Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ojciec chrzestny zerknął na nią z troską.

– Odzywasz się do niego?

– Zostawiłam mu sześć wiadomości na sekretarce. Potem pojechałam do niego. Nie otworzył drzwi.

– Przeciąga strunę.

– Pewnie musi się namyślić.

– Nie musi się namyślać, żeby wiedzieć, że matka i siostra zasługują na szacunek. Trudno, co się stało, to się nie odstanie. Czy Harper powiedział coś więcej?

– Wiesz, że on nie mówi o takich rzeczach.

– Najwyższy czas, żeby wyciągnął głowę z tyłka – oznajmił Jamie. Była to jego ulubiona opinia na temat Harpera, ale wygłosił ją bez zaciętości. Obaj znali się zbyt długo, żeby nadal potępiać swoje wady.

– Tato jest konserwatywny. Jego koledzy pewnie nieczęsto muszą znosić występy synów, którzy publicznie oznajmiają, że są gejami.

– Syn to syn.

Ann Margaret położyła dwa palce na zwitku gazy, otaczającym igłę.

– I to mówi ktoś, kto sam nie ma syna. Jamie oblał się rumieńcem.

– Pilnuj własnego nosa, ty mała, wścibska…

Ann Margaret wyszarpnęła igłę. Jamie otworzył usta w bezgłośnym proteście, po czym, jak skarcony chłopiec, posłusznie uniósł rękę nad głowę.

– Brawo – rzuciła wesoło Ann Margaret. Jamie rzucił Melanie cierpiące spojrzenie, mające oznaczać, że wie, iż trafił na godnego przeciwnika, ale nie chce się z tym pogodzić.

Ann Margaret zajęła się Melanie. Wyjęła igłę, nałożyła opatrunek.

– Myślę, że Harper wkrótce się podda – wyznała Melanie, kiedy oboje mogli już usiąść. Przeniosła się na leżankę Jamiego.

– Tak sądzisz?

– Widziałam, jak płacze – szepnęła. – W zeszłym tygodniu, późno w nocy, na parterze. Myślał, że jest sam.

Jamie wbił wzrok w podłogę, nagle spochmurniały. Melanie zerknęła na niego z zaciekawieniem.

– Czego od niego chcesz? Tata został wychowany w latach pięćdziesiątych, kiedy mężczyźni byli mężczyznami, kobiety kobietami, a geje ciotami. Nie twierdzę, że tak było dobrze, ale trudno przełamać taką tresurę.

– Zawsze byłaś dyplomatką.

– To nie polityka. To rodzina.

Oboje pogrążyli się w milczeniu, przyglądając się rozbawionemu tłumowi.

Melanie dostrzegła ojca. Stał w lewym kącie salonu i żartował ze swoim głównym rywalem ze szpitala. William też już przyszedł i nie odstępował go na krok. Podobnie jak Harper, odznaczał się zwykle nieskazitelną elegancją. Ale dziś był dziwnie wymięty.

Może męczy go romans z trzema kobietami jednocześnie.

Odsunęła tę myśl. To już nie jej sprawa.

Rozejrzała się w poszukiwaniu matki i znalazła ją w przeciwległym kącie pokoju. Na przyjęciach rodzice rzadko występowali razem, a już zwłaszcza ostatnio. Sprawa Briana wprowadziła między nich rozdźwięk.

Ale nigdy nie kłócili się przy ludziach. Ani przy dzieciach. Dyskutowali dyskretnie, późnym wieczorem, gdy sądzili, że Brian i Melanie już śpią. Melanie uważała związek swoich rodziców za trwały, choć chłodny. Nawet teraz nie martwiła się o jego spójność. W końcu przechodzili już gorsze sytuacje.

Patricia odstawiła szklankę z sokiem i ruszyła przed siebie. Minęła Harpera i wydawało się, że chce pójść dalej, ale mąż dotknął jej łokcia. Trudno powiedzieć, kogo ten niespodziewany gest zaskoczył bardziej: Melanie czy Patricię.

Harper był najwyraźniej w lepszym nastroju; powiedział do żony coś, co wywołało jej uśmiech. Mruknął jeszcze parę słów z błyskiem w oku, a ona roześmiała się głośno, zaskoczona i zadowolona. Odwróciła się do męża. Długie palce chirurga musnęły jej obojczyk i spoczęły w talii; Patricia pochyliła się ku niemu ruchem, którego Melanie nie widziała już dawno.

Jamie poruszył się obok niej; zdała sobie sprawę, że i on przygląda się jej rodzicom. Miał nieodgadniony wyraz twarzy.

– Wszystko będzie dobrze – szepnęła z nową nadzieją. – Widzisz? Najgorsze minęło.

– Twoja mama jest piękna – powiedział Jamie miękko. Za ich plecami Ann Margaret zaczęła krzątać się bardziej energicznie.

– Dzielnie chodzi na spotkania AA. Jest twarda, naprawdę. – Melanie rzuciła okiem na zegarek i zeskoczyła na ziemię. – Zostaniesz trochę w Bostonie?

– Parę tygodni, słonko.

– Herbatka w „Ritzu”? – Zdecydowanie.

– Więc jesteśmy umówieni. Zajmij się nim dobrze, Ann Margaret. Później do was zajrzę.

Idąc korytarzem do kuchni wpadła na jakiegoś gościa. Spojrzała na niego i słowa przeprosin zamarły jej na ustach. Stał przed nią niski, łysiejący mężczyzna w pomiętym ubraniu. Widziała już ten płaszcz; to on zniknął w drzwiach kuchni.

– Kim pan jest? – rzuciła ostro.

Uśmiechnął się nieprzyjemnie.

– Larry Digger, panienko. „Dallas Daily”. O nie, nie uciekaj, moja miła. Przez cały wieczór na ciebie czatuję. Cholera, trudno cię złapać.

– Pan nie był zaproszony. To prywatne przyjęcie. Jeśli pan zaraz nie wyjdzie, zawołam ochronę.

– Na twoim miejscu bym tego nie robił.

– Ale nie jest pan na moim miejscu. – Otworzyła usta, by wezwać pomoc, kiedy nagle mężczyzna chwycił ją za przegub i spojrzał jej w oczy dziwnie przenikliwym wzrokiem. Melanie poczuła, że nie może oddychać.

Poczuła dziwne drgnięcie. Fale w otchłani. Och, nie, nie teraz.

– Znam twojego ojca – powiedział przenikliwym szeptem.

– Harpera Stokesa?

– Nie, panienko. Mówię o twoim prawdziwym ojcu.

– Co?

Wyszczerzył zęby w uśmiechu najwyższej satysfakcji.

– Chodź ze mną. Opowiem ci historię. Fajną historyjkę o Teksasie i seryjnym mordercy, niejakim Russellu Lee.

8
{"b":"94040","o":1}