– Masz rację – przyznał z powagą Mateusz. – Nie wolno nam. Musimy wtaszczyć Wielką Wojnę na trzecie piętro.
– Jeżeli wolno mi wtrącić słowo – rozległ się nieoczekiwanie łagodny głos Vandooslera – obaj macie nieźle w czubie, a ja chciałbym, żebyście wnieśli świętego Łukasza na jego stratygraficzne leże, bo dopiero wtedy będę mógł dostać się na niezaszczytny poziom współczesności, gdzie zamieszkuję.
Nazajutrz Łukasz z ogromnym zaskoczeniem spoglądał na Mateusza szykującego się do wyjścia do pracy. Ostatnie epizody wieczoru, zwłaszcza zatrudnienie Mateusza w roli kelnera w restauracji Julii Gosselin, jakoś mu umknęły.
– Ależ – przypominał Mateusz – obściskiwałeś nawet Zofię Simeonidis, dziękując jej za to, że zechciała zaśpiewać. Pozwoliłeś sobie na dużą poufałość, Łukaszu.
– Nic nie pamiętam – jęknął Łukasz. – Więc zaangażowałeś się po stronie frontu wschodniego? I wyruszasz zadowolony? Z kwiatem w lufie karabinu? Wiesz, zawsze nam się wydaje, że pokonamy świństwo w parę dni, ale w rzeczywistości walka z łajnem trwa w nieskończoność.
– Naprawdę strzeliłeś o parę luf za dużo – stwierdził Mateusz.
– Bo to były lufy armatnie – sprecyzował Łukasz. – Powodzenia, żołnierzu.