Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jeżeli pan sądzi, że Jerzy ma coś wspólnego z napaścią na Zofię – zdenerwowała się Julia – to jest pan w wielkim błędzie. Ta historia wzbudziła w nim odrazę, był wstrząśnięty, pamiętam to jak dziś. Jerzy to łagodny, strachliwy człowiek. We wsi musiałam nieźle nim potrząsnąć, żeby zagadnął dziewczynę.

– Potrząsnąć? A to dlaczego?

Julia westchnęła, zrobiła zbolałą minę, wahając się, czy wyznać prawdę.

– Mów wszystko, zanim Leguennec wydrze z ciebie prawdę – nakłaniał łagodnie Vandoosler. – Policjantom można podawać tylko wybrane porcje prawdy, ale mnie musisz powiedzieć wszystko, żebyśmy mogli wybrać to, co jest najwłaściwsze.

Julia zerknęła na Mateusza.

– No dobrze. – Westchnęła. – Jerzy kompletnie oszalał na punkcie Zofii. O niczym mi nie mówił, ale musiałabym być głupia, żeby nie zauważyć, co się dzieje. To się rzucało w oczy. Gotów był odrzucić znacznie lepiej płatne statystowanie, byle tylko nie przegapić jej sezonu. Po prostu oszalał na jej punkcie, kompletnie oszalał. Któregoś wieczoru udało mi się nakłonić go do zwierzeń.

– A ona? – zapytał Marek.

– Ona? Była szczęśliwą mężatką, i nawet nie zaświtało jej w głowie, że Jerzy leżał u jej stóp. Poza tym gdyby nawet zdawała sobie z tego sprawę, nie przypuszczam, żeby mogła pokochać Jerzego. Był niezdarny, nieobyty, spięty. Naprawdę nie cieszył się powodzeniem. Nie mam pojęcia, jak to się działo, ale kobiety nawet nie zauważały, że jest całkiem przystojny. Zawsze chodził ze spuszczoną głową. A zresztą Zofia była wtedy zakochana w Piotrze, do śmierci była w nim zakochana, nawet jeśli się na niego skarżyła.

– I co zrobił? – zapytał Vandoosler.

– Jerzy? Nic. – Julia wzruszyła ramionami. – Co mógłby zrobić? Cierpiał, jak to się mówi, w skrytości ducha, i tyle.

– A dom?

Julia się zasępiła.

– Kiedy skończył ze statystowaniem, powiedziałam sobie, że zapomni o tej śpiewaczce, że teraz pozna inne kobiety. Ulżyło mi. Ale bardzo się pomyliłam. Kupował jej płyty, chodził do opery na jej występy, nawet kiedy śpiewała na prowincji. Skłamałabym, mówiąc, że mi się to podobało.

– Dlaczego?

– Ponieważ tylko pogrążał się w smutku. To do niczego nie prowadziło. Aż pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że dziadek zachorował. Po kilku miesiącach zmarł, a my dostaliśmy ten spadek. Jerzy przyszedł do mnie ze spuszczoną głową. Powiedział, że od trzech miesięcy ktoś usiłuje sprzedać dom z ogrodem niemal w środku Paryża. Że często przejeżdża tamtędy, przemierzając na motorowerze drogę od księgarni do księgarni. A ja marzyłam o domu z ogrodem. Ten, kto wychował się na wsi, nie potrafi żyć bez skrawka trawy tylko dla siebie. Razem poszliśmy obejrzeć dom i postanowiliśmy go kupić. Urzekło mnie to miejsce, zwłaszcza że tuż obok znalazłam wymarzony lokal na restaurację. Tak, byłam oczarowana… aż do chwili, kiedy poznałam nazwisko naszej sąsiadki.

Julia poprosiła Vandooslera, żeby poczęstował ją papierosem. Bardzo rzadko zdarzało jej się palić. Teraz miała smutną, znużoną twarz. Mateusz podał jej dużą szklankę wody z sokiem.

– Oczywiście odbyłam z Jerzym długą rozmowę – podjęła Julia. – Pokłóciliśmy się. Chciałam natychmiast sprzedać ten dom. Ale okazało się, że to niemożliwe. I w domu, i w restauracji trwał już remont. Włożyliśmy w to za dużo pieniędzy, żeby się wycofać. Jerzy przysięgał, że już jej nie kocha, a w każdym razie – prawie nic już do niej nie czuje, że chce tylko móc od czasu do czasu na nią spojrzeć, może nawet zaprzyjaźnić się z nią. Ustąpiłam. Zresztą i tak nie miałam wyboru. Kazał mi przyrzec, że nikomu o tym nie powiem, a przede wszystkim, że nie wspomnę o niczym Zofii.

– Bał się?

– Wstydził. Nie chciał, żeby Zofia się dowiedziała, że szedł za nią krok w krok, ani żeby cała dzielnica plotkowała na jego temat i drwiła z niego. Ale to przecież normalne. Ustaliliśmy, że gdyby ktoś o to pytał, będziemy mówili, że to ja wybrałam ten dom. Nawiasem mówiąc, nikt nie zadawał nam takich pytań. Kiedy Zofia rozpoznała Jerzego, udawaliśmy zdumionych, śmialiśmy się i powtarzaliśmy, że to niesamowity zbieg okoliczności.

– Uwierzyła? – zapytał Vandoosler.

– Chyba tak – odparła Julia. – Wydaje mi się, że Zofia nigdy niczego się nie domyśliła. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, zrozumiałam Jerzego. Była wspaniała. Wszyscy ulegali jej czarowi. Początkowo rzadko się tu pojawiała. Często wyruszała w tournee. Ale starałam się jak najczęściej z nią spotykać, zapraszałam ją do restauracji.

– Po co? – zapytał Marek.

– Prawdę mówiąc, liczyłam, że pomogę Jerzemu, że stopniowo zdołam ją do niego przekonać. Zabawiałam się w swatkę. Może to niezbyt miłe, ale przecież w grę wchodziło szczęście mojego brata. Nic z tego nie wyszło. Kiedy Zofia natykała się na Jerzego, uprzejmie się z nim witała, i tyle. W końcu pogodził się z tym. W sumie okazało się, że pomysł z domem nie był taki głupi. W ten sposób zyskałam w Zofii przyjaciółkę.

Julia dopiła wodę z sokiem i kolejno przyglądała się rozmówcom. Ich twarze były skupione, pełne troski. Mateusz, znowu w sandałach, poruszał palcami u nóg.

– Powiedz mi, Julio – Vandoosler przerwał milczenie – czy twój brat był w czwartek trzeciego czerwca tu, czy może w podróży? Przypominasz sobie?

– Trzeciego czerwca? W dniu, kiedy odnaleziono zwłoki Zofii? Jakie to ma znaczenie?

– Żadnego. Po prostu chciałbym wiedzieć.

Julia wzruszyła ramionami i sięgnęła po torebkę. Wyjęła z niej notes.

– Zapisuję jego wyjazdy – wyjaśniła. – Żeby wiedzieć, kiedy wraca, i przygotować mu coś do jedzenia. Wyjechał trzeciego rano, a wrócił nazajutrz przed obiadem. Był w Caen.

– Czy noc z drugiego na trzeciego spędził w domu?

– Tak – powiedziała. – Wie pan o tym równie dobrze jak ja. Teraz znacie już całą historię. Chyba nie zamierzacie robić z tego problemu? To tylko historia nieszczęśliwej miłości młodego mężczyzny, która trwała trochę za długo. I nie ma już o czym mówić. Poza tym Jerzy nie ma nic wspólnego z tą napaścią. Nie był przecież jedynym mężczyzną w zespole!

– Ale jest jedynym, który włóczył się za Zofią przez wiele kolejnych lat – wtrącił Vandoosler. – Nie byłbym pewien, czy to się spodoba Leguennecowi.

Julia poderwała się z miejsca.

– Pracował pod pseudonimem! – krzyknęła. – Jeżeli nie powiecie o tym Leguennecowi, nie dowie się, że Jerzy był tamtego roku w zespole!

– Policja ma swoje sposoby – odparł Vandoosler. – Leguennec lada chwila przekopie listę statystów.

– Nie może go odnaleźć! – krzyczała Julia. – A zresztą Jerzy nic nie zrobił!

– Czy wrócił jeszcze na scenę po tej napaści? – zapytał Vandoosler.

Julia drgnęła.

– Nie pamiętam – odparła na pozór spokojnie.

Teraz to Vandoosler wstał z krzesła. Marek, bardzo zdenerwowany, utkwił spojrzenie we własnych kolanach, Mateusz stanął w oknie, a Łukasz niepostrzeżenie zniknął. Pewnie wolał pobiec po swoje wojenne pamiętniki.

– Doskonale pamiętasz – rzekł Vandoosler. – Wiesz, że nie wrócił do teatru. Przyjechał do Paryża i na pewno ci o wszystkim opowiedział, bo był tym wstrząśnięty, tak właśnie było, prawda?

Z oczu Julii przezierała panika. Pamiętała. Opuściła ich dom biegiem, trzaskając drzwiami.

– Załamie się – ocenił Vandoosler.

Marek zacisnął zęby. Jerzy był mordercą, zabił cztery osoby, a Vandoosler był brutalnym łajdakiem.

– Powiesz o tym Leguennecowi? – zapytał ledwie słyszalnym głosem, wciąż zaciskając zęby.

– To nieuniknione. Do zobaczenia wieczorem.

Wsunął zdjęcie do kieszeni i wyszedł.

Marek nie czuł się na siłach stanąć tego wieczoru twarzą w twarz z wujem. Aresztowanie Jerzego Gosselina ratowało Aleksandrę. Ale teraz Marek palił się ze wstydu. Do cholery, nie wolno rozgniatać orzechów gołymi rękami.

Trzy godziny potem Leguennec zapukał do drzwi domu Julii. Przyszedł z dwoma policjantami, żeby zatrzymać Gosselina. Ale mężczyzna uciekł, a Julia nie wiedziała, gdzie mógł się ukryć.

55
{"b":"94092","o":1}