– Beze mnie – z naciskiem stwierdził Kevin. – Mam tego dość. Powiem szczerze, mamy szczęście, że jeszcze żyjemy. Jeśli chcecie jechać, jedźcie! Doskonale wiem, że wszystko, co dotychczas mówiłem, w najmniejszym stopniu nie wpływało na wasze zachowanie.
– Och, wspaniale! – skomentowała drwiącym tonem Melanie. – Już się poddałeś! W jaki inny sposób chcesz się przekonać, czy nie stworzyliśmy wspólnie praczłowieka? Przecież to ty wywołałeś ten temat i przeraziłeś nas swoimi podejrzeniami.
Melanie i Candace wpatrywały się uważnie w Kevina. Przez kilka minut milczeli. Do pokoju wnikały nocne odgłosy dżungli, których do tej pory nikt z nich nawet nie słyszał.
Kevin z każdą chwilą czuł się niezręczniej.
– Nie wiem, co jeszcze powinienem zrobić. Zastanowię się nad tym – odezwał się.
– Jak cholera, zastanowisz się – rzuciła Melanie ze złością. – Już raz stwierdziłeś, że jedynym sposobem poznania zachowania zwierząt jest wizyta na wyspie. To twoje słowa. Zapomniałeś?
– Nie, nie zapomniałem. Tylko że… cóż…
– W porządku – Melanie znowu przybrała ten swój protekcjonalny ton. – Jeśli tchórz cię obleciał i nie jesteś w stanie pójść i sprawdzić, co wykombinowałeś swoimi genetycznymi sztuczkami, to trudno. Liczyłyśmy na twoją pomoc przy obsłudze silnika w łodzi, ale trudno. Jakoś sobie poradzimy. Prawda, Candace?
– Jasne.
– Widzisz, że zaplanowałyśmy wszystko dość dokładnie. Wynajęłyśmy nie tylko dużą łódź motorową, ale także mniejszą, wiosłową. Chcemy ją holować. Gdy dopłyniemy do wyspy, powiosłujemy w górę Rio Diviso. Może nawet nie będziemy musiały schodzić na ląd. Wystarczy jedynie poobserwować zwierzęta przez jakiś czas. Kevin skinął głową. Spoglądał to na jedną, to na drugą, a one śmiało patrzyły na niego. Czując rosnące nieprzyjemne skrępowanie, odsunął krzesło, wstał i skierował się w stronę drzwi.
– Dokąd idziesz? – zapytała Melanie.
– Przyniosę jeszcze wina.
Balansując między złością a zakłopotaniem, Kevin wszedł do kuchni, wziął butelkę białego burgunda, odkorkował ją i wrócił do pokoju. Pokazał etykietę Melanie, a ona z aprobatą kiwnęła głową. Napełnił jej kieliszek. Podobnie postąpił wobec Candace. W końcu nalał także sobie.
Usiadł i pociągnął zdrowy łyk wina. Przełknął i zakasłał lekko. Wreszcie zapytał, na kiedy zaplanowały swoją wielką wyprawę.
– Jutro o świcie – odpowiedziała Melanie. – Wyliczyłyśmy, że droga na wyspę zabierze nam nieco ponad godzinę, a zamierzamy wrócić, zanim słońce zacznie prażyć.
– Mamy już jedzenie i napoje z kantyny. Skombinowałam nawet ze szpitala przenośną chłodziarkę – dodała Candace.
– Będziemy się trzymać z daleka od mostu i miejsca, gdzie dostarcza się pokarm, więc nie powinno być kłopotów – twierdziła Melanie.
– Myślę, że to będzie zabawne. Zawsze chciałam zobaczyć hipopotamy – powiedziała Candace.
Kevin wypił następny duży łyk wina.
– Mam nadzieję, że pozwolisz nam zabrać te elektroniczne zabawki do lokalizacji zwierząt – stwierdziła Melanie. – Mogłybyśmy też skorzystać z mapy topograficznej. Oczywiście będziemy się z nimi ostrożnie obchodzić.
Kevin westchnął i z rezygnacją zwiesił głowę.
– Dobra, poddaję się. Na którą godzinę zaplanowałyście początek operacji?
– Och, świetnie. Wiedziałam, że popłyniesz z nami! – zawołała Candace i klasnęła w dłonie.
– Słońce wschodzi zaraz po szóstej – powiedziała Melanie. – O tej porze chciałabym już być w drodze na wyspę. Według mnie powinniśmy skierować się na zachód i wpłynąć w ujście rzeki, zanim zawrócimy na wschód. W ten sposób unikniemy podejrzeń, gdyby ktoś nas widział w łodzi. Chcę, żeby myśleli, że płyniemy do Acalayong.
– Co z pracą? – zapytał Kevin. – Będziesz miała nieobecność.
– Nie. Powiedziałam już kolegom z laboratorium, że będę nieosiągalna w centrum, a w centrum powiedziałam, że…
– Mogę sobie wyobrazić – wtrącił Kevin. – A ty, Candace?
– Nie ma się czym martwić. Dopóki pan Winchester ma się tak dobrze jak dotąd, właściwie jestem bezrobotna. Chirurdzy cały dzień grają w golfa albo w tenisa. Mogę robić, na co mam ochotę.
– Zadzwonię do szefa moich techników – oświadczył Kevin. – Powiem mu, że pod wpływem pogody doznałem ostrego ataku obłędu.
– Zaraz, zaraz – powiedziała nagle Candace. – Mam pewien kłopot.
Kevin wyprostował się na krześle.
– Co takiego?
– Nie mam przy sobie żadnego kremu z filtrem ochronnym. Nie zabrałam, bo podczas trzech poprzednich wizyt ani razu nie było słońca.