka, przy którym szef zmiany ustalał zawsze harmonogram prac na dany dzień. Popijając kawę małymi łykami, zaczął przeglądać materiały dotyczące Franconiego. Na początek chciał uzyskać podstawowe dane, więc czytał karty wypisu ze szpitala z krótkim opisem choroby. Tak jak wspomniała Janice, chodziło głównie o dolegliwości związane z zapaleniem wątroby, którego nabawił się podczas pobytu w Neapolu, we Włoszech.
Laurie przyjechała jako druga. Jeszcze zanim zdjęła płaszcz, zapytała Jacka, czy czytał poranną gazetę albo słuchał wiadomości. Powiedział, że czytał "Post".
– To twoja robota? – zapytała, przewieszając płaszcz przez poręcz krzesła.
– O czym mówisz?
– O przecieku do prasy, że zidentyfikowaliśmy ciało Franconiego.
Jack zaśmiał się z niedowierzania.
– Dziwię się, że mnie o to pytasz. Po co miałbym to robić?
– Nie wiem, ale wczoraj byłeś taki poruszony odkryciem. Nie czuję urazy. Byłam tylko zaskoczona, widząc, że prasa już o tym pisze.
– Ja także. Może to Lou?
– Myślę, że w takim wypadku byłabym jeszcze bardziej zaskoczona.
– Dlaczego ja? – Z tonu Jacka mogło wynikać, że czuje się dotknięty niesłusznym podejrzeniem.
– W zeszłym roku wygadałeś się o tej historii z dżumą.
– Przecież to była zupełnie inna sytuacja. Wtedy chodziło o uratowanie ludzi.
– Dobra, nie wściekaj się. – Chcąc zmienić temat, zapytała: – Co mamy na dzisiaj?
– Nie przyglądałem się – odparł Jack. – Ale teczek jest niewiele i miałbym w związku z tym prośbę. Jeśli to możliwe, chciałbym mieć dzisiaj dzień na papierkową robotę, a ściślej biorąc, na poszukiwania.
Laurie schyliła się i przejrzała teczki.
– Tylko dziesięć przypadków, nie ma sprawy – zgodziła się. – Myślę, że sama też przeprowadzę tylko jedną autopsję. Teraz, kiedy mamy z powrotem ciało Franconiego, jestem jeszcze bardziej zainteresowana odkryciem, jak opuściło nas za pierwszym razem. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że ktoś od nas maczał w tym palce.
Rozległ się trzask i głośne przekleństwa. Oboje z Laurie spojrzeli na Vinniego, który podskoczył na równe nogi. Rozlał kawę na całe biurko, ochlapując sobie przy tym spodnie.
– Uważaj na Vinniego. Znów jest w złym nastroju – Jack ostrzegł Laurie.
– Vinnie, wszystko w porządku? – zawołała Laurie.
– Nic się nie stało – zapewnił. Na sztywnych nogach podszedł do stolika z ekspresem, żeby wziąć kilka papierowych ręczników.
– Nie bardzo rozumiem, dlaczego odnalezienie ciała Franconiego jeszcze bardziej pobudziło twoją ciekawość? – spytał Jack.
– Głównie z powodu tego, co odkryłeś w czasie autopsji. Najpierw sądziłam, że ktokolwiek wykradł ciało, zrobił to z czystej chęci dokuczenia zmarłemu, powiedzmy, że zabójca nie chciał pozwolić na normalny pochówek czy coś takiego. Ale teraz wygląda na to, że wykradziono zwłoki, żeby zniszczyć wątrobę. To zastanawiające. Początkowo uważałam, że odkrycie, w jaki sposób wyniesiono zwłoki, jest swego rodzaju wyzwaniem. Teraz jednak uważam, że jeśli dowiemy się, jak ciało zniknęło, dowiemy się również, kto mu w tym pomógł i dlaczego.
– Zaczynam rozumieć, co Lou miał na myśli, gdy powiedział, że twoja zdolność kojarzenia sprawia, że czuje się głupio. Cały czas sądziłem, że "dlaczego" jest ważniejsze od "jak". Z tego, co mówisz, wynika jednak, że to sprawa względna.
– No właśnie. "Jak" doprowadzi nas do "kto", a "kto" odpowie na pytanie "dlaczego".
– I podejrzewasz, że któryś z naszych pracowników jest w to wmieszany? – zapytał Jack.
– Obawiam się, że tak. Nie wyobrażam sobie, jak mogli wynieść ciało bez pomocy z wewnątrz. Ciągle jednak nie mam pojęcia, jak to się mogło odbyć.
Po telefonie do Siegfrieda umysł Raymonda nie mógł już dłużej opierać się środkom nasennym krążącym coraz szybciej we krwi. Przespał twardo cały poranek. Dopiero odsłonięcie zasłon przez Darlene i potok dziennego światła przywróciły mu świadomość. Była ósma rano. O tej godzinie kazał się obudzić.
– Czujesz się lepiej, kochanie? – spytała Darlene. Pomogła Raymondowi usiąść i poprawiła mu poduszkę pod plecami.
– Owszem – przytaknął, chociaż ciągle szumiało mu w głowie od tabletek.
– Przygotowałam twoje ulubione śniadanie. – Wzięła z komody wyplataną z trzciny tacę. Przyniosła ją do łóżka i położyła na nogach Raymonda.
Przyjrzał się dokładnie jej zawartości. Świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, dwa plasterki bekonu, omlet z jednego jajka, tost i ciepła kawa. Z boku leżała gazeta.
– No i jak? – zapytała z dumą.
– Doskonale. Pochylił się i pocałował ją.