Литмир - Электронная Библиотека

Wysiadł z windy na czwartym piętrze i poszedł na histologię. Po drodze próbował znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie faktów, o których właśnie został poinformowany. Nie potrafił jednak nic wymyślić.

– Czy to nie nasz ulubiony pan doktor? – przywitała go Maureen O'Conner swoim irlandzkim akcentem. – Co jest? Masz tylko tę jedną sprawę? Dlaczego nas ciągle nachodzisz?

– Mam tylko jedną, która robi ze mnie kompletnego bałwana – odparł Jack. – Co z waszymi próbkami?

– Kilka mamy przygotowanych. Chcesz je, czy wolisz poczekać na resztę?

– Wezmę, co macie.

Palcem wskazującym Maureen wskazała tacę, na której leżały przygotowane preparaty mikroskopowe. Powiedziała, że te może już zabrać.

– Czy fragmenty wątroby też tu są? – zapytał.

– Tak sądzę. Jeden czy dwa. Resztę dostaniesz później.

Jack skinął i wyszedł. Po chwili wszedł do swojego pokoju. Chet spojrzał znad biurka i uśmiechnął się.

– No, stary, jak leci? – zapytał.

– Nie najlepiej. – Usiadł za biurkiem i włączył światło mikroskopu.

– Masz problemy z Franconim?

Jack przytaknął. Zaczął szukać próbek wątroby. Znalazł tylko jedną.

– Wszystko w tej sprawie jest jak wyciskanie wody z kamienia.

– Wiesz, cieszę się, że wróciłeś. Spodziewam się telefonu od pewnego lekarza z Karoliny Północnej. Chciałem tylko się dowiedzieć, czy jego pacjent miał kłopoty z sercem, a tymczasem muszę wyskoczyć zrobić sobie zdjęcia do paszportu na mój wyjazd do Indii. Pogadałbyś z nim za mnie, co?

– Jasne. Jak się nazywa pacjent?

– Clarence Potemkin. Teczka leży tu, na biurku.

– Dobra – odpowiedział Jack, wkładając pod mikroskop płytkę z fragmentem wątroby. Nawet nie zauważył, jak Chet włożył palto i wyszedł. Opuścił obiektyw nad preparat i już miał zamiar spojrzeć w okular, gdy nagle zatrzymał się. Chet nasunął mu myśl o podróży zagranicznej. Jeżeli Franconi przeszedł operację przeszczepu poza krajem, co wydawało się teraz wielce prawdopodobne, to może to był sposób na wykrycie miejsca.

Podniósł słuchawkę i wybrał numer komendy policji. Poprosił o rozmowę z porucznikiem Lou Soldano. Spodziewał się, że będzie musiał zostawić wiadomość, więc szczerze się zdziwił, kiedy okazało się, że detektyw jest u siebie.

– Cześć, cieszę się, że dzwonisz – przywitał go Lou. – Pamiętasz, co mówiłem o donosie, że to ludzie rodziny Lucia wykradli zwłoki Franconiego z kostnicy? Właśnie dostaliśmy potwierdzenie z innego źródła. Sądziłem, że cię to zainteresuje.

– To ciekawe – przyznał Jack. – Ale mam do ciebie pytanie.

– Wal.

Jack wyjaśnił, dlaczego podejrzewa, że Franconi przeszedł operację za granicą. Dodał, że według słów matki denata, jakieś cztery do sześciu tygodni wcześniej wyjechał do uzdrowiska.

– Chciałbym się dowiedzieć, czy przez wydział celny można by uzyskać informacje o jego ewentualnej podróży i kraju docelowym.

– Zarówno przez wydział celny, jak i imigracyjny czy naturalizacji. Najłatwiej byłoby przez wydział imigracyjny, chyba że przywiózł ze sobą tyle towaru, że musiał opłacić cło. Poza tym mam przyjaciela w imigracyjnym. W ten sposób dostanę informacje znacznie szybciej, omijając całą tę biurokratyczną machinę. Chcesz, żebym sprawdził?

– Byłoby świetnie. Ten przypadek przyprawia mnie o prawdziwy ból głowy.

– Z przyjemnością. Jak powiedziałem rano, mam wobec ciebie dług wdzięczności.

Jack odłożył słuchawkę z lekkim błyskiem nadziei, że wpadł na nowy trop, który może doprowadzić do odkrycia prawdy. Czując przypływ optymizmu, pochylił się nad biurkiem, spojrzał w okular mikroskopu i zaczął analizować obraz.

* * *

Dzień Laurie biegł całkowicie niezgodnie z planem. Zamierzała wykonać jedną autopsję, a skończyło się na dwóch. Potem George Fontworth nie mógł sobie poradzić ze swoim przypadkiem wielokrotnie postrzelonego mężczyzny i Laurie na ochotnika postanowiła mu pomóc. I tak bez lunchu wyszła z sali dopiero po wykonaniu trzech przypadków.

Przebrała się w cywilne ubranie i kiedy zmierzała do swojego pokoju, zauważyła w biurze kostnicy Marvina. Właśnie obejmował służbę i porządkował biuro po zwykłym całodziennym zamieszaniu. Laurie zmieniła kierunek, przystanęła i wsunęła głowę przez drzwi.

– Znaleźliśmy zdjęcie Franconiego – zakomunikowała. – I wyobraź sobie, że mężczyzna wyłowiony z oceanu i przywieziony następnej nocy okazał się naszą zgubą.

– Czytałem w gazecie. Niecodzienne.

– To dzięki zdjęciu dokonaliśmy identyfikacji. Więc jestem ci nadzwyczajnie wdzięczna, za to, że je zrobiłeś. – To moja praca.

– Jeszcze raz chciałam cię przeprosić, że posądziłam cię o zaniedbanie.

– Nie ma za co.

Odeszła cztery kroki, lecz zawróciła. Tym razem weszła do biura i zamknęła za sobą drzwi.

Marvin spojrzał na nią pytająco.

– Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym zadała ci pytanie, ale tak tylko między nami? – zapytała Laurie.

– Chyba nie – odpowiedział zaintrygowany.

– Oczywiście interesowałam się tym, w jaki sposób ciało Franconiego mogło zostać stąd wykradzione. Dlatego też, jak pamiętasz, rozmawiałam z tobą zeszłego popołudnia.

– Tak.

– Byłam tu też w nocy i rozmawiałam z Mike'em Passanem.

– Słyszałem.

– Założę się, że słyszałeś. Ale uwierz mi, o nic go nie oskarżałam.

– Wierzę. On zawsze był nadwrażliwy.

– Nie potrafię sobie wyobrazić, jak ciało mogło zostać wykradzione. Oprócz Mike'a i ochrony zawsze był tu ktoś jeszcze.

Marvin wzruszył ramionami.

– Ja także nie wiem. Uwierz mi.

– Rozumiem. Jestem pewna, że powiedziałbyś mi, gdybyś miał jakiekolwiek podejrzenia. Ale nie o to chciałam zapytać. Mam przeczucie, że pomógł w tym ktoś stąd. Czy jest w kostnicy jakiś pracownik, o którym powiedziałbyś, że mógłby być w coś podobnego wplątany? O to chciałam zapytać.

Marvin zastanowił się przez chwilę, w końcu pokręcił głową i odparł:

– Nie sądzę.

– To musiało się stać na zmianie Mike'a. A tych dwóch kierowców, Pete i Jeff, znasz ich dobrze?

– Nie. To znaczy wiem, o kim mówisz, widziałem ich, nawet parę razy rozmawialiśmy, ale od kiedy mam tę zmianę, raczej się mijamy.

– Ale nie masz żadnych powodów, żeby ich podejrzewać?

– Nie, nie bardziej niż innych.

– Dziękuję. Mam nadzieję, że nie wprawiłam cię w zakłopotanie tymi pytaniami?

– Nie ma sprawy – odparł Marvin.

Laurie zamyśliła się na moment, przygryzając dolną wargę. Wiedziała, że o czymś zapomniała.

– Mam pomysł – powiedziała nagle. – Mógłbyś mi opisać krok po kroku całą procedurę związaną z wywożeniem ciała?

– To znaczy wszystko, co robimy?

– Proszę. Mam ogólne pojęcie, ale zupełnie nie znam szczegółów.

– Od czego miałbym zacząć?

– Od początku, od momentu, kiedy dzwonią do ciebie z zakładu pogrzebowego, że przyjadą po ciało.

– Dobra. Dzwoni telefon i mówią, że są z takiego to a takiego domu pogrzebowego i chcą odebrać zwłoki. Podają nazwisko i numer sprawy.

– I tyle? Odkładasz słuchawkę.

– Nie – zaprzeczył Marvin. – Każę im poczekać, a sam wprowadzam numer do komputera. Sprawdzam, czy ciało zostało przez was zbadane i gdzie się znajduje.

– Bierzesz więc znowu słuchawkę i co mówisz?

– Mówię, że w porządku. Mówię im, że przygotuję ciało do odbioru. Zazwyczaj pytam, o której mniej więcej tu będą. Nie ma sensu się spieszyć, jeśli nie przyjadą w ciągu najbliższych dwóch godzin.

– Teraz co?

– Wyciągam ciało i sprawdzam numer. Następnie umieszczam je tuż przy wejściu do chłodni, zawsze w tym samym miejscu. Zostawiamy zwłoki tak, żeby kierowcom najłatwiej było je wywieźć.

– I co się dzieje teraz?

– Przychodzą tutaj i wypełniamy dokumenty. Wszystko musi być zapisane. Muszą potwierdzić podpisem, że przejmują ciało pod swoją opiekę.

– Jasne. Teraz idziesz i wydajesz zwłoki?

– Tak albo jeden z nich je zabiera. Wielu było tu dziesiątki, setki razy, więc sami doskonale wiedzą, co zrobić.

– Jest jeszcze jakaś ostateczna kontrola?

– A pewnie. Zawsze sprawdzamy numer identyfikacyjny, zanim wywiozą zwłoki. Musimy potem w dokumentacji odnotować ten fakt. Byłoby sporo zamieszania, gdyby dojechali do zakładu i tam okazało się, że mają nie tego denata.

– Wygląda, że system jest dobry – stwierdziła Laurie i zastanowiła się. Przy tak licznych kontrolach trudno było obejść procedurę.

– Sprawdza się od dziesięcioleci bez wpadki – powiedział Marvin. – Oczywiście teraz pomaga komputer. Wcześniej prowadziło się księgi.

– Dziękuję, Marvin.

– Ależ nie ma za co.

Laurie opuściła biuro kostnicy. Zanim wylądowała na swoim piętrze, zajrzała jeszcze na pierwsze, by z maszyny w stołówce wziąć sobie coś do przekąszenia. Trochę pokrzepiona pojechała windą na czwarte piętro. Widząc uchylone drzwi do pokoju Jacka, podeszła do nich i zapukała. Jack siedział nad mikroskopem.

– Coś ciekawego? – zapytała.

Podniósł wzrok i uśmiechnął się.

– Bardzo. Chcesz spojrzeć?

Laurie pochyliła się nad mikroskopem, gdy Jack odsunął się na bok.

– Wygląda na granulomę w wątrobie.

– Zgoda. To jeden z tych maleńkich kawałeczków, które udało mi się znaleźć u Franconiego.

– Hmmm – skomentowała Laurie i dalej przyglądała się preparatowi. – Dziwne, że użyli zainfekowanej wątroby do przeszczepu. Powinni chyba staranniej zbadać dawcę. Dużo te ziarniaka?

– Maureen na razie przygotowała tylko tę jedną próbkę. To jedyny przykład ziarniaka, który znalazłem, więc podejrzewam, że nie było go dużo. Ale oglądałem dopiero jeden mrożony preparat. Poza tym w preparatach mrożonych następuje lekki zanik cyst, które w naturalnym środowisku widoczne bywają gołym okiem. Zespół transplantacyjny musiał to widzieć i nie przejął się.

– Jednak nie ma żadnego zapalenia ogólnego. A to znaczy, że przeszczep przyjął się dość gładko – zauważyła Laurie.

– Wyjątkowo gładko. Zbyt gładko, ale to inne zagadnienie. Jak sądzisz, co jest pod wskaźnikiem?

58
{"b":"94392","o":1}