Литмир - Электронная Библиотека

Przy każdym dotknięciu rozgrzanego metalu Jonathan wrzeszczy wniebogłosy. I znów wzlatuje nad ziemię, która jest teraz świadkiem krwawych scen. Widzi drewnianą konstrukcję i rozpostarte na niej ciała Tdrisa, Alego i Danjumy z rozprutymi brzuchami, z wnętrznościami rozwłóczonymi w poszukiwaniu magicznych substancji. Teraz jakaś siła kieruje go ku dolinie, gdzie setki postaci skradają się w ciemnościach, gdzie igły wyłaniają się spod ziemi i dążą w stronę ognia czarowników.

Jonathan czuje, że duch rozluźnia uścisk. Rozszalały i nienasycony rozrywa mu teraz ciało, szarpie na strzępy, rozrzuca na wszystkie strony kęsy mięsa spływające krwią. Wraz z Jonathanem kawałkowany jest cały świat. Z gardła Jonathana znów wydobywa się krzyk. Bez odpowiedniej osłony rzeczywistość jest nie do zniesienia. Przed Jonathanem otwiera się otchłań. Wszystko, co dotąd utożsamiał z sobą, wyszarpnięto z niego. Pozostał jedynie straszliwy bezład rodem z koszmarnego snu.

Wojownicy wbiegają w krąg ognia. W konfrontacji z ich magiczną bronią kule białych zamieniają się w wodę. Napastnicy unoszą i opuszczają ramiona, sieką i tną. Ostrza zgrzytają o kości, przecinają ścięgna, wypruwają wnętrzności, które wylewają się przez rozcięte koszule khaki na nogi w workowatych szortach. Głowa Gregga z wykrzywioną twarzą leży na boku w popiele. Profesor nie ma już żadnych skojarzeń. Z jego rozłupanej czaszki wypłynął mózg, a twarz jest bezforemną miazgą. Gittens błaga, Morgan ma ironiczną minę, a Marchant przeklina, gdy napastnicy patroszą jednego po drugim. Po wschodzie słońca w dolinie panuje grobowa cisza. W jaskiniach umarłych też.

٭

Tydzień po tygodniu Fotse przyzwyczajają się do życia bez czarów. Ludzie wracają do codziennych zajęć. Rolnicy na pola, kowale do kuźni, Daou do mediacji między skłóconymi żonami, a bard do pracy nad cyklem pieśni opiewających zwycięstwo dobra nad złem.

Nadchodzą deszcze. Pustynia okrywa się dywanem pięknych, choć efemerycznych kwiatów. Fotse oddają się spekulacjom na temat długości okresu kwitnienia i następnych plonów prosa. Deszcze się kończą. Nad ziemię Fotse nadlatuje harmatan. Mężczyznom Fotse piasek zgrzyta w zębach. Kobiety Fotse czują ból w plecach od ciągłego schylania się i wymiatania piasku naniesionego do chat. Miejsce poniżej zagrody Daou, gdzie był obóz czarowników, jest tylko wspomnieniem. Został po nim zaledwie ciemniejszy ślad po ognisku. Większość rzeczy białych poszła z dymem, ale kilka pozostałości trwa nadal – wybielona czaszka ułożona na ołtarzu w grotach, zmatowiały teodolit dodany do kapliczki.

Choć duchy Europejczyków przegnano z ziemi Fotse i przodkowie znowu prowadzą kobiety w ich tańcu, wydaje się, że rany czasu się nie zaleczyły. Nadal istnieją stare czasy i nowe czasy. Mędrcy twierdzą, że po niebie nad Grzbietem Jaszczurki ciągle płyną białe chmury, a dzikie psy ciągle nawołują się po nocach. Te rzeczy są widomą oznaką ciągłości. A jednak zmiana zdaje się dotyczyć wszystkiego, nawet chmur i psów. Być może czas, raz przerwany w jednym punkcie, już nigdy nie wróci do poprzedniego stanu.

W dole siatka dróg podpełza coraz bliżej, rodząc wiosło betonowych domków o płaskich dachach, w których nikt jeszcze nie mieszka.

12 stycznia

Ministerstwo do spraw Kolonii do Rządu Jego Wysokości na Oil Coast

101. Prosimy o informacje o miejscu pobytu wyprawy Chapela na ziemię Fotse.

14 stycznia

Rząd Jego Wysokości na Oil Coast do Ministerstwa do spraw Kolonii

214. Treść 101 niejasna. Ekspedycja Chapela przebywa u Fotse od czerwca.

16 stycznia

Ministerstwo do spraw Kolonii do Rządu Jego Wysokości na Oil Coast

105. Dotyczy 214. Ekspedycja oczekiwana w Londynie. Mają spóźnienie. Czekamy na informacje. Pilne.

4 lutego

Rząd Jego Wysokości na Oil Coast do Ministerstwa do spraw Kolonii 245. Dotyczy 105. Żadnych wieści o ekspedycji Chapela.

5 lutego

Ministerstwo do spraw Kolonii do Rządu Jego Wysokości na Oil Coast

114. Dotyczy 245. Oczekujemy informacji o ekspedycji Chapela. Sprawa najwyższej wagi.

1 marca

Rząd Jego Wysokości na Oil Coast do Ministerstwa do spraw Kolonii 287. Dotyczy 114. Z żalem informujemy, że członkowie ekspedycji Chapela zostali zamordowani na ziemiach Fotse. Policja rozpoczyna dochodzenie. Czekamy na dalsze wskazówki.

Rozbity zegarek, starannie zawinięty w bibułkę, zostaje przesiany do ambasady brytyjskiej w Paryżu i za jej pośrednictwem przekazany pannie A. Chapel. Jego nadejście mąci radosną uroczystość ogłoszenia zaręczyn panny Chapel z nowym nababem Fatehpuru, poznanym w trakcie przyjęcia na jachcie w Nicei. Parowiec mozolnie płynie w górę rzeki z żołnierzami piechoty. Jego ładunek na przemian drzemie i beznamiętnie oddaje się hazardowi, póki nie zostaje wysadzony na ląd przy nabrzeżu w mieście zwanym teraz Przystanią Shorta. Miasto tętni życiem. Ściągnęli tu przybysze z głębi kraju, skuszeni jasnymi światłami i pensją. Na rogu fryzjer goli klienta, na schodach drewnianego budynku sądu siedzi paru pijaków.

Wzdłuż głównej drogi, która biegnie z miasta na północ, stoją słupy telegraficzne. Na poboczu odpoczywają robotnicy. Patrzą na przemieszczaną artylerię, zaprzęgnięte muły, koła dział wzbijające czerwonawy pył.

Wielbłąd łypie na Jonathana złym okiem. Idąc obok zwierzęcia, Jonathan musi pamiętać, by nie znaleźć się w zasięgu jego nóg. Obaj mozolnie pną się łagodnymi nawietrznymi stokami wydm, a potem schodzą stroną zawietrzną, brnąc po kostki w osypującym się piasku.

Jonathan ma przed sobą długi szereg brnących przez wydmy wielbłądów powiązanych razem postronkiem. Ich garby kołyszą się przy każdym kroku. Ten ruch karykaturalnie podkreślają jeszcze toboły umieszczone na ich grzbietach. Poganiacze ciągną za uździenice. Pieśniami i przyjaznym pokpiwaniem przekonują swoje wielbłądy do dalszego marszu.

Za każdym razem, gdy Jonathan poprawia kaptur swojego burnusa, by osłonić oczy przed słońcem, wsuwa rękę pod spód i przeciąga palcami po bliźnie na szyi. Teraz podróż jest dla niego wszystkim. Nie myśli o celu wędrówki. Dziś spędzi noc pod wysokim sklepieniem nieba. Jutro wyruszy dalej.

82
{"b":"90789","o":1}