Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zapewne. Nie mogę jednakże zostawić pani samej, a więc przywiozłem panią do siebie. Obiecałem ciotce, że nie spuszczę pani z oka i nie pozwolę, żeby zepsuła pani ceremonię zaślubin.

Juliana usiadła wygodniej.

– Ciotce? Jak rozumiem, ma pan na myśli matkę panny Havard?

– Właśnie. Kiedy usłyszała, że jest pani kochanką Brookesa, zaczęła się obawiać, że zrobi pani coś strasznego, by zepsuć dzień ślubu jej córki. Wygląda na to, że miała rację.

– Rozumiem. Myślałam, że jestem pomysłowa, panie Davencourt, ale pańska pomysłowość znacznie przewyższa moją. W końcu, przy takich przypadkach szaleństw w rodzinie, kogo mogłoby to dziwić? Zapewniam pana, że pan – i pani Havard – jesteście w wielkim błędzie.

– Chciałbym pani wierzyć – powiedział Martin uprzejmie – obawiam się jednak, że nie mogę podjąć takiego ryzyka. Jeśli pozwolę pani teraz odejść, zdąży pani wrócić w samą porę, by zepsuć weselne śniadanie.

– Mogłabym na przykład zatańczyć na stole – zauważyła Juliana z sarkazmem – na dodatek rozebrana!

– Zrobiła to pani ubiegłej nocy, o ile sobie przypominam.

– Spojrzenie Martina Davencourta przygwoździło ją do miejsca. – Wejdzie pani do środka dobrowolnie czy mam panią wnieść? Obawiam się, że byłoby to nieprzyzwoite.

Juliana spiorunowała go wzrokiem.

– Nigdy nie robię niczego nieprzyzwoitego. Martin roześmiał się.

– Doprawdy? A jak określić to, że kiedy zażywała pani sławnych kąpieli błotnych doktora Grahama w Piccadilly, uparła się pani, by służący wynieśli wannę na zewnątrz? To musiało być prawdziwe widowisko dla motłochu. Czy to było przyzwoite?

– Kąpiele błotne brałam dla zdrowia – powiedziała Juliana wyniośle. – Poza tym trudno byłoby kąpać się w ubraniu. Wie pan, jakie byłoby brudne?

– Hm. Pani argument mnie nie przekonał. A co pani powie na to, że przebrała się pani za damę z półświatka, by podstępem nakłonić lorda Berkeleya do zdrady? Czy to było przyzwoite? Albo miłe?

– To był tylko żart – powiedziała nadąsana Juliana. Zaczynała czuć się jak nieposłuszne dziecko, które spotyka nagana. – Poza tym Berkeley się na to nie nabrał.

– Jeśli nawet, śmiem wątpić, czy lady Berkeley uznała ten żart za szczególnie zabawny – zauważył Martin oschle. – Podobno przez parę dni płakała.

– Cóż, to jej problem – burknęła Juliana, wyprowadzona z równowagi. – Za to pan okazuje się prawdziwym nudziarzem, panie Davencourt. Co pan robi dla rozrywki? Czyta gazety? A może to zajęcie zbyt pana podnieca?

– Czasami czytam „Timesa” – przyznał Martin – albo doniesienia z parlamentu.

– Powinnam była się tego domyślić!

Martin pominął jej słowa milczeniem. Lokaj otworzył drzwiczki powozu i opuścił schodki. Juliana przyjęła jego pomoc przy wysiadaniu, aczkolwiek z pewną niechęcią i jak tylko było to możliwe, uwolniła się z uścisku. Cała sytuacja wydawała się absurdalna, ale w tej chwili nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby na to poradzić. Martin Davencourt nie zamierzał słuchać jej wyjaśnień, a poza tym była na niego taka złą że i tak nie miała ochoty się tłumaczyć. Znaleźli się w impasie.

Rozejrzała się wokół siebie z ciekawością. Stali na porządnym podjeździe wyłożonym kostką, na tyłach rzędu domów, a za moment Martin poprowadził ją ku drzwiom wiodącym do rezydencji. W pasie czuła stanowczy dotyk jego ciepłej dłoni.

Doznała dziwnego uczucia. Zła na siebie, wypaliła:

– Szmugluje mnie pan przez tylne drzwi, panie Davencourt? Boi się pan, że zacznę się awanturować, jeśli ktoś mnie zobaczy?

– Z pewnością pani nie ufam – odparł Martin z nikłym uśmiechem. Przytrzymał dla niej drzwi. – Tędy, lady Juliano.

Drzwi zamknęły się za nimi z cichym trzaskiem. Wyłożony kamiennymi płytkami korytarz był przyjemnie chłodny po żarze panującym na zewnątrz. Kiedy oczy Juliany przywykły do półmroku, zobaczyła, że Martin prowadzi ją do przestronnego holu wyłożonego bladoróżowym marmurem, zdobionego posągami i bujną zieloną roślinnością. Światło dostawało się do środka przez dużą kopułę umieszczoną nad schodami, a promienie słoneczne przesączały się przez rośliny, tworząc roztańczone cienie na posadzce. Całość była czarującą i tchnęła spokojem.

– Och, jak ładnie! – zawołała Juliana odruchowo i z miejsca spostrzegła, że Martin wygląda na nieco zaskoczonego tym wybuchem entuzjazmu.

– Dziękuję. Bardzo się ucieszyłem, kiedy rzeczywistość dorównała mojemu projektowi.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Chyba nie projektował pan tego sam?

– Czemu nie? Nie było to trudne, zapewniam panią. W trakcie moich podróży widziałem wiele włoskich pałaców. To one mnie zainspirowały. Moja siostra Clara pomogła mi dobrać kolory i urządzić wnętrza. Ma dryg do takich rzeczy.

Juliana westchnęła. Ona także podróżowała po Włoszech, ale to co widziała, było tak dalekie od pałaców jak to tylko możliwe. Pensjonaty z zapchlonymi łóżkami i wilgocią ściekającą po ścianach, cuchnące kanały, w których obok siebie pływały zepsute warzywa i rozkładające się ciała psów. Upał, smród, hałas, i nieustanne pijackie wrzaski Clive'a Massinghama, który namówił ją do ucieczki z Anglii, chcąc uniknąć płacenia długów, a dwa tygodnie po ślubie zostawił na pastwę losu.

Wzdrygnęła się.

Martin otworzył przed nią drzwi i przepuścił ją przed sobą do małego salonu. Był pomalowany na kolor cytrynowy i biały i wskutek tego wydawał się pełen światła. Meble z drzewa różanego doskonale tu pasowały. Pomyślała, że Clara Davencourt rzeczywiście zna się na stylowym urządzaniu wnętrz.

– Czy mogę zaproponować pani coś do picia, lady Juliano? – spytał z wyszukaną uprzejmością.

Popatrzyła mu prosto w oczy.

– Chętnie napiję się wina, dziękuję, A może mój pobyt się przedłuży? Może powinnam zażyczyć sobie porządnego obiadu?

Uśmiechnął się.

– Mam nadzieję, że nie będzie pani musiała zostawać tu tak długo.

– Och, pan też ma taką nadzieję! Cóż, to zachęcające! – Obdarzyła go szerokim uśmiechem. – Myśl, że zamierza pan narzucać mi swoje towarzystwo przez długie godziny, przejęła mnie dreszczem.

Martin westchnął.

– Proszę spocząć, lady Juliano.

Usiadła na sofie z drzewa różanego i podskoczyła, bo coś ostrego wbiło jej się w biodro. Dochodzenie wykazało, że to mały drewniany żaglowiec, dziecięca zabawka. Ostrożnie odłożyła ją na stolik.

– To łódka mojej siostry Daisy – wyjaśnił Martin, podając jej kieliszek wina. – Proszę o wybaczenie, lady Juliano. Daisy rozrzuca zabawki po całym domu. Teraz szczególnie upodobała sobie stateczki, bo często opowiadam jej o moich podróżach.

Raptownie przerwał, zupełnie jakby nagle przypomniał sobie, że nie prowadzi towarzyskiej rozmowy, a ich spotkanie ma inny cel. Zapadła niezręczna cisza.

Po kilku minutach przepiękny zegar z białego złota stojący na kominku wybił dwunastą.

Julianę cała ta sytuacja zaczynała bawić.

– Zdaje się, panie Davencourt, że teraz, kiedy tu jestem, nie za bardzo pan wie, co ze mną począć. Przyszło mi do głowy, że skoro mamy spędzić razem jeszcze trochę czasu, moglibyśmy spróbować poznać się lepiej i…

– Nie! – Martin nie czekał, aż skończy. Nachmurzył się. – Nie zamierzam skorzystać z pani propozycji, lady Juliano. Poza tym mój młodszy brat wkrótce powinien wrócić z Cambridge.

– W takim razie może porozmawiam z nim, skoro pan nie ma ochoty rozmawiać ze mną – powiedziała Juliana układnie. Z satysfakcją spostrzegła że się zaczerwienił. Trafiła go, bezdyskusyjnie.

– Porozmawiać! Myślałem, że chodzi pani o… – Martin Davencourt gwałtownie przerwał.

– Myślał pan, że znowu będę się panu narzucać? – Juliana skromnie poprawiła fałdy jedwabnej sukni i upiła ryk wina. Obserwowała go znad krawędzi kieliszka. – Mój drogi panie Davencourt, zapewniam pana że potrafię zrozumieć aluzję tak dobrze jak inni. Poza tym pan sam zasugerował, że nie nadaje się pan na moją zdobycz i że powinnam być bardziej wybredna.

– Zdaje się, że na to zasłużyłem. – Wargi Martina Davencourta wygięły się w nikłym uśmiechu. Wyglądał na zawstydzonego. Nawet jej się to spodobało. Mężczyźni, z natury dumni, na ogół nie potrafili dać za wygraną kiedy zostali zapędzeni w kozi róg, ale Martin był na tyle pewny siebie, że nie wahał się przyznać, iż został pokonany.

– Skoro nie chce pan dać się uwieść – ciągnęła słodko – może powspominamy dawne dzieje? Ile to już lat minęło od czasu, gdy spotkaliśmy się w Ashby Tallant? Czternaście? Piętnaście? – Przekrzywiła głowę na bok i spojrzała krytycznie na swego rozmówcę. – Powinnam była się domyślić, że wyrośnie z pana ktoś taki. Nudny chłopak często staje się nudnym mężczyzną, choć muszę przyznać, że przynajmniej pan wyprzystojniał.

Martin nie wydawał się urażony tym dwuznacznym komplementem. Roześmiał się.

– Pani też się zmieniła, lady Juliano. Uważałem panią za taką uroczą dziewczynę.

– Albo pańska pamięć szwankuje, albo mając piętnaście lat, pomylił się pan w ocenie sytuacji – zauważyła Miana. – Z całą pewnością byłam dokładnie taka jak teraz. Jestem zaskoczona, że w ogóle mnie pan pamięta, bo wiecznie budował pan tamę na strumieniu, fortyfikacje czy coś w tym rodzaju, jak to chłopcy.

Uśmiechnął się.

– Jestem pewny, że oboje działaliśmy sobie na nerwy, lady Juliano. Chłopcy i dziewczęta rzadko miewają wspólne zainteresowania. Pani myślała tylko o balach i tańcach i zasnęła pani, kiedy próbowałem pani wytłumaczyć plan bitwy Nelsona pod Tratalgarem.

– A pan nie zatańczyłby kadryla, nawet gdyby od tego za leżało pańskie życie – zakończyła Juliana. – Zapewne nie mieliśmy ze sobą wiele wspólnego wówczas, a nic wspólnego teraz. – Wygładziła szkarłatną spódnicę i ziewnęła ostentacyjnie. – Czeka nas wyjątkowo długa godzina, czy tak?

Martin przyglądał się jej uważnie.

– Proszę zaspokoić moją ciekawość, lady Juliano. Naprawdę sądziła pani. że Andrew Brookes zostawi narzeczoną przy ołtarzu? A może chodziło pani tylko o wywołanie zamieszania?

Westchnęła. A więc znów do tego wrócili. Wiedziała, że poprzednio jej nie uwierzył.

10
{"b":"90627","o":1}