Wkrótce się z tym pogodził. Obaj włożyli magazynki.
– A właśnie – odezwał się Chenney. – Twój brat grał w baseball, tak? David znieruchomiał, zanim włożył trzeci nabój.
– Mhm.
– Wiem, że jest teraz trenerem, ale chyba nie wyszedł z wprawy?
– Mhm.
– Super. Ja też gram. Z takimi różnymi, przeważnie same cienkie Bolki, urzędasy. Mówię ci, nasz miotacz jest do bani. Jeśli go nie zastąpimy, dostaniemy w kuper, że hej. Margie powiedziała, że twój brat był dobry. Grał w UMass, więc musiał być świetny. Tam mają wysoki poziom.
David bardzo starannie ulokował czwarty nabój.
– Wysoki.
– Chcemy go mieć w drużynie! – zawołał Chenney. – Właśnie jego nam potrzeba! Specjalisty, żeby rozruszał tych grubych gliniarzy, co od dawna nie wstawali zza biurka. Pogadasz z nim?
– Specjalista…
– No, najlepszy miotacz w okolicy.
– Jasne. Pogadam ze specjalistą.
David załadował magazynek, dwa razy przełknął ślinę i spojrzał w idealnie precyzyjny celownik.
– Zostawiłeś Sheffielda, prawda? Dziś rano. Opuściłeś swój cel, bo miałeś ciekawsze zajęcia.
Chenney oblał się rumieńcem.
– Nie wściekaj się, zaraz ci powiem, czego się dowiedziałem.
– Chenney, tak się nie robi. Jeśli za kimś chodzisz, to chodzisz.
– On był chory! Widziałem, jak wywlókł się ze szpitala, biały jak ściana. Miał dreszcze i poty. Powiedział ordynatorowi, że ma grypę i od razu go wykopali do domu. Zaufaj mi, on się nie ruszył z łóżka.
– Chenney – powtórzył David twardo. – Nigdy nie zostawiaj swojego celu. Jeśli za kimś chodzisz, to chodzisz. Dotarło?
– Dobra, dobra. – Chenney włożył okulary ochronne. Zaczęli strzelać. Mały strzelał agresywnie. Szybko namierzał, szybko przyciskał spust i wykrzywiał się przy tym tak, że Clint Eastwood byłby z niego dumny. Większość jego naboi trafiła w dwa wewnętrzne okręgi. Ale kiedy spojrzeli na tarcze z bliska, okazało się, że dwanaście pocisków Davida zrobiły jedną niewielką dziurkę, przez którą z trudem można by przepchnąć długopis.
– Były za blisko – mruknął Chenney. – To wcale nie jest przeciętna odległość od napastnika. Trzeba być przygotowanym na wszystko.
David wzruszył ramionami, przedarł papierową tarczę i przypiął nową.
– I czego się dowiedziałeś? Dlaczego Harper Stokes i Jamie O’Donnell tak cię zaciekawili?
– A, bo coś się dzieje – ożywił się natychmiast mały. Poszedłem za nimi na takie bajeranckie pole golfowe. Przy odrobinie perswazji kierownictwo pozwoliło mi obsługiwać klientów w barze, więc słyszałem doskonale wszystko, co mówili O’Donnell i Harper. Harper wypił całą lemoniadę jednym haustem, a potem ni stąd, ni zowąd mówi: „Dostałem wiadomość”.
– Wiadomość?
– Tak, podobno była przypięta na jego samochodzie, z samego rana. Brzmiała tak: „Dostajesz to, na co zasługujesz”. Potem doktor spojrzał O’Donnellowi prosto w oczy, dość groźnie, i spytał, co to według niego znaczy. O’Donnell popatrzył na niego dłuższy czas w milczeniu, jakby się sprawdzali, który pęknie pierwszy, a potem oznajmił: „Annie dostaje głuche telefony”.
– Annie dostaje głuche telefony?
– Aha. Ktoś podobno dzwoni do tej jakiejś Annie i odkłada słuchawkę. Myśleli, że to jakiś świr, ale chyba nie są pewni na sto procent. Potem Harper powiedział: „Larry Digger jest w mieście”. O’Donnell jakby się trochę zdziwił. Wzruszył ramionami. A Harper dodał: „Josh do mnie zadzwonił. Digger pytał go o Melanie. Jak sądzisz, dlaczego?”. O’Donnell tylko wzruszył ramionami. „Kto wie, o co chodzi Diggerowi? Może w Teksasie nie ma już whisky”. Harper coś wymamrotał. Widać było, że tego nie kupuje, ale nic więcej nie powiedział. O’Donnell też nie. Później zaczęli grać w golfa, ale mówię ci, tam coś jest nie w porządku. Przez cały czas byli wściekli i nie odzywali się do siebie. A kije to im tylko śmigały, mówię ci. To nie była zabawa. Mało brakowało, a by się pozabijali. Dziwne te ich układy. Raczej nie piją sobie z dziobków. Myślisz, że to miało coś wspólnego z tym, co znalazłeś w pokoju panny Stokes?
David przyjrzał się małemu z niedowierzaniem.
– Jasne. Według mnie tak.
– Wiedziałem – rozpromienił się Chenney. – Więc chyba nie jest źle, że zostawiłem Sheffielda? W końcu czegoś się dowiedziałem. – Zamilkł i zastanowił się przez chwilę. – Tylko czego? Co tam się dzieje?
– Oto pytanie – mruknął David. Ustawił tarcze w odległości piętnastu metrów, włożył słuchawki i gogle i zaczął strzelać. Chenney poszedł w jego ślady.
Łuski sypały się na podłogę, Chenney grzał ze swojego glocka ile wlezie, David strzelał powoli i rytmicznie, w sposób równie dla niego naturalny jak oddychanie.
Harper i Jamie O’Donnell. A kto to jest Annie? Prawdopodobnie Ann Margaret. Ann Margaret dostaje tajemnicze telefony, choć Melanie jest przekonana, że jej szefowa nie ma z nimi nic wspólnego. Co ich wszystkich łączy? Co tu się dzieje, do cholery?
Odpowiedź przyszła mu do głowy przy ostatnim strzale. Wyjął magazynek, otworzył komorę, zdjął plastikowe gogle. Chenney sprowadził tarcze.
Przy odległości piętnastu metrów dziura, jaką zrobiły naboje Davida, nieco się powiększyła, ale nadal nie wychodziła poza dziesiątkę. Tarcza Chenneya wyglądała gorzej, ostatnie strzały poszły dołem. Chenney spochmurniał. David spokojnie zrelacjonował mu wydarzenia ostatniej nocy, zaczynając od wizyty Diggera.
– To jakieś wariactwo – powiedział Chenney pod koniec opowiadania. – Nie ma takich rodziców, którzy by świadomie zaadoptowali dziecko mordercy. A nawet gdyby to zrobili, nie mają powodu tego komuś zdradzać. Wiesz, co myślę?
– Boję się zapytać.
– Ktoś go oczernia!
– Oczernia?
– Tak, Harpera Stokesa. Tylko pomyśl: najpierw dostajemy anonimową wiadomość, że Harper popełnia nadużycia finansowe i podobno operuje zdrowych ludzi. Na razie nie znaleźliśmy na to żadnego dowodu, więc kto wie? Potem ktoś dzwoni do Larry’ego Diggera, rzekomo z domu Stokesów, i powiadamia go, że córka Harpera jest dzieckiem mordercy. Harper Stokes jest niesympatyczny i odniósł sukces. Może jakiś podwładny chce się na nim odegrać? Albo jakiś kardiochirurg, który z nim rywalizuje? Uderza go tam, gdzie zaboli najbardziej: w reputację.
– Nie wydaje mi się.
– Dlaczego?
– Ze względu na to, jak Harper zareagował na ranną wiadomość. Nie zlekceważył jej tak, jak się lekceważy te wszystkie śmiecie, które się znajduje za wycieraczkami samochodu. Od razu poleciał z tym do O’Donnella, a O’Donnell nie ma nic wspólnego z jego zawodem. Potem Harper wspomniał, że Larry Digger przyjechał do miasta, czyli sam połączył otrzymaną wiadomość z nędznym dziennikarzyną, którego poznał dwadzieścia pięć lat temu. I jak wygląda reakcja O’Donnella? O’Donnell od razu mówi, że Annie dostaje telefony.
– Kim jest Annie?
– Prawdopodobnie to Ann Margaret. Szefowa Melanie z Czerwonego Krzyża.
– A co ona ma z nimi wspólnego?
– Jest z Teksasu.
– Co?
– To wspólny mianownik – wyjaśnił cierpliwie David. – Wszyscy oni są z Teksasu, a wiemy, co się tam stało.
– Wiemy?
– Meagan Stokes, Chenney. Mała Meagan Stokes. O tym właśnie mówili Harper i Jamie O’Donnell. Pierwsza odpowiedź Harpera: „Larry Digger jest w mieście… i pyta o Melanie”. O’Donnell usiłuje zlekceważyć Diggera, ale widać sam nie jest pewien, o co mu chodzi. Larry Digger jest w mieście i szuka brudów, o których się dowiedział przed dwudziestu pięciu laty. Gdzie byś nie zaczął, za każdym razem dochodzimy do morderstwa czteroletniej dziewczynki.
– Ale ta sprawa jest zamknięta. Facet zginął, koniec, kropka.
– Tak ci się wydaje. A oto najnowsze wiadomości: znalazłem parę informacji o Russellu Lee Holmesie i wiesz co? Nigdy go nie skazano za zamordowanie Meagan Stokes.
– Cholera jasna, chyba nie myślisz, że…
– Jeszcze sam nie wiem, co myślę. Za to mam masę pytań o to, co się stało z Meagan Stokes. I o nadawcę tych wiadomości. Chciałbym też wiedzieć, co to znaczy, że każdy dostaje to, na co zasługuje.
– Trochę się oddaliliśmy od przestępstw finansowych, co? Zabawka, strzępek materiału, wiadomości… Chodzi o morderstwo, prawda? Sprzed dwudziestu pięciu lat.
David przyjrzał się małemu. Cały aż promieniał.
– Taa – mruknął ze znacznie mniejszym entuzjazmem. – Może. Znowu naładował broń. Przygotował się do strzału.
– Nie zauważyłeś czegoś dziwnego w tym strzępku?
– Nie. Stary, zaplamiony krwią. Może mieć dwadzieścia pięć lat. W laboratorium nam to powiedzą.
– Sam materiał jest stary, ale nie krew. Wiesz, dałbym głowę, że te plamy miały najwyżej osiem godzin.
– Co? To bez sensu.
David odwrócił się ku niemu; w ostrym jarzeniowym świetle jego rysy wydawały się jeszcze bardziej napięte.
– Lubisz gry?
– Jasne. Baseball, koszykówkę, piłkę nożną…
– Nie, gry strategiczne. Brydż, szachy, takie sprawy.
– Nie. – Mały spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Co tu ma do rzeczy brydż?
David odwrócił się do tarczy.
– To jest gra, Chenney. Ten anonimowy rozmówca wplątał nas w nią w jakimś sobie tylko wiadomym celu. Tak samo jak Larry’ego Diggera. Jesteśmy dla niego jak figury szachowe, które przestawia, jak mu się spodoba. Tu wiadomość, tam ołtarzyk, gdzie indziej rozmowa telefoniczna…
– Ale po co?
– Tego jeszcze nie wiem. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że dwadzieścia pięć lat temu wydarzyło się coś, o czym nie wiemy. Coś, w co była wplątana pewna grupa ludzi. Coś, co zostało ukryte. Ale ten anonimowy facet ma dość milczenia, z jakiegoś powodu się wkurzył. Chce, żeby wszyscy dostali to, na co zasługują. I jest gotowy na wiele, żeby do tego doprowadzić.
Chenney zadumał się nad tym.
– Czyli wariat?
– Tego nie wiem.
– Ten ołtarzyk to robota wariata.
– Może. Ale po co wariat miałby dzwonić do nas? Czego jakiś świr chciałby od FBI?
– Posady – mruknął Chenney z cieniem uśmiechu. Po chwili spoważniał. – Tak, mnie też się nie podoba ten telefon do FBI. Świrusy chcą zemsty, nie sprawiedliwości. Myślisz, że powiedział prawdę? Że Harper Stokes popełnia oszustwa i wraz z żoną świadomie zaadoptował dziecko seryjnego mordercy?