Литмир - Электронная Библиотека

Bobby nie myśli o Bogu. Myśli o Innych Rzeczach. Na gwałt potrzebuje pieniędzy, postanawia więc iść do pani Pereiry. Otwiera mu Mabel. Na jej ziemistej twarzy maluje się nietajona radość. Krząta się wokół niego. „Witaj, Bobby. Jak się masz, Bobby? Dawno cię nie było”. Jej matka jest w saloniku. Zanurzona w obszernym fotelu, pastwi się nad martwym naskórkiem swoich stóp. Na widok Bobby’ego przerywa zabiegi higieniczne i daje mu znak ręką, by usiadł.

– Szykownie wyglądasz. Dawno się nie widzieliśmy.

– Właśnie.

– Tylko tyle? Tylko „właśnie”? Taki elegancki chłopak i żadnej rozmowy? Nie wyglądasz na szczęśliwego, l wcale mnie to nie dziwi.

Mabel przynosi herbatę. Stawiając na stole pobrzękującą tacę, ociera się o nogę Bobby’ego niczym wielki kot. Bobby odsuwa się od okrytego zadrukowaną bawełną zadka. Szuka w kieszeni papierosów.

– O czym pani mówi?

– Nie ty jeden w Bombaju masz oczy i uszy. Tak się musiało skończyć. Co ty sobie wyobrażałeś? Taka bogata angielska dama i chłopak z ulicy; nawet jeśli ona jest… Co w tym śmiesznego?

Bobby wykrzywia twarz w gorzkim uśmiechu.

– Nic, amma, nic. Ma pani dla mnie jakąś robotę?

Pani Pereira chrząka. Kiedy Mabel nalewa herbatę, ona znajduje coś paskudnego na prawej pięcie i przystępuje do działania. W trakcie usuwania zgrubienia mówi Bobby’emu o panu Duttcie, teozofie, który z utęsknieniem czeka na wiadomość od zmarłego brata. Coś w sprawie tytułu własności domu. Pani P. nie oczekuje niczego szczególnego. Wystarczy garstka informacji o lokalnym kolorycie, co pomoże jej zdecydować, w jakiej formie objawi się zmarły brat. Bobby zapisuje adres. Wydaje mu się, że zna tego mężczyznę. Widział go kiedyś, jak rozmawiał z panią Macfarlane. Przed wyjściem Bobby poznaje jeszcze nową sztuczkę pani P. Guzik ukryty pod dywanem, którym uruchamia się w sypialni gramofon z niebiańską muzyką. Trzeba tylko dopracować szczegóły, ponieważ igła czasem przeskakuje. Pani P. wierzy jednak, że to będzie strzał w dziesiątkę. Bobby zdawkowo chwali pomysł i mówi pani R, że przyjdzie za kilka dni.

Zadanie nie jest trudne. Przy następnym spotkaniu Bobby może już poinformować panią P, że brat pana Dutty zmarł w Kalkucie trzy lata temu i zabrał ze sobą do grobu tajemnicę dokładnej lokalizacji dokumentów dotyczących prawa własności jakiejś ziemi, zamurowanych gdzieś w starej rodzinnej rezydencji. Wygląda na to, że dokumenty są kluczem do przyszłej pomyślności materialnej pana Dutty i że to one raczej, a nie braterska miłość, budzą w nim tak gorące pragnienie nawiązania kontaktu z zaświatami. Bobby podaje jeszcze parę szczegółów, które Mabel sumiennie notuje w kartotece pana Dutty. Jej matka kiwa głową z uznaniem. Jedną ręką skrobie się w klatkę piersiową, drugą metodycznie napycha usta ryżem i dałem. Po opróżnieniu talerza szpera w obszernych fałdach sukni, z grubego zwitka wyłuskuje kilka zatłuszczonych banknotów i wręcza je gościowi.

Bobby ma pecha. Wychodząc od pani Pereiry, natyka się na pana Duttę we własnej osobie. Niezgrabnie próbują wyminąć się na wąskich schodach. Dutta w zakłopotaniu kiwa głową na powitanie, najwyraźniej usiłując odszukać go w zakamarkach pamięci. Bobby odpowiada ukłonem najkrótszym z możliwych, po czym oddala się szybko.

Nie przywiązuje wagi do tego spotkania, póki parę dni później nie staje twarzą w twarz z Elspeth Macfarlane. Pani Macfarlane wyrasta przed nim, gdy Bobby pędem przemierza salonik. To jego sposób na unikanie rozmów.

– Czandra, chcę z tobą porozmawiać. Bobby wzdycha i szura nogami.

– Jestem zmęczony, amma. Chcę iść na górę i położyć się.

– Popatrz na mnie.

Bobby patrzy. I boi się tego, co widzi.

– Mój znajomy twierdzi, że kręciłeś się koło jego domu, rozmawiałeś ze służbą.

– Nie.

– Czandra…

– No to co? Ja też mam tam przyjaciela. To… To czokidar.

– Rozumiem. Poza tym widział cię, jak wychodziłeś z mieszkania pani Pereiry. Nie wiedziałam, że odwiedzasz ją beze mnie. Popatrz na mnie.

Bobby podnosi wzrok.

– Poszedłem, żeby mi powróżyła. Chcę znać swoją przyszłość.

– Dlaczego mam wrażenie, że kłamiesz?

– Ja kłamię? Nie kłamię. Czemu miałbym panią okłamywać?

– Nie wiem, Czandra.

– Nie kłamię.

– Gniewam się na ciebie.

– Przepraszam, Ambaji.

– Za co?

Bobby milczy. Pani Macfarlane ciężko opada na krzesło.

– Przepraszasz? Co w twoim życiu każe ci przepraszać? Za co tak naprawdę przepraszasz?

– Jestem zmęczony, amma.

– Ty? O ósmej wieczorem? Przecież wstajesz o jedenastej. Bobby usilnie wpatruje się we własne stopy i słucha ulicznego zgiełku. Po chwili dociera do niego płacz pani Macfarlane.

– Czemu taki jesteś, Czandra? Przygarnęłam cię. Pomogłam ci, a ty… Co z tobą? Pan Dutta uważa, że go szpiegujesz. Powiedziałam mu, żeby nie przesadzał, ponieważ ty go nie szpiegujesz, prawda? Prawda, Robert? Co robisz? Co robisz w nocy?

Jej pytania spadają na niego kaskadą niczym woda z pękniętej tamy. Bobby stoi znieruchomiały. Tylko raz widział ją wcześniej płaczącą.

– Pan Dutta mówi, że pracujesz dla pani Pereiry. Myśli, że szpiegujesz go z jej polecenia, że szpiegujesz nas wszystkich dla Anglików i że ktoś powinien cię przymknąć. Mówi, że pani Pereira jest oszustką i że powiadomi policję. Powiedziałam mu, żeby nie był głupi. Pani Pereira jest wspaniała, ma ponadzmysłowe zdolności. Pan Dutta mówi, że nawet jeśli nie wsadzą cię do więzienia, my i tak będziemy swoje wiedzieli i nie pozwolimy ci zaszkodzić naszej sprawie. Pani Pereira ma dar, Czandra. Ty też tak myślisz, prawda? Prawda?

Tu go ma. Powinien przytaknąć, ale nie może. Żal mu jej. Żal kobiety z dwoma nieżyjącymi synami i pozostałych, którzy uparcie szukają kontaktu ze swoimi zmarłymi przy wydatnej pomocy stóp pani Pereiry.

– Pani Macfarlane, nie powinna pani więcej chodzić do pani Pereiry. To nie jest dobra…

Nie dane mu jest skończyć. Elspeth wymierza mu policzek.

– Mnie też szpiegowałeś? Dlatego tu jesteś? Żeby szpiegować? Bobby nie może wydusić z siebie słowa. Próbuje ułożyć usta w „nie”. Pani Macfarlane mówi bardzo cicho:

– Możesz odejść. Zabierz swoje rzeczy i odejdź.

– Amma…

– Dla ciebie nie jestem amma.

– Pani Elspeth Macfarlane? Przepraszam, czy pani Macfarlane?

Za nimi stoi wyraźnie zakłopotany angielski kapitan policji w towarzystwie dwóch hinduskich policjantów. Elspeth odwraca się, zdziwiona ich obecnością w salonie.

– Pani Macfarlane, przykro mi, ale musi pani pójść z nami. Na mocy ustawy o obronie interesów Indii otrzymaliśmy rozkaz zastosowania wobec pani aresztu prewencyjnego.

٭

Policjanci dają pani Macfarlane czas na zabranie paru ubrań, a potem prowadzą ją do ciężarówki. Z tyłu siedzi już trzech zatrzymanych Hindusów. Patrzą w milczeniu na gęstniejący tłum, który przygląda się aresztowaniu. Atmosfera grozi wybuchem. Bob-by widzi, jak brytyjski kapitan rozpina skórzaną kaburę, by w razie potrzeby szybko sięgnąć po rewolwer.

Kiedy towarzyszący mu policjanci odpychają gapiów, kapitan pomaga pani Macfarlane wsiąść do ciężarówki. Wyjmuje jej z rąk torbę i prowadzi ku oblepionej brudem drewnianej ławce. Robi to z osobliwą uniżonością teatralnego biletera, który nagle stwierdził, że ma na sobie mundur. Cały czas podtrzymuje rozmowę, starając się pokryć zmieszanie. Zapewnia panią Macfarlane, że nic strasznego się nie stanie, że to tylko czterdzieści osiem godzin, osobiście o czymś zapewnia, za coś ręczy słowem honoru. Aresztantka ignoruje jego zabiegi. Siedzi sztywno wyprostowana i upina luźne siwe kosmyki, które wysunęły się z koka.

Wreszcie kapitan przestaje paplać i zeskakuje na ulicę, gdzie wygłasza krótką przemowę do tłumu. Gapie mają się rozejść, wracać do domu i pozwolić oficerom Jego Królewskiej Wysokości wypełniać swoje obowiązki. Potem wali ręką w bok auta i każe swoim ludziom wsiadać. Gdy kierowca zapuszcza silnik, Bobby biegnie na tył, ale mimo rozpaczliwego machania i wołania nie udaje mu się nakłonić Ambaji, by na niego spojrzała. W końcu któryś z policjantów wstaje i opuszcza brezentową plandekę. Ciężarówka rusza bardzo wolno. Kierowca nie przestaje trąbić i przednim zderzakiem ociera się o ludzką ciżbę. Tłum rozstępuje się niechętnie. Po chwili auto roztapia się w ciemnościach.

Bobby znajduje wielebnego Macfarlane’a u wejścia do kościoła. Obrzuca surowym spojrzeniem grupkę chłopców, którzy kręcą się po drugiej stronie ulicy.

– Precz! – krzyczy do nich po angielsku. – Wynoście się! Bezbożna hołota!

– Wielebny – mówi Bobby błagalnym tonem – pani Macfarlane została aresztowana.

– Tak, widziałem. Precz! Wynoście się, zanim użyję pasa!

– Co zrobimy?

– Zrobimy? Nic, chłopcze. Ta kobieta zbiera, co posiała, trzymając z bolszewikami i satanistami. Gdzie byłeś? Czekałem na ciebie po południu. Miałeś mi pomagać przy eksperymencie.

Jeden z młodych ludzi rzuca kamieniem, który odbija się ze stukiem od drzwi kościoła.

– Imperialista! – krzyczy. – Sługus kapitalistów!

Wielebny Macfarlane sadzi wielkimi krokami na drugą stronę ulicy. Chłopcy pierzchają z kolejnymi komunistycznymi hasłami na ustach. Wielebny wraca czerwony na twarzy, bez tchu. Udaje mu się wymóc na Bobbym obietnicę pomocy jutro rano. Bobby wykorzystuje pierwszą sposobność, by przeprosić wielebnego i pójść do siebie na górę.

Twarze ze zdjęć, setki twarzy z czasopism patrzą na niego z wysokości niczym gwiazdy z firmamentu. Bobby czuje się jak robak, który nigdy nie oderwie się od ziemi.

Martwi się o panią Macfarlane. Jest stara. Kocha go. Ale zaraz po jej powrocie stanie się bezdomny, więc może lepiej, że ją aresztowali. Czy to źle tak myśleć? Ma poczucie, że wszystko się zapada; że stoi na walącym się rusztowaniu. Coś takiego już go spotkało, tyle że wtedy przyszło nagle i nieoczekiwanie. Teraz coś z niego powoli uchodzi. Wycieka wszystko, co składa się na Bobby’ego Pięknisia. Zostaje tylko puste naczynie. Łupina. Kiedy nad ranem morzy go sen, wozacy już krążą po ulicach z dostawami wody.

Z nastaniem dnia sklepy w Bombaju pozostają zamknięte z wyjątkiem europejskich w Forcie. Ich właściciele ustawili ludzi na straży przy wejściu, by w razie czego zażegnali niebezpieczeństwo. Związki zawodowe ogłosiły jednodniowy strajk, wymierzony głównie w fabryki włókiennicze. Na ulicach gęstnieje tłum wzburzonych robotników. Panią Macfarlane i jej przyjaciół aresztowano, by uniemożliwić im udział w marszu i przemawianie do tłumu. Mimo fali zatrzymań miasto trwa przy swoim. Bobby spędza ranek na mierzeniu z wielebnym kości podudzi. W roztargnieniu słucha o jego planach określania poziomu moralnego przedstawicieli ras północnych Indii na podstawie wagi przedniej części płatów czołowych (pomiary pośmiertne). Przez otwarte okno wdziera się ryk silników. Ulicą raz po raz przejeżdżają z łoskotem transportery wojskowe. Dowództwo rozmieszcza plutony brytyjskich żołnierzy w strategicznych punktach Bombaju.

47
{"b":"90789","o":1}