– Nigdy później nie wspomniał pan o tym. Bardzo mnie to zaskoczyło wobec wykazywanego przez badania funkcji wątroby stałego pogarszania się stanu zdrowia pacjenta w kolejnych latach.
– Lekarz może zrobić jedynie tyle, na ile pozwala mu pacjent.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i pokorna recepcjonistka przyniosła grubą teczkę. Bez słowa położyła ją na biurku i wyszła.
Doktor Levitz wziął kartotekę Franconiego i rzucił okiem na ostatni zapis, po czym powiedział, że widział się z pacjentem w zeszłym miesiącu.
– Jaki był powód wizyty?
– Infekcja górnych dróg oddechowych. Zapisałem antybiotyki. Pomogły.
– Badał go pan?
– Oczywiście! – odpowiedział doktor Levitz z oburzeniem. – Zawsze badam swoich pacjentów.
– Był po transplantacji?
– No cóż, nie badałem całego ciała. Badałem tylko zgodnie z objawami i sugestiami pacjenta.
– Nie sprawdził pan jego wątroby, znając historię choroby?
– Nawet jeżeli badałem, nie zapisałem tego.
– Przeprowadził pan jakieś badania krwi dla sprawdzenia funkcji wątroby?
– Tylko bilirubinę.
– Dlaczego tylko bilirubinę?
– Przedtem miał żółtaczkę. Jego stan znacznie się poprawił, ale chciałem to mieć udokumentowane.
– Jaki był wynik?
– W dopuszczalnych granicach.
– Więc poza górnymi drogami oddechowymi miał się całkiem dobrze – stwierdził Jack.
– Tak, sądzę, że można tak powiedzieć.
– Prawie cud – zauważył Jack. – Tym bardziej, że jak pan powiedział, nie zamierzał zrezygnować z alkoholu.
– Może w końcu przestał. Przecież, cokolwiek by sądzić, ludzie czasami się zmieniają.
– Nie miałby pan nic przeciwko temu, żebym spojrzał do kartoteki? – spytał Jack.
– Owszem, miałbym – odparł Levitz. – Już złamałem moje zasady etyczne co do poufności danych pacjenta. Jeżeli chce pan tę kartotekę, będzie musiał pan uzyskać nakaz sądowy. Przykro mi. Nie zamierzam przeszkadzać, ale…
– Ależ wszystko w porządku – powiedział przyjaźnie Jack i wstał. – Poinformuję biuro prokuratora stanowego o pańskiej sugestii. Tymczasem dziękuję za poświęcony czas i jeśli pan pozwoli, na pewno zechcę z panem jeszcze porozmawiać. Sądzę, że w niedalekiej przyszłości. Jest coś dziwnego w tym przypadku i mam zamiar dotrzeć do sedna sprawy.
Jack uśmiechał się do siebie, kiedy zdejmował kłódki zabezpieczające rower. Było oczywiste, że doktor Levitz wie więcej niż chce powiedzieć. Jak dużo, tego Jack nie wiedział, ale bez wątpienia podsycało to tylko jego zaintrygowanie. Miał jakieś wewnętrzne przeczucie, że to najbardziej interesująca sprawa w jego karierze patologa sądowego, a może i w całym życiu.
Wrócił do kostnicy, rower zostawił tam gdzie zwykle, wjechał windą na swoje piętro, zdjął kurtkę, zostawił ją w pokoju i bez zwłoki poszedł do laboratorium DNA. Jednak Ted nie był jeszcze gotów.
– Potrzebuję jeszcze dwóch godzin – oświadczył. – Zadzwonię do ciebie! Nie musisz przychodzić.
Rozczarowany, ale nie zniechęcony, Jack zszedł piętro niżej do histologii i sprawdził, co słychać w dziale badań mikroskopowych w sprawie oznaczonej już nazwiskiem Franconiego.
– Mój Boże! – jęknęła Maureen. – Czego się spodziewasz, cudu? Oglądam twoje próbki, ale i tak będziesz miał dużo szczęścia, jeżeli wyniki dostaniesz dzisiaj.
Ciągle nie tracąc nadziei i utrzymując w ryzach ciekawość, zjechał windą na pierwsze piętro i odszukał w laboratorium Johna DeVriesa.
– Oznaczenia na cyklosporiny A i FK506 nie są łatwe – stwierdził John. – Poza tym zostawiamy to na razie, jak jest. Nie oczekujesz chyba ekstrausług z tym budżetem, z jakim muszę pracować.
– Rozumiem – odparł Jack. Wyszedł z laboratorium. Wiedział, że John jest drażliwy i skory do wybuchów, a gdy już do nich dochodzi, potrafi przyjmować postawę pasywno-agresywną. W takim wypadku Jack mógłby tygodniami czekać na wyniki.
Zszedł kolejne piętro, poszedł do biura Barta Arnolda i błagał go o jakiekolwiek informacje, zanim odwiedzi inne miejsca.
– Wykonałem mnóstwo telefonów. Ale wiesz, jak to jest w takich razach. Nigdy nie możesz zastać potrzebnej osoby. Zostawiłem więc pełno pytań z prośbą o oddzwonienie.
– Psiakrew – zaklął pod nosem Jack. – Czuję się jak nastolatka w nowej sukience, czekająca na zaproszenie do tańca.
– Przykro mi. Jeżeli to cię pocieszy, udało nam się dostać próbkę krwi matki Franconiego. Mają ją już w laboratorium DNA.
– Czy matka potwierdziła, że syn miał transplantację wątroby?
– Mówi, że pojechał do uzdrowiska i wrócił niczym nowy człowiek.
– Może powiedziała, dokąd pojechał?
– Nie wiedziała. Przynajmniej tak powiedziała naszej wywiadowczym, a ona twierdzi, że matka mówiła prawdę.
Jack skinął i wstał z krzesła.
– Tego oczekiwałem. Otrzymanie od matki szczerej i poufnej informacji byłoby zbyt łatwe.
– Będę cię informował na bieżąco, jak tylko zaczną oddzwaniać – obiecał Bart.
– Dzięki.
Sfrustrowany chwilowym niepowodzeniem wrócił do pokoju lekarzy. Pomyślał, że może odrobina kawy postawi go na nogi. Zaskoczył go widok porucznika Lou Soldano nalewającego sobie kawy do kubka.
– Aha. Złapany na gorącym uczynku – przywitał go Lou.
Jack przyjrzał się detektywowi z wydziału zabójstw. Wyglądał lepiej niż w ostatnich dniach. Nie tylko górny guzik koszuli miał zapięty, ale nawet krawat znalazł się na właściwym miejscu, do tego przyzwoicie związany. Jakby tego było mało, Lou był ogolony i uczesany.
– Wyglądasz dzisiaj prawie jak człowiek – skomentował Jack.
– I tak się czuję – odparł Lou. – Przespałem pierwszą noc od wielu dni. Gdzie Laurie?
– Podejrzewam, że przy autopsji.
– Muszę ją jeszcze raz poklepać za to skojarzenie z "topielcem". W komendzie wszyscy wierzą, że to będzie przełom w sprawie. Już dostaliśmy kilka tropów od naszych informatorów, bo gazety wzbudziły wiele plotek na ulicy, szczególnie w Queens.
– Laurie i ja byliśmy zaskoczeni, widząc poranną prasę. Stało się to znacznie szybciej, niż oczekiwaliśmy. Wiesz może, kto mógł być źródłem tych informacji?
– Ja – odrzekł niewinnie Lou. – Ale byłem ostrożny i nie podałem żadnych detali, jedynie to, że ciało zostało zidentyfikowane. Dlaczego, macie jakiś problem?
– Nie. Tylko Bingham prawie wyleciał w powietrze, a ja zostałem postawiony w stan oskarżenia.
– O rety, przepraszam. Nie przyszło mi do głowy, że mogę sprawić wam kłopot. Chyba powinienem to przedtem skonsultować z wami. Mam wobec was dług.
– Zapomnij. To już załatwione. – Jack nalał sobie kawy, wsypał cukru i dolał śmietanki.
– W każdym razie na ulicy wywołaliśmy pożądany efektstwierdził Lou. – No i już dowiedzieliśmy się paru ważnych rzeczy. Ci, którzy go zastrzelili, to bez wątpienia nie byli ci sami, którzy potem wykradli ciało i okaleczyli je.
– Nie dziwi mnie to – przyznał Jack.
– Nie? – zdziwił się Lou. – Myślałem, że byliście zgodni w opiniach. Przynajmniej Laurie tak mówiła.
– Teraz Laurie uważa, że ci, którzy zabrali stąd ciało, chcieli ukryć przed światem fakt, że Franconi przeszedł transplantację wątroby. Ja ciągle skłaniam się do tezy o próbie uniemożliwienia identyfikacji.
– Czyżby – powiedział zamyślony detektyw, popijając kawę małymi łykami. – Według mnie to nie ma sensu. Widzisz, jesteśmy z pewnych powodów pewni, że ciało zostało zabrane na polecenie rodziny Lucia, bezpośrednich rywali Vaccarro, którzy, jak podejrzewamy, zastrzelili Franconiego.
– Jasna cholera! – wykrzyknął Jack. – Jesteś tego pewny?
– Raczej tak. Informator, który przekazał te dane, jest dość wiarygodny. Oczywiście nie mamy żadnych nazwisk. To ta frustrująca część sprawy.
– Świadomość, że zorganizowana przestępczość wmieszała się w to, jest przerażająca – stwierdził Jack. – To oznacza również, że ludzie rodziny Lucia są jakoś wplątani w sprawę transplantacji organów. Jeżeli to nie przeszkadza ci spać, to znaczy, że nic już nie przeszkodzi.
– Uspokój się! – krzyknął Raymond do słuchawki. W chwili, gdy miał już wyjść z mieszkania, zadzwonił telefon. Kiedy okazało się, że to doktor Daniel Levitz, wziął słuchawkę do ręki.
– Nie mów mi, żebym się uspokoił! – odpowiedział równie podniesionym głosem Levitz. – Czytałeś gazety. Wiesz, że mają ciało Franconiego! I już był u mnie lekarz z sądówki, jakiś doktor Stapleton, i chciał oglądać kartotekę Franconiego.
– Chyba mu jej nie dałeś, co?
– Jasne, że nie! – sapnął rozzłoszczony Daniel. – Ale wprost oświadczył, że może ją uzyskać nakazem sądowym. Mówię ci, ten facet był bardzo bezpośredni i natarczywy i przyrzekł dotrzeć do sedna sprawy. Podejrzewa, że Franconi miał transplantację. Wprost mnie o to zapytał.
– Czy w twoich kartotekach są jakieś wzmianki o transplantacji albo naszym programie? – zapytał Raymond.
– Nie, w tej kwestii zastosowałem się ściśle do twoich sugestii. Ale jeżeli ktoś zajrzy do kartoteki, na pewno się zdziwi. Przecież leczyłem go od lat i jego stan zdrowia był dokładnie opisany. I nagle wszystkie funkcje wątroby są normalnie wypełniane, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia! Nawet bez komentarza. Mówię ci, zaczną zadawać pytania, a ja nie jestem pewny, czy poradzę sobie z odpowiedziami. Jestem poważnie zaniepokojony. Żałuję, że dałem się w to wszystko wplątać.
– Nie dajmy się ponieść emocjom – powiedział Raymond ze spokojem, którego jednak tak naprawdę nie odczuwał. – Nie ma sposobu, żeby ten Stapleton dotarł do samego dna sprawy. Nasze obawy związane z autopsją były czysto hipotetyczne i wynikały z nieprawdopodobnie małej szansy, że ktoś z ilorazem inteligencji równym Einsteinowi byłby w stanie odkryć źródło transplantu. To się nie zdarzy. Ale doceniam, że poinformowałeś mnie o wizycie Stapletona. Kiedy zadzwoniłeś, właśnie wychodziłem na spotkanie z Vinniem Dominickiem. Z jego możliwościami będzie w stanie zająć się wszystkim. W końcu, gdyby się bliżej przyjrzeć obecnej sytuacji, to w pewnym stopniu sam ponosi odpowiedzialność za komplikacje.
Odłożył słuchawkę tak szybko, jak tylko mógł. Uspokajanie doktora Levitza w najmniejszym stopniu nie uciszyło jego własnego niepokoju. Poinformował Darlene, co ma powiedzieć, gdyby przypadkiem Taylor Cabot zadzwonił jeszcze raz, i wyszedł z mieszkania. Złapał taksówkę na rogu Madison i Sześćdziesiątej Czwartej Ulicy i poinstruował kierowcę, jak dojechać na Corona Avenue w Elmhurst.