– Panie Davencourt – powiedziała tak cierpliwie, jak była w stanie – nie sprawia pan na mnie wrażenia nierozgarniętego.
więc powtórzę to tylko raz. Pańskie podejrzenia co do mnie są całkowicie bezpodstawne. Nie zamierzałam popsuć ślubu pańskiej kuzynki, a tym bardziej zatrzymać Brookesa dla siebie. Po co miałabym to robić, skoro wykorzystałam cały jego potencjał. Zapewniam pana, że nie chciałabym go, nawet gdyby był ze złota!
Przelotny uśmiech w oczach Martina Davencourta zniknął równie szybko, jak się pojawił.
– Ale przecież był pani kochankiem.
– Nie był. A nawet gdyby, nie upadłam aż tak nisko, żeby zepsuć dzień zaślubin pańskiej kuzynki.
– Nie? – Martin wyglądał na zamyślonego. – Miłość może prowadzić do najdziwniejszych zachowań.
– Wiem o tym. Mam wątpliwości, czy pan to wie, panie Davencourt. Nie wydaje mi się prawdopodobne, że się pan kiedykolwiek zakochał. Pewnie uznał pan to za zbyt niebezpieczne.
Martin roześmiał się.
– Myli się pani, lady Juliano. Wszyscy młodzi mężczyźni w jakimś momencie się zakochują.
– Ale nie wtedy, gdy osiągają wiek dojrzały? – Zrobiła minę. – Wydaje mi się, że pan jest za stary na takie rzeczy.
– Właśnie, lady Juliano. To prawda, nie żywiłem szczególnych uczuć do żadnej damy od wielu lat. Ale mówiliśmy o pani byłych kochankach, nie moich.
– Nie, nie mówiliśmy – burknęła Miana. – Nie mam ochoty opowiadać panu historii swego życia ani roztrząsać z panem kwestii moralności. Uważam, że mężczyźni są w tej sprawie wyjątkowymi hipokrytami.
– Doprawdy? Chce pani powiedzieć, że nie podoba się pani podwójna moralność, z którą tak często mamy do czynienia?
– Oczywiście, że nie! Jaka rozsądna kobieta mogłaby się z tym zgodzić? Z zasadą, która głosi, że mężczyzna może zachowywać się jak rozpustnik i nikt go za to nie potępi, a jeśli kobieta robi to samo, nazywa sieją dziwką. Musiał to wymyślić mężczyzna, chyba się pan ze mną zgodzi? Martin roześmiał się.
– Niesprawiedliwe, przyznaję, ale wielu ludzi, kobiet i mężczyzn, w to wierzy.
– Zdaję sobie z tego sprawę. – Juliana wzruszyła ramionami. – Zmieńmy temat, bo obawiam się, że wpadnę w gniew.
– No dobrze. Wróćmy do sprawy, o której rozmawialiśmy. – Martin westchnął. – Skoro źle odczytałem pani zamiary, w takim razie przepraszam, lady Juliano. Miałem powody sądzić, że się nie mylę.
– Chodzi panu o absurdalne przypuszczenia – skorygowała Miana.
– Nie takie absurdalne. Nie po pani zachowaniu wczorajszego wieczoru.
– Chciałabym, żeby przestał pan do tego wracać! – Miana była naprawdę poirytowana. – Wczorajszy wieczór miał być żartem. A co do moich łez na ślubie, jeśli pan podejrzewa, że oszukuję pana co do tego kataru siennego… w takim razie proszę podejść do mnie z wazonem róż stojącym na kominku. Będę kichała tak długo, ile będzie trzeba, żeby pana przekonać. – Odstawiła kieliszek i wstała. – Uważam, że wyczerpaliśmy ten temat, panie Davencourt. Pańskie towarzystwo mnie znudziło, to pewne. Zakładam, że jestem wolna i mogę sobie pójść?
Martin nieznacznie skinął głową.
– Naturalnie.
– Nie boi się pan, że udam się na weselne śniadanie i wywołam skandal?
– Nie przypuszczam. Powiedziała pani, że nie Mała pani takiego zamiaru, a ja pani wierzę.
Ozięble skłoniła głowę.
– Dziękuję. W takim razie byłoby miło, gdyby postarał się pan o powóz. Tyle przynajmniej może pan dla mnie zrobić.
Martin zerwał się z miejsca.
– Zaraz każę zaprząc powóz dla pani. Podszedł bliżej i przez chwilę patrzył jej w twarz.
– Katar sienny – powiedział powoli. – Kiedy zobaczyłem panią w kościele, dałbym sobie uciąć głowę, że pani płacze.
Uniósł rękę i kciukiem delikatnie starł ślad łez z jej policzka. Poczuła, jak serce jej zamiera.
Andrew Brookes nie jest wart niczyich łez – burknęła. Ręka Martina opadła. Cofnął się o krok. Juliana poczuła ulgę. Przez chwilę była całkiem bezbronna.
– Podzielam pani opinię o Brookesie, lady Juliano – przyznał – ale chciałbym, żeby Eustacia była szczęśliwa. Byłoby straszne, gdyby tak szybko się rozczarowała.
– Stanie się to wcześniej czy później – zauważyła Juliana, kierując się do drzwi – a pan byłby naiwny, gdyby myślał inaczej. Andrew Brookes nie potrafi dochować wierności.
Martin skrzywił się.
– Skłaniam głowę przed pani niezwykłą znajomością męskiej natury, lady Juliano. Przemawia przez panią cynizm. Czy pani zdaniem wszyscy mężczyźni są niewierni?
Juliana zawahała się i nie odpowiedziała twierdząco. W Martinie Davencourcie było coś takiego, co wydawało się wymagać bezwzględnej uczciwości. To ją niepokoiło.
– Nie – odparła powoli. – Wierzę, że kiedy mężczyzna naprawdę kocha, potrafi być wierny. Ale niektórzy mężczyźni nie są zdolni do miłości ani wierności, a Brookes do nich należy.
– Słyszałem, że to pani ulubiony typ. Brookes, Colling, Massingham.
– Nie wybieram mężczyzn z powodu ich wierności, panie Davencourt. Co za dziwaczne spostrzeżenie! Wybieram ich ze względu na ich walory rozrywkowe.
– Rozumiem – powiedział Martin z gryzącą ironią. – W ta kim razie nie będę pani dłużej zatrzymywał. Nie wyobrażam sobie, że w tym domu znajdzie pani to, czego pani szuka.
Juliana skrzywiła się.
– Nie, ja też nie. – Po chwili milczenia podjęła: – Pewnie już jest po ślubie.
– Na pewno. – Martin zerknął na złoty zegar na kominku. – Żałuje pani, że pozwoliła Andrew Brookesowi odejść, lady Juliano?
– Nie – odparła grzecznie. – Chodziło mi tylko o pańską siostrę Daisy. To była ta mała druhna, zdaje się? Będzie się martwiła, gdzie pan się podział.
Nastąpiła pauza. Przez chwilę Juliana widziała zdziwienie w oczach Martina, zupełnie jakby go zaskoczyła.
– Moja siostra Araminta zaopiekuje się Daisy i pozostałymi dziewczynkami – wyjaśnił. – Poza tym Daisy jest tak zachwycona rolą druhny, że na pewno nie będzie jej mnie brakowało.
– Wątpię. – Poczuła lekkie ukłucie w sercu na myśl o Daisy Davencourt. – Zapewniam pana, że dzieci zauważają takie rzeczy.
Zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to smutniej, niżby chciała. Martin wciąż przyglądał się jej z zadumą w oczach. To spojrzenie działało jej na nerwy. Uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Jeśli mi pan wybaczy, sir, już pójdę. Jeszcze tyle małżeństw do rozbicia, rozumie pan! Nie mogę sobie pozwolić na marnowanie czasu. Chociaż… – w jej głosie pojawił się cieplejszy ton, bo uderzyła ją pewna myśl. – Może uda mi się jeszcze pogorszyć moją reputację, jeśli wszyscy się dowiedzą, że porwał mnie pan prosto ze ślubu. Tak, tak zrobię, podsycę plotki. Ogarnęła nas dzika namiętność i nie mogliśmy się jej oprzeć.
– Lady Juliano – powiedział Martin stanowczo – jeśli usłyszę, że rozgłasza pani tę historię, zaprzeczę wszystkiemu publicznie.
Juliana otworzyła szeroko oczy.
– Ale to przecież pańska wina, panie Davencourt! Wszystko przez te pańskie śmieszne podejrzenia. Większość młodych dam wykorzystałoby takie porwanie, by zmusić pana do ślubu.
Zadrgał mu kącik ust.
– Posuwa się pani za daleko, lady Juliano. Nawet przez chwilę nie potrafię sobie wyobrazić, że chciałaby mnie pani poślubić.
– Nie, naturalnie, że nie. Ale może pan dla mnie zrobić przynajmniej tyle: pozwolić mi to wykorzystać dla pogorszenia mojej reputacji.
– Nie ma mowy. Juliana nadąsała się.
– Och, pan jest taki sztywny. Ale sądzę, że pod jednym względem ma pan rację – nikt nawet za sto lat by nie uwierzył, że mógł mi się pan spodobać.
Patrzyli na siebie przez długą chwilę, ale zanim Martin zdołał odpowiedzieć, dobiegły do nich czyjeś głosy i odgłos kroków na wyłożonej marmurowymi płytkami posadzce holu. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do salonu wtargnął jakiś dżentelmen.
– Martinie, byłem… – Raptownie przerwał. – Bardzo przepraszam. Myślałem, że będziesz na ślubie, a kiedy Liddington powiedział, że jesteś w domu, nie przyszło mi do głowy, że masz gościa.
– Byłem na ślubie i mam gościa. – Martin uśmiechnął się lekko. – Lady Juliano, pozwoli pani sobie przedstawić mego brata Brandona? Brandonie, oto lady Juliana Myfleet.
Brandon spojrzał na starszego brata z niebotycznym zdziwieniem, które przeszło w szelmowskie rozbawienie, kiedy podszedł bliżej, by ucałować dłoń Juliany.
– Bardzo mi miło panią poznać, lady Juliano – powiedział.
Juliana zauważyła, że Martin zmarszczył czoło, toteż rozmyślnie powitała Brandona znacznie serdeczniej, niż z początku zamierzała. Przypuszczała, że przyrodni brat Martina nie ma więcej niż dwadzieścia dwa lata, a na dodatek cechowała go werwa i wdzięk, których brakło Martinowi. Brandonowi Davencourtowi bardzo trudno byłoby się oprzeć i większość dam prawdopodobnie nawet tego nie próbowała. Temperament Martina sprawiał wrażenie celowo wziętego w ryzy i trzymanego pod kontrolą, za to Brandona lśnił pełnym blaskiem.
Młodzieniec skłonił się z niewymuszonym wdziękiem i wpatrzył się w nią ze szczerym podziwem w błękitnych oczach. Nie miałem pojęcia, że zna pani Martina, lady Juliano. Miana spojrzała kpiąco na Martina, co skwitował szczególnie drętwą miną, nawet jak na niego.
– Nie znamy się zbyt dobrze, panie Davencourt. Zawarliśmy znajomość jako dzieci, a wczoraj widzieliśmy się po raz pierwszy po szesnastu latach.
– To wspaniale, że się znacie – ucieszył się Brandon, patrząc na nią roześmianymi oczami. – Od wielu miesięcy chciałem panią poznać, lady Juliano.
– Powinien pan po prostu podejść i przedstawić się – odparła słodko. Kątem oka obserwowała Martina, toteż nie uszło jej uwagi pełne dezaprobaty spojrzenie, którym ją obrzucił. – Uwielbiam poznawać przystojnych młodych mężczyzn.
Brandon roześmiał się, a Martin znacząco odchrząknął.
– Lady Miana właśnie wychodziła.
Drzwi się otworzyły i wszedł kamerdyner w liberii.
– Jest tu pastor Edward Ashwick, panie Davencourt. Mówi, że przybył odprowadzić lady Julianę Myfleet do domu.
Juliana pozwoliła sobie na uśmieszek zadowolenia.