– Zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, jak może wyglądać takie miejsce – wyznał Lou.
– Ja mogę. Jest gorąco, pełno robactwa, deszczowo i parno.
– Brzmi uroczo – stęknął Lou.
– W każdym razie nie bardzo się nadaje na miejsce do wypoczynku wakacyjnego, chociaż z drugiej strony leży poza uczęszczanymi szlakami.
Laurie odłożyła słuchawkę i zakręciła się na krześle, zwracając się twarzą w stronę kolegów.
– Jean jest tak zorganizowana, jak przypuszczałam. W sekundę znalazła materiały o GenSys. Oczywiście zapytała mnie, ile udziałów kupiłam, i załamała ręce, kiedy powiedziałam, że w ogóle nie kupowałam ich akcji. Potroiły swoją wartość i zatrzymały się.
– Czy to dobrze? – zażartował Lou.
– Na tyle dobrze, że być może straciłam szansę na wycofanie się z życia zawodowego. Powiedziała, że to druga firma biotechnologiczna z takim sukcesem prowadzona przez głównego dyrektora Taylora Cabota.
– Miała coś do powiedzenia o Gwinei Równikowej? – spytał Jack.
– Owszem. Powiedziała, że jedną z głównych przyczyn sukcesu firmy jest założenie potężnej farmy hodowlanej dla naczelnych. Wykonują tam jakieś badania dla GenSys. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, żeby inne kompanie i firmy biotechnologiczne i farmaceutyczne mogły korzystać z ich badań na naczelnych. Okazało się, że popyt na te usługi przeszedł najśmielsze oczekiwania.
– I ta farma jest w Gwinei Równikowej – domyślił się Jack.
– Zgadza się.
– Czy podała jakieś powody, dlaczego tam?
– Z opracowania, które otrzymała od analityka, wynika, że GenSys wybrało Gwineę Równikową ze względu na bardzo przyjazny stosunek miejscowych władz do projektu. Podobno nawet zmienili prawo, żeby ułatwić działalność farmie. Z drugiej strony GenSys stało się głównym źródłem walut wymienialnych, tak potrzebnych tamtejszemu rządowi.
– Możecie sobie wyobrazić, jak wielkie łapówki musiały wchodzić w grę, żeby osiągnięcie tego celu stało się możliwe? – zauważył Jack.
Lou tylko gwizdnął.
– Opracowanie mówi także, że większość naczelnych, których używają, jest miejscowego pochodzenia. To pozwala im obejść wszystkie międzynarodowe utrudnienia w eksporcie i imporcie takich zagrożonych gatunków, jak szympansy.
– Małpia farma – powtórzył Jack, kręcąc głową. – To otwiera nawet najbardziej dziwaczne możliwości. Czyżbyśmy mieli do czynienia z przeszczepem ksenogenicznym?
– Tylko nie zaczynajcie z tym medycznym żargonem – zaprotestował Lou. – Co to znowu jest ten przeszczep ksenogeniczny?
– Niemożliwe – odparła Laurie. – Przeszczep ksenogeniczny powoduje niezwykle ostre reakcje. Z tego, co mi pokazywałeś, wynika, że nie było śladu zapalenia w okolicach wątroby, żadnych śródkomórkowych reakcji humoralnych.
– Prawda – przyznał Jack. – Nie dostawał nawet środków immunosupresyjnych.
– No co wy. Nie każcie się prosić. Co to jest przeszczep ksenogeniczny? – niecierpliwił się Lou.
– To przeszczep, w którym przeszczepiany organ pochodzi od zwierzęcia albo innego gatunku – wyjaśniła Laurie.
– Jak w tej nieudanej operacji z sercem pawiana dziesięć, dwanaście lat temu? – spytał Lou.
– No właśnie.
– Nowe środki immunosupresyjne przywołały na powrót problem przeszczepów ksenogenicznych – stwierdził Jack. – I to ze znacznie lepszymi rezultatami niż w tamtej próbie sprzed lat.
– W szczególności dotyczy do zastawek ze świńskiego serca – dodała Laurie.
– Rzecz jasna wywołuje to wiele etycznych kontrowersji, no i pobudza do działania osoby walczące o prawa zwierząt – powiedział Jack.
– Tym bardziej teraz, gdy próbuje się wszczepiać zwierzętom ludzkie geny, aby osłabić niektóre z reakcji odrzucania – przypomniała Laurie.
– Czy Franconi mógł otrzymać wątrobę jakiejś małpy, gdy przebywał w Afryce? – spytał Lou.
– Trudno mi w to uwierzyć – stwierdził Jack. – Uwaga Laurie była jak najbardziej trafna. Nie zauważyliśmy śladów żadnej reakcji. Nie słyszałem nawet o tak idealnym dopasowaniu wśród ludzkich bliźniąt.
– Ale Franconi był w Afryce – stwierdził Lou.
– Prawda. A matka powiedziała, że wrócił jak nowy człowiek. – Jack wstał i rozłożył ręce. – Nie rozumiem tego wszystkiego. To jakaś paskudna zagadka. I do tego jeszcze wmieszali się w nią gangsterzy.
Laurie także wstała.
– Wychodzicie? – zapytał Lou.
Jack skinął twierdząco głową.
– Jestem wyczerpany i gubię się już w tym. Niewiele spałem zeszłej nocy. Po tym, jak zidentyfikowaliśmy zwłoki, przez kilka godzin wisiałem na telefonie. Dzwoniłem do wszystkich instytucji w Europie zajmujących się koordynacją wszelkich działań związanych z przeszczepami, do których miałem numer.
– To może poszlibyśmy do "Little Italy" na szybki obiad? To tuż za rogiem – zaproponował Lou.
– Beze mnie – odparł Jack. – Mam przed sobą jeszcze jazdę rowerem do domu. Po obiedzie nie dałbym rady.
– Ja też dziękuję. Marzę tylko, żeby dostać się do domu i wziąć prysznic. To był długi i wyczerpujący dzień. Konam ze zmęczenia.
Lou uznał więc, że jeszcze z pół godziny popracuje, i dwójka przyjaciół pożegnała się i zjechała na parter. Oddali identyfikatory i opuścili komendę policji. Tuż pod ratuszem złapali taksówkę.
– Lepiej się czujesz? – zapytał Jack, kiedy ruszyli na północ aleją Bowery. Przed oczami mieli prawdziwy kalejdoskop świateł.
– O wiele. Nie wyobrażasz sobie, jak mi ulżyło, że złożyliśmy całą sprawę w kompetentne ręce Lou. Przepraszam, że tak mnie poniosło.
– Nie ma potrzeby przepraszać. To oburzające, najłagodniej mówiąc, że mamy wśród nas potencjalnego szpiega i do tego kryminaliści zaczynają się interesować przeszczepami wątroby.
– Jak ty to znosisz? Włożyłeś szalenie dużo pracy w ten przypadek.
– Bo i przypadek jest szalony, ale także intrygujący. Najbardziej to powiązanie z takim gigantem w biotechnologii jak GenSys. Najbardziej przeraża mnie to, że ich badania zostały w całości utajnione. Ten sposób działania przypomina czasy zimnej wojny. Nie wiadomo, czego oczekują w zamian za swoje inwestycje. To wielka różnica w porównaniu z sytuacją sprzed ponad dziesięciu lat, kiedy Państwowy Instytut Zdrowia prowadził większość eksperymentów biomedycznych przy drzwiach otwartych. W tamtych dniach nadzór przez dokładne przyglądanie się badaniom był normą, teraz tak nie jest.
– Szkoda, że nie ma kogoś takiego jak Lou, komu mógłbyś przekazać sprawę – zauważyła ze śmiechem Laurie.
– To nie byłoby takie fajne.
– Jaki będzie twój następny krok? – spytała Laurie.
Jack westchnął.
– Skończyły mi się pomysły. W planie mam jeszcze tylko zbadanie preparatu wątroby przez patologa weterynarii.
– A więc już myślałeś o przeszczepie ksenogenicznym? – spytała zaskoczona Laurie.
– Nie, nie myślałem – przyznał uczciwie. – Pomysł, żeby preparat zbadał weterynarz patolog, nie pochodzi ode mnie. To pomysł parazytologa ze szpitala. Podejrzewa, że ziarniak powstał z powodu pasożyta, ale nie potrafił rozpoznać którego.
– Może powinieneś podzielić się sugestią o przeszczepie ksenogenicznym z Tedem Lynchem – zaproponowała Laurie. – Jako ekspert od DNA może ma w swoim worku ze sztuczkami coś, co pozwoli definitywnie powiedzieć tak albo nie.
– Znakomity pomysł! – powiedział Jack z zachwytem. – Jak możesz wpadać na takie rozwiązania, znajdując się na skraju wyczerpania? Zadziwiasz mnie. Mój umysł zapadł już w nocną śpiączkę.
– Komplementy zawsze mile widziane. Szczególnie w ciemnościach, kiedy nie widać moich rumieńców.
– Zaczynam podejrzewać, że jedynym sposobem rozwiązania sprawy Franconiego będzie szybka podróż do Gwinei Równikowej.
Laurie błyskawicznie odwróciła się na siedzeniu, tak że mogła spojrzeć prosto w twarz Jacka. W półmroku nie widziała jego oczu.
– Nie mówisz poważnie. Żartujesz, prawda?
– No cóż, chyba nie ma co dzwonić do GenSys ani jechać do Cambridge, wejść do ich biura i zapytać: "Cześć, kochani, to co wy tam robicie w tej Gwinei Równikowej?"
– Ale przecież rozmawiamy o Afryce. To szaleństwo. Trzeba przelecieć pół świata. Poza tym, jeżeli sądzisz, że nie dowiesz się niczego w Cambridge, to dlaczego wydaje ci się, że dowiesz się w Afryce?
– Może dlatego, że nie spodziewają się mnie tam. Chyba nieczęsto odwiedzają ich goście.
– To szalone – rzuciła Laurie, unosząc gwałtownie ręce i wywracając oczyma.
– Hej, spasuj nieco – odparł Jack. – Nie powiedziałem, że jadę. Mówiłem tylko, że zaczynam o tym myśleć.
– Dobra, to przestań o tym myśleć. Mam dość zmartwień na głowie.
Jack uśmiechnął się.
– Ty się naprawdę niepokoisz, jestem wzruszony.
– Och, pewnie! – odpowiedziała z przekąsem. – Nie bardzo cię wzruszały wszystkie moje prośby o rezygnację z jazdy na rowerze po mieście.
Taksówka podjechała pod budynek, w którym mieszkała Laurie, i zatrzymała się. Laurie sięgnęła po portmonetkę, ale Jack położył dłoń na jej ręce i powiedział:
– Ja stawiam.
– Dobrze, następnym razem moja kolej. – Wystawiła nogę za drzwi i zatrzymała się. – Gdybyś obiecał, że pojedziesz taksówką do domu, moglibyśmy zakrzątnąć się koło jakiejś kolacji u mnie.
– Dzięki, ale nie dzisiaj. Pojadę jednak do domu rowerem. Z pełnym żołądkiem pewnie natychmiast bym usnął.
– Gorsze rzeczy się zdarzają.
– Odłóżmy to na inną okazję – Jack pozostał przy swoim.
Laurie wysiadła z taksówki, lecz jeszcze odwróciła się i pochyliła.
– Obiecaj mi w takim razie tylko jedno: dzisiaj wieczorem nie wyjedziesz do Afryki.
Jack przygotował się już na kuksańca, ale w ostatniej chwili machnęła ręką.
– Dobranoc, Jack – powiedziała, uśmiechając się ciepło.
– Dobranoc, Laurie. Porozmawiam z Warrenem i zadzwonię do ciebie.
– Och, świetnie – ucieszyła się. – Z tego wszystkiego zapomniałam o nich. Będę czekać na telefon.
Laurie zatrzasnęła drzwi taksówki, odprowadziła ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła za rogiem Pierwszej Avenue, dopiero wtedy odwróciła się w stronę domu. Jack jest czarującym, ale i skomplikowanym mężczyzną, pomyślała.