– Nic się nie martw – oznajmiła z uśmiechem. – Ten facet wyjaśni ci wszystko, co powinnaś wiedzieć.
Mniej więcej godzinę później zasiadłam razem z Manoso przy stoliku w zacisznej śródmiejskiej kawiarni. Proste, długie czarne włosy miał zebrane w kitkę z tyłu głowy. Jego bicepsy wyglądały tak, jakby zostały wyrzeźbione z granitowych bloków i tylko zamaskowane rękawami mundurowej koszuli. Miał jakieś 180 cm wzrostu i wygląd człowieka, którego lepiej omijać wielkim łukiem. Oceniłam go na 28 lat.
Odchylił się na krzesełku do tyłu i uśmiechnął przyjaźnie.
– Uff! – stęknął. – Connie powiedziała, że mam cię wprowadzić w tajniki chwytania różnych szumowin. Podobno potrzebujesz szybkiego przeszkolenia. Skąd ten pośpiech?
– Widzisz tego brązowego chevroleta przy krawężniku?
Odwrócił głowę i popatrzył za okno.
– Owszem.
– To mój wóz.
Ledwie zauważalnie przytaknął ruchem głowy.
– Zatem potrzebujesz forsy. Coś jeszcze?
– Względy osobiste.
– Chwytanie zbiegów to niebezpieczna robota, więc lepiej, żeby te względy osobiste były naprawdę cholernie ważne.
– A z jakich powodów ty się tym zajmujesz?
Rozłożył ręce.
– To najlepiej potrafię.
Trafna odpowiedź, pomyślałam, znacznie lepsza od mojej.
– Może któregoś dnia i ja będę w tym dobra. Ale na razie zależy mi przede wszystkim na stałym zajęciu.
– Jaką sprawę dostałaś od Vinniego?
– Josepha Morelliego.
Odchylił głowę do tyłu i zaczął się śmiać tak donośnie, że prawie zadygotały cienkie ściany kafejki.
– Nie mogę! To jakiś żart? Naprawdę zamierzasz schwytać tego bufona? Tu nie chodzi o jakiegoś szczeniaka z ulicy. Morellijest cholernie sprytny i bardzo dobry w swoim fachu. Rozumiesz, co mam na myśli?
– Według Connie ty jesteś jeszcze lepszy.
– Ale ty to nie ja. Nigdy nie będziesz tak dobra, słodziutka.
Gdyby mi dopisywał humor, stwierdziłabym, że całkowicie straciłam cierpliwość. Ale byłam naprawdę w pieskim nastroju.
– Więc pozwól, że ci coś wyjaśnię – rzekłam cicho, pochylając się niżej nad stolikiem. – Straciłam pracę. Zabrano mi wóz za nie spłacone raty, moja lodówka świeci pustkami i lada dzień dostanę nakaz eksmisji z mieszkania. W dodatku muszę chodzić w za małych butach. Szkoda mi czasu na wysłuchiwanie morałów. Masz zamiar mi pomóc czy nie?
Manoso uśmiechnął się chytrze.
– To może być nawet zabawne. Coś w rodzaju: „Profesor Higgins i Eliza Doolittle robią czystki w Trenton”.
– Jak mam się do ciebie zwracać?
– Tak jak wszyscy: „Leśnik”.
Wziął ze stolika kartonową teczkę z dokumentami Morelliego. Pospiesznie przebiegł spojrzeniem tekst umowy poręczycielskiej.
– Zrobiłaś już coś w tej sprawie? Sprawdziłaś jego mieszkanie?
– Stoi puste, ale dopisało mi szczęście i odnalazłam Morelliego w budynku przy ulicy State. Właśnie wychodził.
– I co?
– Odjechał.
– Cholera – syknął „Leśnik”. – Czy nikt ci nie powiedział, że powinnaś była go zatrzymać?
– Poprosiłam go uprzejmie, żeby pojechał ze mną na policję, ale odparł, że nie ma na to najmniejszej ochoty.
Znowu odpowiedział mi gromki rechot.
– Pewnie nawet nie pomyślałaś, żeby zabrać broń?
– Sądzisz, że powinnam mieć pistolet?
– To wcale nie byłby zły pomysł – odparł, wyraźnie rozbawiony. Po raz drugi popatrzył na kopię umowy. – Morelli wykończył niejakiego Ziggy’ego Kuleszę. Zabił go ze służbowego rewolweru kalibru 11,43 milimetra, strzelił prosto między oczy z bliskiej odległości. – Uniósł głowę i popatrzył na mnie. – Umiesz się posługiwać bronią?
– Nie. Zawsze starałam się trzymać od niej z daleka.
– Pocisk z takiego rewolweru robi z przodu maleńki, okrągły otworek, a z tyłu wyrywa dziurę średnicy dużego ziemniaka. Strzał między oczy oznacza, że w promieniu paru metrów wszystko jest zabryzgane resztkami mózgu ofiary. Głowa tego Ziggy’ego musiała eksplodować niczym jajko w kuchence mikrofalowej.
– Bomba. Cieszę się, że mi to przybliżyłeś ze szczegółami.
Znów odpowiedział szerokim uśmiechem.
– Odniosłem wrażenie, że chcesz znać takie szczegóły. – Z powrotem odchylił się na oparcie krzesła i skrzyżował ręce na piersi. – Zapoznałaś się dokładnie z okolicznościami zabójstwa?
– Jeśli wierzyć artykułom z gazet, których wycinki Morty Beyers dołączył do akt w teczce, wydarzyło się to późnym wieczorem, nieco ponad miesiąc temu, w bloku przy ulicy Shawa. Morelli wracał ze służby i pojechał z wizytą do Carmen Sanchez. Według jego zeznań Carmen chciała z nim porozmawiać w jakiejś sprawie, którą się zajmował. Podobno drzwi otworzył mu właśnie Kulesza i natychmiast sięgnął po broń. Morelli przysięgał, że działał w obronie własnej. Ale sąsiedzi Carmen zeznali co innego. Kilka osób wybiegło na korytarz, słysząc odgłosy strzelaniny, i zastali Morelliego z dymiącym jeszcze rewolwerem nad ciałem ofiary. Któryś z sąsiadów ogłuszył go i wezwał policję. Żaden ze świadków nie przypomina sobie, aby Ziggy trzymał broń w ręku. Policja nie znalazła też żadnych dowodów, że był uzbrojony. Morelli zeznał, iż w mieszkaniu Carmen przebywał jeszcze jakiś mężczyzna. Trzech świadków potwierdziło, że także dostrzegli sylwetkę nie znanego im człowieka. Ale gość musiał się ulotnić przed przybyciem patrolu.
– A co z tą Carmen? – zapytał „Leśnik”.
– Nikt jej nie widział tamtego wieczoru. Ostatnia notatka ukazała się w prasie tydzień po zabójstwie i do tego czasu kobieta się nie odnalazła.
Manoso pokiwał głową.
– Coś jeszcze?
– Nie, to wszystko.
– Ten facet, którego Morelli zabił, pracował dla Benito Ramireza. Coś ci mówi to nazwisko?
– Chodzi o tego boksera?
– To nie jest zwykły bokser, ale prawdziwy dynamit ringu w wadze ciężkiej. Najsłynniejszy obywatel Trenton od czasu, kiedy Waszyngton przepędził stąd hesjańskich najemników. Trenuje w sali gimnastycznej przy ulicy Starka. Kulesza kręcił się wokół Ramireza jak mucha nad padliną, niekiedy stawał na deskach do sparingu. Nic dziwnego, że Ramirez traktował go jak kumpla czy osobistego ochroniarza.
– Nie słyszałeś żadnych plotek na temat powodów, dla których Morelli zabił Kuleszę?
„Leśnik” przekrzywił głowę i popatrzył na mnie z ukosa.
– Nie. Ale musiał mieć jakiś cholernie ważny powód. Morelli zawsze był opanowany, a jeśli gliniarz chce komuś zalać sadła za skórę, znajdzie setki różnych sposobów.
– Jak widać, nawet opanowany gliniarz może popełnić błąd.
– Mylisz się, kochana. Ktoś taki, jak Morelli, nie popełnia błędów.
– Więc co to może oznaczać?
– Że powinnaś działać bardzo ostrożnie.
Znowu coś mnie ścisnęło w dołku. Chyba wreszcie dotarło do mnie, że nie będzie to egzotyczna przygoda, która błyskawicznie przyniesie mi spory dochód. Schwytanie Morelliego naprawdę wyglądało na trudne, a już zaciągnięcia go przed sąd w ogóle nie mogłam sobie wyobrazić. To fakt, że za nim nie przepadałam, ale moja niechęć do Joego nie była aż tak wielka, bym z radością myślała o wsadzeniu go na resztę życia za kratki.
– I co, nadal masz zamiar go szukać? – zapytał „Leśnik”.
Nie odpowiedziałam.
– Jeśli nie ty, to zajmie się tym ktoś inny – dodał. – Musisz sobie wbić do głowy tę zasadę. Poza tym nie wolno ci się kierować żadnymi osądami. Masz do wykonania konkretne zadanie, ściągnąć gościa do aresztu. Trzeba wierzyć w nasz wymiar sprawiedliwości.
– A ty w niego wierzysz?
– Chroni nas przed anarchią.
– Za Morelliego można zgarnąć duże honorarium. Jeśli jesteś taki dobry, i to dlaczego Vinnie nie przekazał ci od razu tej sprawy? Czemu zwrócił się; z tym do Morty’ego Beyersa?
– Pewnie miał swoje powody.
– Czy jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć na temat Morelliego?
– Jeśli faktycznie zależy ci na zdobyciu tego honorarium, musisz najpierw odnaleźć faceta. Krążą plotki, że sąd i policja nie należą do jego największych zmartwień.
– Mam przez to rozumieć, że ktoś wydał na niego wyrok?
„Leśnik” wyciągnął dwa palce, jakby to była lufa rewolweru.
– Bach!
– Można wierzyć tym plotkom?
Wzruszył ramionami.
– Powtarzam tylko to, co słyszałem.
– Robi się coraz bardziej śmierdzące – oznajmiłam cicho.
– Na to też ci nie wolno zwracać uwagi. Masz robić swoje: odnaleźć faceta i postawić go przed sądem.
– Sądzisz, że temu podołam?
– Nie.
Gdyby próbował mnie odwieźć od tej roboty, powiedziałby co innego.
– Czy mogę zatem liczyć na twoją pomoc?
– Tak długo, dopóki zachowasz to w tajemnicy. Wolałbym, żeby nikt nawet przez sekundę nie posądzał mnie o uczynność.
Przytaknęłam ruchem głowy.
– Zgoda. Od czego zaczynamy?
– Najpierw przydałoby się zdobyć trochę wyposażenia. Tymczasem będę musiał ci przybliżyć najważniejsze przepisy prawa.
– Mam nadzieję, że to wszystko nie będzie zbyt kosztowne.
– No cóż, za mój czas i wiadomości nie zapłacisz ani grosza, bo mi się spodobałaś. Poza tym zawsze marzyłem o odegraniu roli profesora Higginsa. Ale para kajdanek kosztuje czterdzieści dolarów. Masz kartę kredytową?
Niemal już zapomniałam, jak ona wygląda. Jednemu z sąsiadów odsprzedałam prawie całą swoją biżuterię i nowiutką kanapę z saloniku, żeby uregulować debet z karty kredytowej. Resztę cenniejszych sprzętów oddałam za tego brązowego wraka. Została mi jeszcze skarbonka z drobniakami na czarną godzinę, którą do tej pory udawało mi się ocalić przed rozbiciem. Liczyłam na to, że z resztek oszczędności zdołam opłacić przynajmniej wstępną kurację ortopedyczną, kiedy w końcu wierzyciele zdecydują się połamać mi obie nogi.
Teraz jednak doszłam do wniosku, że tych drobnych pewnie by nawet nie starczyło na solidne szyny.
– Mam odłożonych parę groszy – powiedziałam.
Rzuciłam dużą, czarną skórzaną torbę na podłogę i ciężko opadłam na krzesło przy stole w jadalni rodziców. Wszyscy, to znaczy ojciec, mama i babcia Mazurowa czekali z niecierpliwością na moją relację ze spotkania z Vinniem.