6 marca 1997 roku
godzina 14.30
Nowy Jork
Ponieważ żaden z testów Franconiego nie dał jeszcze definitywnych wyników, Jack wrócił do swojego biura i zmusił się do pracy nad innymi przypadkami, których zebrało się sporo. Ku swemu zaskoczeniu nadrobił wiele zaległości, kiedy o czternastej trzydzieści zadzwonił telefon.
– Czy to pan doktor Stapleton? – zapytał kobiecy głos z wyraźnie włoskim akcentem.
– Tak jest. Czy pani Franconi?
– Imogene Franconi. Proszono mnie o skontaktowanie się z panem.
– Doceniam pani uprzejmość, pani Franconi. Przede wszystkim proszę przyjąć szczere kondolencje z powodu śmierci syna.
– Dziękuję – odpowiedziała Imogene Franconi. – Carlo był dobrym chłopcem. Nie zrobił nic z tego, o czym piszą w gazetach. Pracował tutaj, w Queens dla American Fresh Fruit Company. Zupełnie nie mam pojęcia, skąd wzięły się te wszystkie plotki o zorganizowanej przestępczości. Gazety wymyślają po prostu głupstwa.
– To rzeczywiście straszne, co robią, żeby się sprzedawać – przytaknął Jack.
– Ten pan, który przyszedł do mnie rano, powiedział, że odzyskaliście ciało syna.
– Tak uważamy. Dlatego potrzebowaliśmy próbki pani krwi, aby potwierdzić identyfikację. Bardzo dziękuję, że zechciała pani nam pomóc.
– Spytałam, dlaczego nie chce, żebym pojechała i rozpoznała syna jak za pierwszym razem. Ale odpowiedział, że nie wie.
Jack starał się szybko wymyślić jakiś sposób na oględne wytłumaczenie kłopotów z identyfikacją, ale nic nie przyszło mu do głowy.
– Niestety nadal brakuje nam pewnych fragmentów ciała – stwierdził nieprecyzyjnie, mając nadzieję, że zadowoli to panią Franconi.
– Och? – Odpowiedź Jacka zaskoczyła ją.
– Proszę mi pozwolić wytłumaczyć, dlaczego chciałem się z panią skontaktować. – Bał się, że jeżeli jego rozmówczyni poczuje się dotknięta, przestanie odpowiadać na pytania. – Powiedziała pani naszemu pracownikowi, że zdrowie pani syna znacznie poprawiło się po podróży. Przypomina pani sobie te słowa?
– Oczywiście – potwierdziła.
– Przekazano mi, że nie wie pani, dokąd syn wyjeżdżał. Czy mogłaby pani w jakiś sposób określić to miejsce?
– Nie wydaje mi się. Powiedział, że nie ma to nic wspólnego z jego pracą i że to całkiem prywatny wyjazd.
– Może pamięta pani, kiedy to było?
– Niedokładnie. Jakieś pięć, sześć tygodni temu.
– Czy to był wyjazd krajowy?
– Nie wiem. Mówił jedynie, że to ściśle prywatna podróż.
– Gdyby w jakiś sposób dowiedziała się pani, dokąd syn pojechał, czy zechciałaby pani zadzwonić do mnie? – spytał Jack.
– Tak zrobię – obiecała.
– Bardzo dziękuję.
– Chwileczkę – zatrzymała Jacka przy słuchawce. – Pamiętam, że tuż przed wyjazdem powiedział coś dziwnego. Powiedział, że jeśliby nie wrócił, mam pamiętać, że bardzo mnie kocha.
– Zdziwiło to panią?
– No, raczej tak. Ale pomyślałam, że to tylko miłe słowa skierowane do matki.
Jack jeszcze raz podziękował pani Franconi i odłożył słuchawkę. Ledwie zdjął dłoń z aparatu, kiedy znowu rozległ się dzwonek. Tym razem to był Ted Lynch.
– Lepiej będzie, jak tu przyjdziesz – rzucił.
– Już idę – odpowiedział krótko Jack.
Znalazł Teda za biurkiem, drapiącego się z zakłopotaniem w głowę.
– Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że próbujesz mnie nabić w butelkę – powiedział Ted. – Siadaj!
Jack usiadł. Ted trzymał wydruk z komputera i wiele luźnych klisz z dziesiątkami małych, ciemnych pasków. Rzucił to wszystko Jackowi na kolana.
– A cóż to, u diabła, jest? – zapytał Jack. Wziął kilka z celuloidowych klisz i popatrzył na nie pod światło.
Ted podniósł się i staromodnym drewnianym ołówkiem wskazał na zdjęcia.
– Oto rezultaty testów DNA z zastosowaniem polimarkerów. – Wskazał na wydruk z komputera. – A te wszystkie dane porównują sekwencje nukleotydów z rejonu DQ alfa głównego układu zgodności tkankowej.
– Daj spokój, Ted! – Jack popędzał kolegę. – Mów po angielsku, proszę. Wiesz, że kiedy wchodzimy na ten grunt, czuję się jak zgubione dziecko w gęstym lesie.
– Dobra – odparł Ted, jakby zirytowany. – Polimarkery pokazują, że DNA Franconiego i DNA resztek wątroby, które znalazłeś, nie mogłyby być bardziej od siebie różne.
– Stary, to świetna wiadomość – ucieszył się Jack. – Więc była transplantacja.
– Niby tak – odparł Ted bez przekonania. – Ale sekwencja z DQ alfa jest identyczna aż do ostatniego nukleotydu.
– A co to znaczy?
Ted rozłożył ręce i zmarszczył czoło.
– Nie wiem. Nie potrafię tego wyjaśnić. Gdyby rzecz ująć w kategoriach matematycznych, to nie ma prawa się stać. To znaczy prawdopodobieństwo jest tak niewiarygodnie małe, że nie sposób w to uwierzyć. Mówimy o identycznym dopasowaniu tysięcy par na długim odcinku. Absolutnie identycznych. To dlatego otrzymaliśmy taki wynik przy teście z DQ alfa.
– No cóż, podsumowując, można jednak powiedzieć, że transplantacja miała miejsce. A oto głównie chodzi.
– Pod presją muszę się zgodzić, że mamy do czynienia z transplantacją – przytaknął niechętnie Ted. – Ale to, jak znaleźli dawcę z identycznym DQ alfa, pozostaje poza moim pojmowaniem rzeczy. To ten rodzaj przypadku, który ma posmak cudu.
– A co z mitochondrialnym DNA i porównaniem go z "topielcem"?
– Jezu, daj facetowi palec, a będzie chciał całą rękę – zaczął narzekać Ted. – Na miłość boską, przecież dopiero co dostaliśmy krew. Będziesz musiał jeszcze poczekać na wyniki. W końcu, żeby tak szybko dać ci to, co dostałeś, wywróciliśmy całe laboratorium do góry nogami. Poza tym sam jestem zainteresowany porównaniem sytuacji w DQ alfa z wynikami polimarkerów. Coś tu nie gra.
– Nie powinieneś się tym tak przejmować – powiedział Jack. Wstał i zwrócił Tedowi wszystkie materiały, które leżały dotąd na jego kolanach. – Doceniam to, co zrobiłeś. Dziękuję! Dostarczyłeś mi informacji, której potrzebowałem. Kiedy będziesz miał wyniki badania krwi, daj znać.
Jack czuł rosnące podniecenie, wywołane wynikami badań. Teraz martwił się tylko wynikiem testów krwi. Po dokładnym przyjrzeniu się zdjęciom był niemal w stu procentach pewny, że "topielec" i Franconi to jedna i ta sama osoba.
Wsiadł do windy. Teraz, kiedy miął udokumentowaną transplantację, oczekiwał na Barta Arnolda z resztą informacji wyjaśniających tajemnicę. Jadąc windą, zastanawiał się, skąd u Teda tak emocjonalna reakcja na wyniki związane z DQ alfa. Jack wiedział, że Teda niewiele rzeczy ekscytuje. Więc sprawa musiała być znacząca. Niestety za słabo orientował się w tych kwestiach, żeby wyrobić sobie własną opinię. Obiecał sobie, że jak znajdzie odrobinę czasu, poczyta na ten temat.
Zainteresowanie Jacka okazało się krótkotrwałe, zniknęło zaraz po wejściu do biura Barta. Szef wywiadowców Zakładu Medycyny Sądowej tkwił przy telefonie. Zauważywszy Jacka, pokręcił przecząco głową. Jack zrozumiał, że ma złe wieści. Usiadł, żeby poczekać.
– Bez skutku? – zapytał Jack, kiedy Bart skończył rozmowę.
– Obawiam się, że tak. Naprawdę spodziewałem się pomocy z UNOS, ale kiedy powiedzieli, że nie załatwiali wątroby dla Carla Franconiego i że nawet nie było go na liście oczekujących, zrozumiałem, że szansa na odnalezienie źródła, z którego pochodziła przeszczepiona wątroba, gwałtownie zmalała. Właśnie skończyłem rozmowę z Columbia-Presbyterian i też bez skutku. Rozmawiałem ze wszystkimi centrami wykonującymi przeszczepy wątroby i nikt nie miał Franconiego na liście.
– To szaleństwo – odparł Jack. Opowiedział Bartowi o odkryciu Teda potwierdzającym transplantację.
– Nie wiem, co powiedzieć – skomentował nowinę Bart. – Jeżeli ktoś nie przeszedł takiej operacji w Ameryce Północnej ani w Europie, gdzie jeszcze mógłby to zrobić?
Bart wzruszył ramionami.
– Jest jeszcze kilka możliwości. Australia, Republika Południowej Afryki, ale rozmawiałem o tym z moim znajomym z UNOS i uważam, że to mało prawdopodobne rozwiązanie.
– Nie żartujesz? – To nie była odpowiedź, którą Jack chciał usłyszeć.
– To prawdziwa tajemnica – stwierdził Bart.
– Cała ta cholerna sprawa jest pogmatwana. – Zniechęcony Jack wstał z krzesła.
– Będę dalej o tym myślał – obiecał Bart.
– Będę wdzięczny.
Wyszedł wolnym krokiem z biura Barta. Był wyraźnie przygnębiony. Cały czas towarzyszyło mu nieprzyjemne uczucie, że zapomniał o czymś ważnym, przeoczył jakiś fakt, ale nie miał pojęcia, co to mogło być ani jak to coś odkryć.
W pokoju lekarzy nalał sobie następny kubek kawy, która o tej porze dnia przypominała bardziej szlam niż napój. Z kubkiem w ręce poszedł schodami na górę do laboratorium.
– Zrobiłem twoje próbki – powiedział John DeVries. – Negatywnie w obu cyklosporinach: A i FK506.
Jack był zdumiony. Mógł jedynie wpatrywać się w bladą, wymizerowaną twarz kierownika laboratorium. Nie wiedział, co było bardziej zdumiewające, to że John zbadał próbki czy to, że wynik był negatywny.
– Żartujesz sobie ze mnie – zdołał w końcu wykrztusić.
– Nie bardzo. To nie w moim stylu.
– Ale pacjent był na środkach immunosupresyjnych – powiedział Jack. – Miał niedawno przeszczepioną wątrobę. Czy możliwe, że otrzymałeś wynik negatywny przez pomyłkę?
– Rutynowo prowadzimy badania na próbkach kontrolnych.
– Oczekiwałem, że testy wykażą taki lub inny środek – stwierdził Jack.
– Bardzo mi przykro, że nasze wyniki nie pasują do twoich oczekiwań – odparł kwaśno John. – Wybacz mi, proszę, ale mam mnóstwo pracy.
Jack powiódł wzrokiem za odchodzącym kierownikiem laboratorium. John podszedł do aparatury i zaczął coś przy niej regulować. Jack odwrócił się i wyszedł z laboratorium. Teraz był jeszcze bardziej zakłopotany. Wyniki testów DNA otrzymanych przez Teda Lyncha i rezultaty poszukiwań śladów środków farmakologicznych, które przedstawił John DeVries, wykluczały się wzajemnie. Jeżeli Franconi przeszedł transplantację, musiał być na cyklosporinach A i FK506. To była standardowa procedura medyczna.