Литмир - Электронная Библиотека

Jej umiejętności w dziedzinie dawania ostrej odprawy najwyraźniej wymagają jeszcze szlifu. W ciągu następnych dwóch czy trzech tygodni panna Parry bywa regularnie zaskakiwana w ten sam sposób. Epidemia ukradkowych ukłonów szerzy się w całym Bombaju. Kłaniający się młodzieniec zjawia się bez ostrzeżenia w Willingdon, w Yacht Clubie, pod arkadami Rampart Row. Wyskakuje nawet zza palmy, gdy Lily jedzie na przyjęcie. Panna Parry prowadzi bujne życie towarzyskie i gdziekolwiek jedzie, ludzi cieszy jej widok. Ale nawet schlebianie winno mieć swoje granice. I choć miody człowiek jest wyjątkowo przystojny, reprezentuje coś, czego ona nie zamierza do siebie dopuścić.

Na potrzeby kampanii swoich niezdarnych zalotów Bobby uruchomił całą siatkę informatorów. W służbę zostali wprzęgnięci służący, portierzy, odźwierni, właściciele dwukółek i legion małych chłopców. Szansę spotkania Lily oceniane są przy użyciu prostego fortelu – śledzi się ją od chwili wyjścia z domu, uroczej willi na Mallabar Hill, wynajętej jej przez któregoś z krewnych gubernatora. Co do historii, to jak donoszą źródła Bobby’ego, Lily Parry przyjechała do Bombaju dwa lata temu jako narzeczona pewnego urzędnika pracującego w głębi kraju. Zaręczyny szybko zostały zerwane. Niedługo potem, jak twierdzi jeden z recepcjonistów w Watson’s, wyrosła na „najsławniejszą młodą damę w Bombaju”. Ta pozycja wydaje się bardzo lukratywna. Choć dżokej Teddy Torrance przeznacza większość pieniędzy z nagród na obsypywanie prezentami swojej Lily, jego podarunki nijak się mają do podarunków niejakiego pułkownika Marsdena, nie mówiąc już o prezentach od pana Barratta, rządowego dostawcy. I tak się fatalnie składa, że to jeszcze nie koniec listy. Końskie błahostki Torrance’a bledną przy hojnych podarkach Geblera, zakochanego w Lily niemieckiego armatora, a w porównaniu z szaleńczą szczodrością radży Amritpuru nie są nawet godne wzmianki. Od czasu do czasu nawet sir Parvez „Gotówka” Mistry ma swój udział w dobrym samopoczuciu panny Parry. Bobby dochodzi do wniosku, że gdyby był Torrance’em, czułby się zniechęcony.

Dziwnym trafem nie stosuje tej samej logiki względem siebie. Mimo iż poznał większość tego, co Falkland Road ma do zaoferowania w kwestii romantycznych przeżyć, zawsze (a przynajmniej jeszcze nie tak dawno temu) robił to bez zaangażowania. Miłość, prawdziwa miłość, nigdy tam nie gościła. Teraz, kiedy patrzy na roześmianą Lily Parry kontempluje jej cudowną szyję i karminowe usta o kształcie łuku Kupidyna, czuje, że to musi być miłość. I to, w jego przekonaniu, różni go od całej reszty. Wszyscy ci radżowie, dostawcy i inne stare pryki muszą wspierać starania o względy Lily podarunkami. W przeciwnym wypadku (to przecież logiczne) nie mieliby najmniejszych szans. Miłość nie jest dla nich. Są za głupi, żeby to zrozumieć. Tymczasem dla niego sprawa jest prosta. Musi tylko wystarczająco często rzucać się Lily w oczy, a reszta przyjdzie sama. jego głowa pełna jest wyobrażeń o romantycznych przejażdżkach, tajnej mowie wachlarza, buduarach (cokolwiek to jest) i innych rzeczach wprost z przykurzonych powieści na półce pani Macfarlane.

Któregoś dnia w trakcie rutynowego podążania śladami Lily Bobby dochodzi do wniosku, że jego wybranka dojrzała do rozmowy. Teddy Torrance startuje w trzeciej gonitwie na Wicked Lady, drugim spośród najlepszych arabów Gotówki. Tupet i łapówka utorowały Bobby’emu drogę do sektora cila członków klubu, gdzie Lily otacza grupka angielskich miłośników wyścigów, którzy jeden przez drugiego (jakżeby inaczej) starają się zwrócić jej uwagę. Gdy Lily poprawia na głowie nowy kapelusz, jeden trzyma jej kieliszek szampana, drugi parasolkę, trzeci torebkę. Czwarty został wysłany na poszukiwanie lusterka, które po jego powrocie nie będzie już potrzebne, a piąty, mimo obecności rzeszy służących, uparł się, że sam przyniesie jej szklankę wody z lodem. Nagle Lily przypomina sobie, że powinna śledzić przebieg gonitwy. Nadąsana, że nikt z obecnych nie przypomniał jej o zbliżającym się biegu drogiego Teddy’ego, wiedzie rój trutni na trybunę. Bobby idzie za nimi. Jest pewien swego. Shahid Khan uszył mu nowy garnitur, kopię ostatniego krzyku mody wypożyczonego mu chwilowo przez pracza z hotelu Tadż Mahal. Krawat (ze szkarłatnego jedwabiu) też jest nowy. Bobby’emu pozostaje jedynie wybrać stosowną chwilę. Czy może się nie udać?

Lily również musi wybrać – jedną spośród pięciu lornetek do obserwowania gonitwy. Kiedy wreszcie podejmuje decyzję, szczęśliwy właściciel wyróżnionej lornetki omal nie słabnie z wrażenia, a pokonani rywale próbują ukryć rozczarowanie, zazdrosnym wzrokiem obrzucając zwycięzcę i jego przyrząd. Na głównej trybunie powstaje gwar, który stopniowo obejmuje resztę tańszych miejsc dla tubylców, wzmaga się i rośnie. Bukmacherzy w pośpiechu przyjmują ostatnie zakłady, pustoszeją kioski z herbatą. Widzowie przeciskają się ku barierkom, chcąc być jak najbliżej linii startu. Bobby lokuje się kilka rzędów niżej w zasięgu wzroku Lily by patrząc na tor, widziała i jego.

Kiedy konie ruszają w tumanach wzbitego kopytami kurzu, wie, że mu się powiodło. Lily kieruje lornetkę na niego. Bobby uchyla kapelusza i patrzy na nią, nie zwracając najmniejszej uwagi na wyścig. Przez jakiś czas Lily znów go ignoruje. Ale kiedy Wicked Lady przybiega na metę jako czwarta, panna Parry wygląda, jakby powzięła postanowienie, że musi coś zrobić z maniakiem ukłonów. Odwraca głowę w stronę baru dla członków klubu i dyskretnie wymyka się swoim adoratorom, którzy machając programami i przekrzykując się nawzajem, przez moment zapominają o bożym świecie. Bobby idzie za nią z bijącym sercem. Lily mija wejście do baru i wielki kuchenny namiot. Kiedy znikają innym z pola widzenia, odwraca się gwałtownie. Jej oczy miotają błyskawice.

– Ej, ty! Co ty wprawiasz, do cholery?!

Bobby nauczył się na pamięć przemowy traktującej o błogosławionym blasku jutrzenki i podobieństwie Lily do tego cudnego zjawiska. Nie chcąc, by jej podyktowane złością słowa wytrąciły go z rytmu, zaczyna mówić. Zwraca się do niej „serce moje” i składa ręce w geście znamionującym szczerość intencji.

– Zamknij się! – rzuca Lily warkliwie. – Liczysz na pieniądze? Bobby jest zdezorientowany.

– Pieniądze?

– Wiem, kim jesteś. Może ci się wydaje, że jesteś całkiem dobry, ale ja widzę cię na wylot. Znam ludzi w tym mieście. I tak nie uda ci się mnie zniszczyć swoimi opowieściami.

– Zniszczyć? Czemu miałbym cię niszczyć? Kocham cię. Teraz Lily jest zdezorientowana.

– O czym ty mówisz, na Boga? Powtarzam, że znam kogo trzeba i jeśli zajdzie taka konieczność, solidnie oberwiesz.

– Ale ja cię kocham, Lily. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką…

– Nie zaczynaj z tymi bzdurami. Jesteśmy tacy sami, ty i ja. I co z tego? Tylko tyle, że wiesz, przez co musiałam przejść, żeby się tu dostać. I musisz wiedzieć, że nie pozwolę się stąd ściągnąć. Nie wrócę tam, o nie. Czemu nie zostawisz mnie w spokoju? Odwróć się i odejdź.

Zakłopotanie Bobby’ego sięga zenitu. Czy ona chce powiedzieć, że…? Nie, to niemożliwe. Nie ona.

– Ale ja cię kocham – powtarza. To bezpieczny punkt wyjścia. Przynajmniej tego jest pewien. Czując, że musi wypełnić wolną przestrzeń, próbuje dla odmiany: „Uwielbiam cię”. Potem: „Naprawdę”, co jednak nie brzmi zbyt przekonująco. Wreszcie urywa. Lily Parry chwyta jedną z lin dla zachowania równowagi i zanosi się śmiechem.

– No, dalej – mówi między jednym napadem śmiechu a drugim. – Powiedz to jeszcze raz.

– Kocham cię – powtarza Bobby, nagle nie dowierzając samemu sobie.

– Kochasz mnie? Och, mój drogi, naprawdę mnie kochasz? Chyba wszystko zaczyna się toczyć po jego myśli. Bobby otwiera ramiona.

– Nie ruszaj się, żołnierzu. Kochasz mnie? Mój ty biedaku. Biedne pół na pół. Nie masz pojęcia, o czym mówię, prawda?

– Wiem – protestuje Bobby bez przekonania. Pół na pół? Zaraz, zaraz. O co jej chodzi?

– Och, nie bój się – mówi Lily na widok jego miny. – Jesteś bardzo dobry. Bardzo przekonujący. Ich możesz oszukać – macha ręką w stronę trybuny głównej – ale ja jestem inna. – Grzebie w torebce w poszukiwaniu papierosa. Zapala go. – Naprawdę nie rozumiesz? Sam ten pomysł. Łażenie za mną. Jakbym miała ci coś do zaoferowania. Bardzo to miłe, ale czego tak naprawdę chcesz? No, nie krępuj się, mów. – Patrzy na niego z osobliwą otwartością. Kiedy mówi, jej głos i doskonały angielski akcent, tak podobny do jego własnego, zmienia się, rozmywa, staje się chropawy i gorętszy. Północna oziębłość i gładkość znikają.

– Niczego – odpowiada Bobby, uporczywie trzymając się scenariusza. – Niczego nie chcę.

W tej samej chwili jej twarz powraca do poprzedniego wyrazu. Kiedy otwiera usta, znów jest panną Lily Parry, „najsławniejszą młodą damą w Bombaju”.

– Uciekaj, chłopcze – mówi. – Ale już. Spływaj i więcej nie wracaj. Jeśli jeszcze raz cię zobaczę, tu czy gdzie indziej, powiem im o tobie. Wsadzą cię do więzienia. Nikt nie lubi kolorowych, którzy udają białych.

Przez moment Bobby się waha. Gorączkowo układa w myśli jakieś zdanie, które wszystko odmieni. Na próżno. Przygnębiony, zdruzgotany, uchyla kapelusza i odchodzi.

– Ej!

Na dźwięk jej głosu Bobby się odwraca.

– O co chodzi?

– Nie trzymaj tak głowy. To cię zdradza. Dwie podstawowe zasady: nigdy nie potrząsaj głową i nigdy nie pozwól, żeby cię zobaczyli, jak kucasz. Rozumiesz?

Bobby dziękuje jej niemym skinieniem głowy. Odchodzi, zostawiając za sobą piękną Lily Parry, która wypala ostatniego znalezionego w torebce papierosa. Do samego końca.

٭

Oddalając się od toru wyścigowego, Bobby wmawia sobie, że Lily Parry nigdy nie istniała. Z każdym krokiem grzebie ją coraz głębiej. Stanowczo. Zdecydowanie. Wielka ręka odsuwa jej twarz, nie pozwala wydobyć się na powierzchnię. Następnego dnia, gdy odźwierny Gulab Miah pyta o uroczą memsahib, Bobby przyskakuje do niego i przysięga, że poderżnie mu gardło, jeśli jeszcze raz o niej wspomni. Gulab Miah kiwa nerwowo głową, a potem szczerzy zęby za plecami odchodzącego Bobby’ego. Później, przy araku, na który chodzi po pracy, opowiada wszystkim kumplom, że księciu Bobby’emu Pięknisiowi wreszcie powinęła się noga. I że on, Gul, zawsze chłopakowi powtarzał, że przyjdzie taki czas, ponieważ taka jest wola Boga.

46
{"b":"90789","o":1}