– Co to, do diabła, było, Juliano? – spytał Edward Ashwick z bezpośredniością, na jaką pozwalała mu długoletnia znajomość. – Trzeba przyznać, że wywołałaś całkiem spore zamieszanie, opuszczając kościół w towarzystwie Davencourta tuż po rozpoczęciu mszy. Czasami się zastanawiam, czy potrafisz zrobić cokolwiek bez zwracania uwagi na siebie!
– Prawdopodobnie nie. – Juliana westchnęła. Poczuła się nagle bardzo zmęczona, zupełnie jakby laudanum, które wzięła poprzedniego dnia, znów zaczęło działać. Ale przecież nie mogła tak po prostu udać się do domu i położyć do łóżka. Ledwie minęło południe i w domu nie było nikogo, musiałaby więc zadowolić się własnym towarzystwem, a tego by nie zniosła. Pod wpływem impulsu zwróciła się do swego towarzysza:
– Możemy teraz wrócić na weselne śniadanie, Eddie? Proszę! To byłoby takie zabawne!
Rumiana twarz Edwarda poczerwieniała jeszcze bardziej jak zawsze, kiedy zwracała się do niego zdrobniałym imieniem. Juliana zorientowała się, że przyjaciel rozważa ten pomysł, i nabrała pewności, że może go sobie owinąć dookoła małego palca.
– Proszę, Eddie.
– Nie sądzę, Juliano. – Edward mówił szorstko, chcąc ukryć zakłopotanie. – Spowodowałaś już dość zamieszania. Dajmy temu spokój. Odwiozę cię do domu.
– Nie! – Za żadne skarby nie chciała przyznać, że czuje się samotna. Znacznie łatwiej było udawać znudzenie i tym samym potęgować wrażenie, że jej płochy umysł potrzebuje rozrywki.
– Czy w takim razie nie moglibyśmy odwiedzić Jossa i Amy? Albo Adama.
– Wszyscy oni przez dobre parę godzin będą na przyjęciu – zauważył Edward. – Powinnaś o tym pomyśleć, zanim wywołałaś kolejne plotki. Poza tym w towarzystwie mówi się tylko o tym, czego dopuściłaś się ubiegłej nocy. Czy to prawda, że pozwoliłaś się podać Brookesowi na srebrnej tacy? – Edward wyglądał, jakby za chwilę miał dostać ataku apopleksji.
– Obawiam się, że tak – potwierdziła z westchnieniem. – To był tylko żart, Eddie.
– Żart! Boże, miej nas w opiece, Juliano! Twoje poczucie humoru staje się coraz dziwniejsze.
– Zaczynasz mówić jak mój ojciec – burknęła ze złością. – Albo pan Davencourt. Co ja takiego zrobiłam, że otaczają mnie tacy nudziarze?
Edward zmarszczył brwi.
– Naprawdę się dziwisz, że nas to zbulwersowało? Joss jest na ciebie wściekły.
Juliana poczuła, że serce jej zamiera. Joss był jedyną osobą, której opinia miała dla niej znaczenie. Gdyby straciła również jego, byłoby fatalnie. I tak źle się stało, że odkąd się ożenił, nie poświęcał jej tyle uwagi co dawniej.
– Ty, Joss, mój ojciec. Wszyscy jesteście tacy sami – powiedziała z goryczą – Nie znoszę, kiedy mówicie mi, co mam robić! Kiedyś nie byłeś takim nudnym starym zrzędą, Eddie.
– Mówię o tym tylko dlatego, że zależy mi na tobie, Juliano. Przecież wiesz. Żaden z nas nie chce twojej zguby.
Wiedziała, że to prawda. Edwardowi naprawdę na niej zależało. Był jednym z jej najwierniejszych wielbicieli i przyjmowała jego troskę za pewnik. Drogi, solidny Edward. Był bardzo miły, ale nie wywoływał w niej ani odrobiny podniecenia.
– Powinnaś znów wyjść za maż, Juliano – odezwał się Edward. Patrzył teraz wprost na nią, z nadzieją w ciemnych oczach. – Byłaś bardzo szczęśliwa z Myfleetem i mogłabyś spróbować jeszcze raz.
Wiedziała, co miał na myśli. Nie mogła znieść błagania w jego oczach. Oświadczył jej się kiedyś, delikatnie dała mu kosza i już nigdy nie wracali do tej sprawy.
– Tak się składa, że ostatnio nikt mi się nie oświadcza, Eddie – rzuciła lekko. – Moja reputacja zapewne odstrasza wszystkich uczciwych mężczyzn. – Choć mówiąc te słowa, czuła, jak serce jej zamiera, wiedziała, że tak jest.
Edward patrzył na nią z uporem i oddaniem.
– Najdroższa Juliano, wiesz, że to nie do końca prawda. Ja po czytałbym sobie za honor, gdybyś rozważyła moją propozycję.
Miana rozejrzała się desperacko w poszukiwaniu możliwości ucieczki, a kiedy ją dostrzegła, uchwyciła się jej niczym tonący brzytwy. Chodnikiem nieopodal powozu szła Emma Wren wraz ze swoją przyjaciółką lady Neasden, która wisiała jej na ramieniu. Nieważne, że ubiegłego wieczoru rozstały się w gniewie. Emma była tak pijana, że może nie będzie o tym pamiętać. Miana postukała w dach powozu, dając stangretowi znak, by się zatrzymał, i opuściła okienko, przerywając Edwardowi ponowne oświadczyny.
– Emma! Mary! Zaczekajcie na mnie!
Widząc, że Edward kuli się w rogu powozu, uśmiechnęła się do niego pocieszająco.
– Eddie, najdroższy, wiesz, że nie pasujemy do siebie. Nie mniej bardzo ci dziękuję, że wyzwoliłeś mnie z łap pana Davencourta. Naprawdę się bałam, że umrę z nudów. A teraz muszę uciekać. – Pochyliła się i ucałowała go leciutko w policzek, po czym otworzyła drzwiczki powozu i szybko dała znak lokajowi, żeby opuścił schodki.
– Wybieracie się po zakupy, Emmo? Zaczekajcie, idę z wami!
– Co ty, do diabła, sobie wyobrażasz, Juliano? – spytał Joss Tallant pewnego wieczoru w następnym tygodniu, powtarzając niemal dosłownie pytanie Edwarda Ashwicka. Mówił znacznie łagodniejszym tonem, niż zamierzał, a to za przyczyną wspaniałej kolacji, którą przyjęła go siostra, i butelki wybornej słodowej whisky, stojącej w zasięgu jego ręki. Wieczór był ciepły, toteż siedzieli na tarasie domu Juliany, aż księżyc wzeszedł nad koronami drzew i ćmy zaczęły krążyć wokół płomieni świec. Od czasu do czasu Juliana i Joss jadali kolacje tylko we dwoje – Juliana w myślach określała je jako czas, kiedy Amy spuszczała Jossa ze smyczy – i zazwyczaj te spotkania sam na sam sprawiały jej przyjemność, ale dzisiejszego wieczoru było inaczej. Joss dołączył do długiej listy denerwujących osób, wypytujących ją o powody jej zachowania.
– Przede wszystkim ta skandaliczna historia, jakobyś została podana Brookesowi na srebrnej tacy – ciągnął brat – a potem…
– Proszę, nie przypominaj mi o tym, Joss! – przerwała Juliana gwałtownie. Miała serdecznie dosyć tego, że mieszano ją z błotem za figiel na przyjęciu u Emmy Wren. – Wciąż powtarzam, że to był tylko żart, ale wy wszyscy uparliście się mnie za to potępić.
– Może nie dostrzegamy zabawnej strony tej sceny. – Brat popatrzył na nią przeciągle. – Jakby tego było mało, jeszcze ta historia na ślubie Brookesa. Słyszałem jakąś absurdalną plotkę, jakoby Martin Davencourt cię z niego porwał.
– Absurdalna to właściwe słowo – powiedziała zrzędliwie Juliana, nalewając sobie kolejny kieliszek porto. – Martin Davencourt nie ma pojęcia, jak należy porywać kogoś właściwie!
– Chcesz powiedzieć niewłaściwie?
– Nieważne. Ten człowiek jest nadęty jak wypchany eksponat w muzeum. Nie wiem, co się stanie z polityką, kiedy będzie my mieć takich nudnych parlamentarzystów.
Brat roześmiał się.
– Zakładam więc, że celem Davencourta nie było uwiedzenie?
– Naturalnie, że nie. Myślałam, że go znasz. W takim razie musisz sobie zdawać sprawę z tego, jakie to mało prawdopodobne – odparła Juliana. – To znaczy rzeczywiście mnie porwał, ale nie z powodu, o którym wszyscy myślą. Sądził, że zamierzam rzucić się na posadzkę przed ołtarzem i błagać Andrew Brookesa, żeby do mnie wrócił, czy coś równie idiotycznego. Zupełnie jakby kiedykolwiek zależało mi na Brookesie!
– Wielu uważa, że ci zależało – zauważył Joss.
– Tylko dlatego, że sprawiłam, by w to uwierzyli. – Juliana leniwie wyciągnęła rękę i odgoniła zbłąkaną ćmę od płomienia świecy. – Wiesz, że nigdy nie byłam kochanką Brookesa.
– Wiem także, że nie masz tylu kochanków, ilu przypisują ci plotkarze. – Joss zmrużył oczy od światła. – Dlaczego wprowadzasz ich w błąd, Ju?
Kiedy brat nazywał ją Juliana, mówiąc tym ohydnie surowym tonem, wiedziała, że jest naprawdę zły, ale kiedy używał zdrobnienia, była na bezpieczniejszym gruncie. Lekko wzruszyła ramionami.
– Jak mam wisieć, niech przynajmniej wiem za co. Skoro wszyscy wierzą w to co najgorsze, czemu ich wyprowadzać z błędu?
– Dlaczego pogarszasz swoją sytuację?
Zawahała się, bo na uczciwą odpowiedź składało się wiele wyjaśnień, a wszystko to były powody, których nie miała ochoty ujawnić. „Gram w te gry, bo jestem znudzona, bo jestem samotna, bo nie mam odwagi zaryzykować i pokochać raz jeszcze”. Przyznając się do takiej słabości, poczułaby się nieprawdopodobnie bezbronna.
– Zawzięłam się, żeby żyć zgodnie z ustaloną reputacją. – Posłała bratu promienny uśmiech. Nie pierwszy raz o tym rozmawiali, a Joss za każdym razem próbował namówić ją do zmiany postępowania. – Wiesz, że moja dobra reputacja przepadła, kiedy uciekłam z Massinghamem. – Głos Juliany stał się cieplejszy, bo przepełniały go prawdziwe uczucia. – Nic co bym teraz powiedziała bądź zrobiła, nie poprawi mojej sytuacji, po co więc próbować?
Joss westchnął.
– Juliano, wyszłaś za Massinghama za mąż. Małżeństwo przekreśla dawne grzechy i przywraca ludzki szacunek. Gdybyś tylko prowadziła nieco spokojniejsze życie, ludzie wkrótce zapomnieliby o twoich ekscesach. Nawet ojciec by ci przebaczył.
– Uzyskać przebaczenie ojca? Na to trzeba byłoby czegoś więcej, Joss! A co do towarzystwa… Jak daleko sięga hipokryzja? Ludzie są gotowi puścić wszystko w niepamięć, o ile zacznę się zachowywać przyzwoicie. Wszystkie moje ekscesy zostaną zapomniane, jeśli się zmienię. Przecież wyszłam za Massinghama – niemal wypluła te słowa – choć porzucił mnie po dwóch tygodniach! Liczy się tylko świadectwo ślubu.
Joss wzruszył ramionami.
– Hipokryzja, przyznaję, ale takie zasady rządzą społeczeństwem.
– Nienawidzę tego! To takie obłudne.
– Wszyscy wiemy, że nie znosisz kompromisów. Jednak jesteś owdowiałą córką markiza Tallanta i jako taka należysz do towarzystwa. – Błysnął zębami w uśmiechu. – Po prostu. – Przemówił łagodniej. – Ułatw to sobie, Ju. Porzuć tak zwanych przyjaciół i ich niemądre żarty. Znajdź coś sensownego, co wypełni ci życie.
Odwróciła wzrok. Niewygodne prawdy zawsze sprawiały, że czuła się nieswojo. Rozmowa o Massinghamie wzbudziła jeszcze bardziej nieprzyjemne wspomnienia. Ból po jego ucieczce ustał, ale złość i rozczarowanie pozostały. Zauroczył ją, zakochała się w nim bez pamięci i została brutalnie pozbawiona złudzeń. Zabił całą jej miłość w dniu, w którym ją opuścił, zabierając ze sobą jej pieniądze, porzucając samą w obcym kraju. Juliana kochała dwa razy w życiu i obydwie miłości zakończyły się płaczem z takiego czy innego powodu. Dawno temu przysięgła sobie, że nigdy więcej nie da się zranić.