Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ JEDENASTY

–  Co ja widzę, masz przyzwoitkę – rzekł Joss z rozbawieniem, kiedy spotkali się następnego wieczoru w sali balowej lady Knighton. – W twoim wieku, Ju!

Juliana popatrzyła na niego surowo.

– Tylko dlatego, że ty i Amy nie zgodziliście się, by ciocia Trix zamieszkała u was. Co miałam robić – wyrzucić ją tak jak wy?

– Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś tak zrobiła. – Joss się roześmiał.

– Cóż, nie mogłam. Co to za bzdura o tym, że bardziej potrzebuję towarzystwa niż wy dwoje? Nigdy nie słyszałam takich bezczelnych kłamstw.

– A czy tak nie jest? – Joss uniósł brwi. – Przyznaj się, spodobało ci się, że masz z kim wychodzić. Podobno widuje się ciebie na mieście nawet w ciągu dnia.

– Tak, wczoraj byłyśmy na koncercie, a dzisiaj na jakiejś nudnej wystawie w muzeum. Boże, bałam się, że zasnę na stojąco.

– Jak długo Beatrix zamierza pozostać w Londynie?

– Nie mam pojęcia. Planuje wybrać się do Ashby Tallant, zanim wyruszy w kolejną podróż. Jak wiesz, większą część ostatnich dwudziestu lat spędziła za granicą.

– Ciekawe, czy wiedziała, że w Europie trwa wojna?

– Och, kontynent rozdarty wojną to dla niej o wiele za mało. Ciocia Beatrix była w Egipcie, w Indochinach i w Japonii.

– Nic dziwnego, że jedna krnąbrna bratanica to dla niej żadne wyzwanie.

– Może powinna przenieść uwagę na Clarę Davencourt – zauważyła Juliana ze śmiechem. – Komu jak komu, ale cioci Beatrix mogłoby się udać wywrzeć na nią wpływ.

– Słyszałem, że Clara słucha tylko ciebie. Choć nie do końca wykonałaś swoje zadanie. Jak tylko Fleet został pokonany, Clara zainteresowała się bratem Amy, Richardem. Wygląda na to, że się w nim nieźle zadurzyła.

Juliana zasłoniła sobie usta dłonią.

– A to mała kokietka! Ostrzegałam ją przed nim. To zatwardziały, niepoprawny hazardzista.

– Ale wysoki, jasnowłosy i do tego przystojny. No i szuka bogatej narzeczonej.

Juliana przebiegła wzrokiem salę i zauważyła Edwarda Ashwicka siedzącego obok Kitty Davencourt. Clara najwyraźniej nie zajęła swego zwykłego miejsca na krześle z wyplatanym siedzeniem, tylko tańczyła, tym razem zgodnie z rytmem muzyki. Śmiała się do Richarda Bainbridge'a i paplała jak najęta. Juliana zmarszczyła brwi.

– Będę musiała znowu z nią porozmawiać. Ma wyjątkową, wręcz przerażającą skłonność do nieodpowiednich mężczyzn. Z czego się śmiejesz?

Joss spoważniał.

– Bez powodu, Ju. W pełni się z tobą zgadzam. Clara Davencourt nie może wyjść za Richarda.

– A co na to wszystko Amy? Uśmiech Jossa znikł bez śladu.

– Och, Amy jest zdania, że Richard nie powinien poślubiać nikogo.

– Mogę to zrozumieć. Wystarczy popatrzeć, do czego ich ojciec doprowadził matkę przez ten okropny hazard, żeby wiedzieć, jaki los czeka żonę Richarda. Brat uśmiechnął się do niej niewyraźnie.

– Tak, Amy obawia się o los każdej młodej damy, którą Richard mógłby poślubić, ale ja nie jestem tego taki pewny. W końcu spójrz na mnie. Bez trudu zmieniłem swoje przyzwyczajenia i choć wciąż grywam od czasu do czasu, nie zapominam przy kartach o całym świecie. To samo mogłoby się stać, gdyby Richard postanowił założyć rodzinę.

Juliana wsunęła mu rękę pod ramię.

– Ach, ale ty jesteś podobny do mnie, Joss. Oboje graliśmy tylko po to, by rozproszyć nudę. A Richard Bainbridge, tak samo jak jego ojciec, gra, bo nie jest w stanie się powstrzymać. To swego rodzaju obsesja.

Joss nie sprzeciwiał się.

– Przestałaś grać, Ju? – spytał lekko. Skrzywiła się.

– Czy miałam inne wyjście wobec braku środków?

– Brak pieniędzy nigdy dotąd cię nie powstrzymywał – zauważył Joss. – Słyszałem, że ojciec wykupił twoją kolię.

– Tak, czy to nie pech? Jest taka brzydka.

– I że wezwał cię do Ashby Tallant.

– Tak. – Przestała się uśmiechać. – Nie mam ochoty tam jechać.

– Chciałbym, żebyś pojechała, Ju. – Twarz Jossa przybrała wyraz powagi. – Jestem pewien, że ojciec chce się z tobą pogodzić. Jest uparty i trudny, ale robi tylko to, co uważa za najlepsze.

– Za późno, Joss – przerwała Juliana.

– Szkoda. Napomknąłem Davencourtowi, że myślisz o wyjeździe do domu, a on zaoferował swoje towarzystwo. Widocznie zamierza odwiedzić ojca chrzestnego w Ashby Hall. Czy teraz dasz się skusić?

– Wręcz przeciwnie – burknęła Juliana, bliska paniki. Myśl o podróży w towarzystwie Martina Davencourta wyjątkowo ją zdenerwowała. – Wolałabym raczej, żebyś sam mnie tam za wiózł. Dlaczego musisz skazywać mnie na towarzystwo Martina?

Joss wyglądał na rozbawionego.

– Przepraszam. Chciałem tylko być pomocny.

– No cóż, to wcale nie jest pomocne! Staram się unikać pana Davencourta – chwilowo.

– Dlaczego, do diabła, miałabyś to robić?

– Ponieważ… – Juliana nie mogła spojrzeć bratu w oczy.

– Ponieważ lubisz go za bardzo i boisz się tego, co może się stać?

– Ponieważ lubię go za bardzo i próbuję wyleczyć się z tego uzależnienia.

– Na litość boską, Juliano, po co? – Joss uniósł brwi. – Dlaczego nie pogodzisz się z przeznaczeniem? – Zerknął przez salę na Amy i uśmiechnął się pod nosem. – Ja tak zrobiłem.

– Wydaje mi się, że pamiętam, jak bardzo się przed tym broniłeś – zauważyła Juliana. – Mówiłam ci kilkakrotnie, że jesteś zakochany w Amy, a ty zaprzeczałeś.

– A więc teraz role się odwróciły i ja mogę oddać ci taką samą przysługę. Kochasz Martina Davencourta i myślę – nie, jestem pewny – że on kocha ciebie. Na czym więc polega trudność? Czego się boisz, Juliano?

– To aż nazbyt oczywiste. Moje małżeńskie notowania są najgorsze z możliwych. Poza tym doskonale wiesz, że taki mężczyzna jak Martin Davencourt nie może poślubić kobiety z moją reputacją. Ty o tym wiesz, on o tym wie, ja o tym wiem. To jasne, że przed nami nie ma przyszłości. A więc próbuję wytworzyć dystans między sobą a Martinem Davencourtem, zanim będzie za późno.

Joss znów spojrzał na Amy.

– To tak nie działa, Ju. Im bardziej starasz się ignorować swoje uczucia, tym stają się mocniejsze.

– Dziękuję ci za zrozumienie. Jesteś dziś wyjątkowo pomocny.

– Poza tym to, kogo poślubi Davencourt, to jego sprawa. Nie próbuj podjąć tej decyzji za niego.

– Ja tylko próbuję nie dopuścić do tego, by wybrał mnie, bo wtedy byłabym zmuszona mu odmówić i wszyscy bylibyśmy nieszczęśliwi.

– W takim razie przyjmij go. Juliana przeszyła go wzrokiem.

– I naturalnie uważasz się za eksperta w tych sprawach, Joss! De czasu zajęło ci przyznanie, że kochasz Amy?

– Zbyt dużo. Jednak w końcu to zrozumiałem. Dlatego myślę, że mogłabyś skorzystać z mego doświadczenia.

– Dziękuję ci, ale wiesz, że wszyscy musimy popełniać własne błędy. – Juliana westchnęła. – Lepiej odprowadź mnie do cioci Beatrix. Przyzwoitka to ktoś, kogo w tej chwili potrzeba mi najbardziej.

Następnego dnia Juliana, Joss, Amy i Beatrix Tallant wyruszyli do rodzinnego domu. Beatrix oświadczyła, że już najwyższy czas odwiedzić brata, Joss zakończył przeciągające się interesy w Londynie, a Juliana niechętnie zgodziła się im towarzyszyć, chcąc mieć wreszcie za sobą grzecznościową wizytę u ojca.

Zastali markiza w lepszym zdrowiu, lecz wciąż był przykuty do łóżka i uskarżał się na swoich lekarzy. Oparty na poduszkach, nadstawił córce szorstki policzek do ucałowania, co posłusznie uczyniła. Pomyślała, że wygląda starzej niż ostatnio, taki wyschnięty i pomarszczony na tle śnieżnobiałej pościeli.

Okna sypialni były pootwierane, toteż w pokoju chorego nie czuło się charakterystycznego kwaśnego odoru, ale Julianę zdjął nagły przestrach. Ojciec był stałym punktem odniesienia w jej życiu, bez względu na to, jak źle układały się ich stosunki, i wcale nie była pewna, jak by się czuła, gdyby miała go teraz utracić.

Jednakże markiz nie zamierzał rozstawać się z życiem, zanim nie uzna, że jest na to gotów. Jego bursztynowe oczy były bystre jak zawsze, język równie ostry. Wskazał córce krzesło przy łóżku i utkwił w niej wzrok.

– Słyszałem, że chrześniak sir Henry'ego Leesa zaproponował ci swoje towarzystwo w podróży, Juliano. Lees i ja od czasu do czasu grywamy w szachy. Para staruszków. – Markiz zamyślił się. – Martin Davencourt, tak? Czy to twoja ostatnia zdobycz? A może jest za wielkim dżentelmenem, by myśleć o ta kich rzeczach?

Juliana roześmiała się.

– Och, pan Davencourt jest dżentelmenem w każdym calu, ojcze. I nie – on i ja nie jesteśmy… zainteresowani.

– Nie masz zbyt dobrej opinii o mężczyznach, prawda, Juliano? Po tej klęsce z Massinghamem dajesz wszystkim odprawę, czy tak?

– Twoje informacje są jak zwykle ścisłe, ojcze – powiedziała lekko. Zawsze zdumiewało ją, że ojciec dysponuje tak dobrą siecią wywiadowców, choć był słabego zdrowia i nie opuszczał wsi.

– Słyszałem interesujące rzeczy o tobie. – Markiz przyglądał się córce badawczo spod strzechy włosów. – Teraz kiedy mieszkasz pod jednym dachem z ciotką Beatrix, podobno porzuciłaś starych przyjaciół, zaprzyjaźniłaś się z Amy i Annis, chadzasz do opery i do teatru. – Markiz skinął głową. – Miło mi o tym słyszeć, dziecko.

– Proszę, nie przywiązuj do tego zbyt wielkiej wagi, ojcze. Jestem pewna, że to tylko faza, która minie.

Markiz roześmiał się ponownie.

– Faza przyzwoitości, czy tak? Wciąż masz to przeklęte dziwaczne poczucie humoru, prawda? Zupełnie jak ja.

Juliana zadrżała od podmuchu, który wpadł przez otwarte okno.

– Nie sądzę, ojcze – odparła chłodno. – Z tego co zrozumiałam, nie odziedziczyłam po tobie niczego.

Zapanowało niezręczne milczenie. Markiz poruszył się na łóżku.

– Właśnie o spadku chciałem z tobą pomówić. Pomyślałem, że dam ci jeszcze jedną szansę. Nie pożyję już długo, więc postanowiłem porozmawiać z prawnikami. – Z irytacją kręcił się na poduszkach. – Większość majątku pozostawiam naturalnie Jossowi, żeby zachował to mauzoleum.

– Naturalnie – przytaknęła Juliana. – Biedny Joss.

– Jednakże… – Markiz odetchnął chrapliwie. – Spłaciłem twoje długi po raz ostatni i poinformowałem kogo trzeba, że przeznaczyłem dla ciebie sto pięćdziesiąt tysięcy funtów.

40
{"b":"90627","o":1}