– Zostawiłam je pod murkiem. Proszę ich nie przynosić! Zamówię taksówkę, znajdę jakiś hotel, a jutro zatelefonuję do ciotki Zofii. Musiało zajść jakieś nieporozumienie.
– Nie sądzę, żeby to było najlepsze rozwiązanie – powiedział Marek.
Zerknął na kolegów. Mateusz zwiesił głowę i utkwił spojrzenie w desce do krojenia chleba. Łukasz umknął i spacerował po pokoju.
– Proszę mnie wysłuchać – kontynuował Marek. – Zofia zniknęła dwanaście dni temu. Nikt nie widział jej od dwudziestego maja.
Kobieta drgnęła i zamarła na krześle, sztywna jak kołek. Wpatrywała się w twarze trzech mężczyzn.
– Zniknęła? – powtórzyła szeptem. – Co pan opowiada?!
Łzy znów napłynęły do jej lekko ukośnych oczu, z których wyzierała nieśmiałość przemieszana z ciekawością. Wspomniała, że było jej troszeczkę smutno. Może. Ale Marek gotów był się założyć, że nie chodziło tu tylko o zwykły smutek. Dziewczyna na pewno liczyła na pomoc ciotki, a chciała uciec z Lyonu, miejsca klęski. Znał ten odruch. I oto u celu podróży zabrakło Zofii.
Marek usiadł przy Aleksandrze. Szukał słów, nie wiedząc, jak opowiedzieć jej o zniknięciu Zofii, o randce z gwiazdą w Lyonie, o przypuszczalnym wyjeździe ze Stelyosem. Łukasz stanął za jego plecami i powoli, tak że Marek chyba nawet tego nie zauważył, zabrał swój krawat. Aleksandra w milczeniu słuchała Marka. Łukasz zawiązał krawat i teraz starał się złagodzić relację Marka, podkreślając, że Piotr Relivaux nie jest fascynującym mężczyzną. Mateusz, potężny i wysoki, dorzucał drew do ognia, chodził po pokoju, poprawiał śpiwór, którym otulone było dziecko. Chłopczyk był śliczny – miał włosy czarne jak matka, ale kręcone. Jego rzęsy były ciemne i długie. Ale każde dziecko jest ładne, kiedy śpi. Dopiero rano okaże się, jak naprawdę wygląda. Oczywiście, jeśli jego matka u nich zostanie.
Aleksandra zacisnęła wargi i wrogo potrząsała głową.
– O nie – powiedziała. – Nie. Ciotka Zofia nigdy by tak nie postąpiła. Uprzedziłaby mnie.
Właśnie, pomyślał Łukasz, Aleksandra rozumuje dokładnie tak jak Julia. Dlaczego ludzie trwają w przekonaniu, że nie można o nich zapomnieć?
– Jest jakiś inny powód. Musiało się jej coś stać – szepnęła Aleksandra.
– Nie – odparł Łukasz, podając wszystkim szklanki. – Zadaliśmy sobie sporo trudu. Szukaliśmy nawet pod drzewem.
– Idiota – wycedził przez zęby Marek.
– Pod drzewem? – zapytała Aleksandra. – Szukaliście pod drzewem?
– To głupstwo – wtrącił Marek. – Drobiazg bez znaczenia.
– Nie wydaje mi się, żeby pana kolega bredził – powiedziała Aleksandra. – O co chodzi? To moja ciotka, muszę wiedzieć!
Rwącym się głosem, tłumiąc gniew, jaki wzbudził w nim Łukasz, Marek opowiedział jej historię drzewa.
– I dlatego doszliście zgodnie do wniosku, że ciotka Zofia zabawia się gdzieś ze Stelyosem? – zapytała Aleksandra.
– Tak. No, prawie wszyscy – powiedział Marek. – Przypuszczam, że chrzestny, mój wujek, niezupełnie się z nami zgadza. I mnie ciągle nęka to drzewo. Ale Zofia wyjechała. To pewne.
– A ja – Aleksandra uderzyła ręką w stół – powtarzam wam, że to wykluczone. Nawet z Grecji zadzwoniłaby, żeby mnie o tym uprzedzić. Zawsze można było na niej polegać. Poza tym kochała Piotra. Coś się jej stało! Jestem przekonana, że coś się stało! Nie wierzycie mi? Ale policja uwierzy! Muszę iść na policję.
– Jutro – odparł wyczerpany Marek. – Vandoosler ściągnie tu inspektora Leguenneca i złoży pani zeznania, jeśli pani tego chce. Leguennec wznowi nawet śledztwo, jeżeli wuj go o to poprosi. Wydaje mi się, że wuj robi z Leguennekiem, co chce. To starzy kumple, grali razem w karty na łodziach irlandzkich wielorybników. Musi pani jednak zrozumieć, że życie Zofii u boku Piotra Relivaux nie było takie różowe. Nawet nie powiadomił policji o jej zniknięciu i wcale nie zamierza tego robić. Ma prawo pozostawić żonie pełną swobodę i nie kontrolować jej życia. Policja nie ma na to wpływu.
– Czy nie możemy zadzwonić już teraz? Ja zgłoszę jej zaginięcie.
– Nie jest pani jej mężem. Poza tym dochodzi druga nad ranem – tłumaczył Marek. – Musimy poczekać.
Usłyszeli, jak Mateusz, który znowu gdzieś zniknął, zbiega po schodach.
– Wybacz, Łukaszu – powiedział, otwierając drzwi – ale pożyczyłem twoje okno. Moje jest za nisko.
– Kto wybiera dawne dzieje – powiedział Łukasz – nie powinien potem narzekać, że nie wie, jak życie się wokół toczy.
– Relivaux wrócił – ciągnął Mateusz, nie zwracając uwagi na Łukasza. – Zapalił światło, pokręcił się po kuchni i położył się spać.
– Pójdę do niego – powiedziała Aleksandra, podrywając się z miejsca. Delikatnie uniosła chłopczyka, oparła jego głowę na ramieniu i ich czarne włosy się zmieszały. Potem chwyciła chustę i kurtkę.
Mateusz stanął jej na drodze.
– Nie – powiedział.
Aleksandra właściwie się nie przestraszyła. Ale mało brakowało. Nie rozumiała, o co mu chodzi.
– Serdecznie wam dziękuję. – W jej głosie brzmiała determinacja. – Bardzo mi pomogliście, skoro jednak wuj już wrócił, pójdę do niego.
– Nie – powtórzył Mateusz. – Nie próbuję pani tu zatrzymać. Jeżeli woli pani przenocować gdzie indziej, odprowadzę panią do hotelu. Ale nie pójdzie pani do wuja.
Mateusz zatarasował drzwi całym ciałem. Przez ramię Aleksandry rzucił okiem na Marka i Łukasza, raczej chcąc im narzucić swoją wolę, niż szukając poparcia.
Ale nadąsana Aleksandra z uporem stała w drzwiach.
– Przykro mi – rzekł Mateusz. – Ale Zofia zniknęła. Nie pozwolę pani tam iść.
– Dlaczego? – zapytała Aleksandra. – Co przede mną ukrywacie? Czy jest tam ciotka Zofia? Nie chcecie, żebym się z nią spotkała? Okłamaliście mnie?
Mateusz pokręcił głową.
– Nie. Mówiliśmy prawdę – powiedział z wolna. – Zniknęła. Można przypuszczać, że jest gdzieś ze Stelyosem. Można też, jak pani, obawiać się, że spotkało ją coś złego. Osobiście uważam, że Zofia została zamordowana. I dopóki nie dowiemy się, kto ją zabił, nie pozwolę pani iść do tego domu. Nie puszczę pani ani dziecka.
Mateusz wciąż stał w drzwiach. Nie spuszczał z oka młodej kobiety.
– A jemu tu będzie lepiej niż w hotelu, przynajmniej moim zdaniem – dodał. – Proszę mi go dać.
Mateusz wyciągnął potężne ramiona, a Aleksandra bez słowa ułożyła w nich malca. Marek i Łukasz milczeli, wstrząśnięci tym nad wyraz łagodnym zamachem, jakiego dopuścił się Mateusz. Mateusz tymczasem odszedł od drzwi, ułożył chłopczyka na kanapie i okrył śpiworem.
– Śpi jak suseł. – Uśmiechnął się. – Jak ma na imię?
– Cyryl – powiedziała Aleksandra.
Z trudem wydobywała z siebie głos. Zofia zamordowana… Skąd temu drągalowi przyszedł do głowy taki pomysł?! I dlaczego ona wypełniła jego polecenie?
– Jest pan pewien tego, co pan mówi? O ciotce Zofii?
– Nie – odparł Mateusz. – Ale wolę zachować ostrożność.
– Wydaje mi się, że powinniśmy zaufać wiekowej mądrości Mateusza – rzekł Łukasz. – Jego zwierzęca żywotność sięga ostatniej ery lodowcowej. Wie, jakie zagrożenia czyhają w stepie, gdzie czają się dzikie bestie. Tak, uważam, że lepiej będzie, jeśli przyjmie pani opiekę tego jasnowłosego nieokrzesańca o zwierzęcym instynkcie, który tak często bywa pożyteczny.
– To prawda – poparł go Marek, wciąż jeszcze nie mogąc otrząsnąć się z szoku, jaki wzbudziły w nim podejrzenia Mateusza. – Czy chce pani zamieszkać u nas do czasu wyjaśnienia sprawy? Na parterze mamy pokoik, możemy go dostosować do potrzeb pani i dziecka. Nie będzie tam przytulnie, może trochę jak w celi mnicha, ale sama pani widzi, jak mieszkamy. To zabawne, bo pani ciotka, Zofia, nazywa pokój, w którym teraz jesteśmy, „klasztornym refektarzem”. Nie będziemy pani krępować, każdy z nas ma tu własne piętro. Spotykamy się na dole, żeby pogadać, pokrzyczeć, zjeść posiłek i rozpalić ogień, kiedy chcemy odstraszyć dzikie bestie. Wujowi może pani powiedzieć, że ze względu na okoliczności nie chce mu pani sprawiać kłopotu. Tutaj, cokolwiek by się działo, zawsze ktoś jest. Co pani postanowiła?
Ten wieczór był tak bogaty w wydarzenia, że całkowicie wyczerpał Aleksandrę. Raz jeszcze spojrzała badawczo na trzech mężczyzn, zastanawiała się przez moment, rzuciła okiem na śpiącego Cyryla. Przebiegł ją dreszcz.
– Zgadzam się – powiedziała. – I dziękuję wam.
– Łukaszu, idź po bagaże, które zostały na zewnątrz, a ty, Mateuszu, pomóż mi przesunąć łóżko dla małego do drugiego pokoju – polecił Marek.
Przenieśli kanapę i poszli na drugie piętro po zapasowe łóżko, które Marek zachował z lepszych czasów. Łukasz postanowił pożyczyć gościom lampę i dywan.
– Wyłącznie dlatego, że dziewczyna jest bardzo smutna – oświadczył, zwijając dywan.
Kiedy urządzili już pokój na dole, Marek wymienił zamek w drzwiach, żeby Aleksandra Haufman mogła się zamykać, jeśli zechce. Zrobił to wprawnie, bez słowa komentarza. Zawsze elegancki i dyskretny, wielmożny pan bez grosza przy duszy, pomyślał Łukasz. Trzeba by kupić mu sygnet z herbem, żeby mógł pieczętować listy czerwonym lakiem. Na pewno byłby zachwycony.